Narzędzie zbrodni

Smutek, a jednocześnie irytację wywołały u mnie dwie informacje z ostatniego miesiąca. Pierwsza z nich mówiła, że pewien Chińczyk poznawał młode dziewczyny za pośrednictwem Internetu, następnie umawiał się z nimi na spotkania, a potem je mordował. Druga, że zabójca holenderskiego polityka, Pima Fortuyna, korzystał z Internetu, aby określić moment, gdzie i kiedy będzie mógł zastać swoją ofiarę, by wykonać swój zbrodniczy plan.

Smutek, a jednocześnie irytację wywołały u mnie dwie informacje z ostatniego miesiąca. Pierwsza z nich mówiła, że pewien Chińczyk poznawał młode dziewczyny za pośrednictwem Internetu, następnie umawiał się z nimi na spotkania, a potem je mordował. Druga, że zabójca holenderskiego polityka, Pima Fortuyna, korzystał z Internetu, aby określić moment, gdzie i kiedy będzie mógł zastać swoją ofiarę, by wykonać swój zbrodniczy plan.

Smutek oczywiście wzbudza fakt, że takie tragedie miały miejs-ce; irytację - że o wszystkim poinformowano w tonie "Internet pomaga zabijać".

Agencje doniosły, dziennikarze powtórzyli, zaistniał więc tak zwany fakt prasowy, a dementowanie faktów prasowych mija się z celem. Jak mówi znane przysłowie, good news is no news, więc nie miejmy żalu do dziennikarzy, że rzucili się na te tragedie z podziwu godną gorliwoś-cią. Chciałoby się, aby przy okazji następnego wypadku kolejowego w Indiach napisali: gdyby tamtejsze koleje były zinformatyzowane przynajmniej w stopniu takim jak PKP, tej tragedii można byłoby uniknąć.

Ale można zapytać, dlaczego nie obwiniono o współudział w zabójstwie Pima Fortuyna przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej, które przywiozło sprawcę na miejsce zbrodni; czemuż to odpowiedzialnością nie obarcza się producenta butów, które założył morderca, albo dlaczego współwinnym nie okrzyknięto restauracji, w której posilił się on tego dnia, co dało mu siły do przestępstwa? Czy producent komputera, którym posługiwał się Chińczyk mordujący znajome z czata, nie powinien przypadkiem zasiąść razem z nim na ławie oskarżonych - o ile oczywiście chiński wymiar sprawiedliwości przewiduje w ogóle proces w takim przypadku?

Sprawa ma jeszcze drugie dno, czego dziennikarze i publicyści zdają się na razie nie dostrzegać. Skoro Internet jest czemuś winny, a kodeksy cywilizowanych krajów każą winę naprawić, to może dałoby się z Internetu wydusić jakieś odszkodowania? Kuriozalne oskarżenie o współudział w holocauście Żydów skierowane pod adresem IBM z powodu udostępnienia przez tę firmę hitlerowskim Niemcom technologii pozwalającej przeprowadzać masowe operacje (a więc także masowe wywózki) dowodzi, że dla prawników nie ma rzeczy, której nie można by zaskarżyć w nadziei wyciągnięcia pieniędzy.

Od kilku lat jesteśmy świadkami zmagań wielkich przedsiębiorstw o panowanie w Internecie. Cisco stara się zdominować rynek urządzeń do transmisji danych, Sun - technologie webowe, zaś Microsoft chce uzależnić od siebie handel internetowy. Czy wszystkie te firmy aby na pewno zdają sobie sprawę z faktu, że dominacja może mieć nieoczekiwanie wysoką cenę? Co będzie, gdy następny atak terrorystyczny siatka Osamy bin Ladena zaplanuje, posługując się adresami z domeny hotmail.com i oprogramowaniem Outlook Express? Czy amerykańscy prawnicy zaraz znajdą winnych: producenta tego oprogramowania i właściciela portalu? Przecież nie sposób pozwać do sądu organizacji terrorystycznej, nie sądzę, aby bin Ladenowi dało się dostarczyć pismo procesowe; co innego Microsoft - wiadomo gdzie się mieści, kto jest jego szefem, a wielu ludzi niechętnych Microsoftowi taki pozew przywitałoby z satysfakcją.

Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Obwinianie Internetu o różne nieszczęścia tego świata może skończyć się źle. Na razie na szczęście internauci mają dość oleju w głowie, aby na wieść o tym, że Internet okrzyknięto narzędziem zbrodni, zrobić to, co najwłaściwsze: popukać się w czoło i... zmienić stronę w przeglądarce.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200