Web: największy fraktal świata

Na początku był Chaos. Z Chaosu wynurzyli się Uranos (Niebo) i Gea (Ziemia). I tak wszystko zaczęło się. Na naszych oczach pogrąża się w Chaosie wielki wynalazek ostatnich lat: WWW. Czyżbyśmy znowu popadali w nicość, tym razem wirtualną?

Na początku był Chaos. Z Chaosu wynurzyli się Uranos (Niebo) i Gea (Ziemia). I tak wszystko zaczęło się. Na naszych oczach pogrąża się w Chaosie wielki wynalazek ostatnich lat: WWW. Czyżbyśmy znowu popadali w nicość, tym razem wirtualną?

Kiedy CERN zaproponował publikowanie materiałów naukowych w Internecie w postaci hipertekstu, kryła się za tym chęć opanowania bałaganu informacyjnego w sieciach komputerowych. Naukowiec mógł błyskawicznie przedstawić światu wyniki swoich prac, jednocześnie poznać inne, nie ruszając się sprzed komputera. Ówczesne możliwości (miało to miejsce 5 lat temu) nie pozwalały na pokazywanie skomplikowanej grafiki, o animacji w ogóle nie myślano, a wykonywanie dowolnego zadania na komputerze przez program z zewnątrz mogło kojarzyć się tylko z wirusem.

Chaos albo nowa era

Niedługo trwała ta naukowa sielanka. Jeszcze w 1994 r. przeważały serwery akademickie, chociaż już zaczęły pojawiać się pierwsze strony firm akademickich. W następnym roku na rynku amerykańskim nastąpił boom kolorowego Internetu i liczba webowych witryn wzrastała w tempie kilkanatu tysięcy na miesiąc. Niedługo uroki WWW doceniła również nieakademicka Europa i Azja. Świat oszalał na punkcie Internetu, zamieniając na hipertekst każdą fascynację, bzdurę czy dokonanie.

O ile przed erą WWW liczba informacji krążącej po sieciach komputerowych wydawała się do ogarnięcia ludzkim rozumem, to kilkanaście miesięcy powszechnego dostępu do Weba spowodowało katastrofę: nikt tak naprawdę nie wie, jak dużo jest stron WWW. Wcześniej to właściciel serwisu, takiego jak America OnLine lub Compuserve czy francuski Minitel, upowszechniał informacje. Miał monopol na podawanie Prawdy lub Fałszu. Za to otrzymywał opłatę od reklamodawców i abonentów. Była to elektroniczna wersja telewizji kablowej. Można oglądać wszystko, pod warunkiem że patrzenia tam, gdzie chcemy. Web rządzi się zupełnie inną logiką. Ogłaszam światu w Internecie, że jestem geniuszem, który zbudował prawdziwie funkcjonalną perpetum mobile. Krzyczę w sieci, że mam patent na nieśmiertelność. Wołam, że tylko na mojej stronie znajdziesz najświeższe informacje z nowojorskiej giełdy. Tak rodzi się chaos.

Chaos albo szum informacyjny

WWW każdemu pozwala zabrać głos na dowolny temat. Wystarczy komputer i modem, aby być właścicielem własnego serwisu informacyjnego. Wiadomość z podwórka na warszawskim Bródnie, że wichura połamała osiedlowy trzepak, znajduje się obok informacji o planowanym spotkaniu Clintona z Jelcynem. Sieć przyjmuje wszystko, co człowiekowi ślina na język przyniesie. Tylko trzeba dokonywać selekcji.

Łatwo powiedzieć: selekcja materiału. Ale jak z szumu informacji różnej maści wybrać tę dla nas najważniejszą, skoro internetowe przeszukiwarki i indeksy potrafią zasypać nas tysiącem dowiązań do stron, które tylko z pozoru mają coś wspólnego z poszukiwanym problemem? Przeprowadziłem mały eksperyment. Zadałem szukanie w Infoseek wyrażenia "Chaos w Internecie". Wynik był imponujący: ponad 8 tys. stron, które zawierały słowo "chaos", pomijając "Internet". W większym lub mniejszym stopniu były jednak poświęcone teorii chaosu i fraktalom. Nie to mnie interesowało! A może przez przypadek trafiłem na koncepcję, którą można byłoby zgrabnie zastosować do internetowego chaosu? Pociesza mnie fakt, że narzędzia do przeszukiwania sieci stają się coraz doskonalsze. Kiedy w pełni zostanie użyta w oprogramowaniu idea sieci neuronowych, może przestaniemy martwić się informacyjnym szumem. Wynik poszukiwania abstrakcyjnego pojęcia mógłby być podzielony na dwie lub więcej grup: np. w jednej znajdą się wszystkie odniesienia do pierwszej warstwy definicji słownikowej danego wyrazu, w drugiej - do najczęściej używanych znaczeń przenośnych. To ułatwi "wyławianie" interesujących nas stron.

Chaos albo strach przed nowym

Chaos w Internecie, który niepokoi różne osoby, nie wynika zawsze z istoty Internetu - sieci sieci, dostępnego dla wszystkich i na wszystko. To nasza wina, że nie potrafimy jeszcze przekonać się do użyteczności takiego medium.

Zbiory światowych muzeów i bibliotek powstawały setki lat. Kiedy zaczyna się w nich szukać, ogarnia przerażenie i lęk przed chaosem: czy dokumenty z ostatnich dwustu lat można, ot tak sobie, wziąć pod pachę i rozłożyć na stole? Nie. Jest tego tak dużo, że nie wystarczyłoby miejsca w Internecie, żeby te wszystkie zakurzone papierzyska tam powkładać. Uczone głowy żartują z wisielczym humorem, że zabrakło jeszcze paru światowych i lokalnych kataklizmów, aby radykalnie zmniejszyć problem liczby źródeł. Trochę pożarów, wojenek i można by gdybać do końca świata, mając w ręku wyłącznie kilka kartek nadpalonego papieru.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200