Skrzyżowane połączenia

Jak się jest dłużej za granicą, to w pewnym momencie wszystkie wydarzenia krajowe zaczynają się oddalać i odpływać za horyzont. Nie chcąc tracić kontaktu, można oglądać polską telewizję (2 godziny dziennie na kanale międzynarodowym), czytać gazety poprzez Internet lub wreszcie pisać listy. Dużo listów. Może ktoś odpisze coś ciekawego.

Jak się jest dłużej za granicą, to w pewnym momencie wszystkie wydarzenia krajowe zaczynają się oddalać i odpływać za horyzont. Nie chcąc tracić kontaktu, można oglądać polską telewizję (2 godziny dziennie na kanale międzynarodowym), czytać gazety poprzez Internet lub wreszcie pisać listy. Dużo listów. Może ktoś odpisze coś ciekawego.

Z drugiej strony

Lubię pisać listy i lubię je dostawać. Mało powiedziane, że lubię dostawać: jak narkoman czekam codziennie na kolejną porcję. Wśród listów od przyjaciół i listów służbowych pojawia się czasami rodzynek. List, który jest inny. Oto kilka przykładów.

Pisze do mnie czytelnik, że omawiałem kiedyś hełmy do VR i że chciałby wiedzieć, ile kosztują. No cóż, wprawdzie nigdy o hełmach, a już szczególnie do wirtualnej rzeczywistości nie pisałem, ale ponieważ "czytelnik mój pan", więc wybrałem się do najbliższego salonu komputerowego, gdzie już przy wejściu zobaczyłem reklamę hełmiku, ba - powiedziałbym okularów przestrzennych. Przyjemność taka kosztuje wraz z oprogramowaniem ok. 400 USD, co też natychmiast opisałem memu korespondentowi. Jakże zdziwiłem się, gdy ten wcale nie poprosił mnie o przysłanie jednej sztuki (takie były podejrzenia mojej żony), lecz zaproponował regularny import. Okazało się, że człowiek pracuje w sklepie komputerowym - nie podam w którym, bo nie lubię robić reklamy za darmo, zresztą nie ma czego reklamować, bo hełmów do VR tam nie mają. Krótko mówiąc, mógłbym zostać agentem - za pieniądze. Wprawdzie nie kuszono mnie konkretnym procentem, ale miło pomyśleć sobie, że w Polsce kwitnie jeszcze prywatny import.

Drugi Czytelnik, a właściwie ich para, napotkała poważny problem: jak połączyć w minisieć Macintosha z pecetem. Odpisałem grzecznie, że trzeba zrobić tzw. cross cabel, czyli połączyć bezpośrednio dwie karty sieciowe na tzw. skrętce, tym razem dodatkowo skręconej. W następnym liście dowiedziałem się, że żaden sprzedawca Macintoshy nie chce takiego kabelka zrobić, chętni zaś są do sprzedania całego koncentratora za jedyne 150 USD. Nie mam tu oczywiście ze sobą większości materiałów pomocniczych, ale szybka wycieczka po sieci przeniosła mnie na strony jednego z największych producentów kart sieciowych. Puknąłem w adres pomocy technicznej, opisałem problem i już za kilka godzin miałem schemat połączeń (zainteresowanym służę kopią). Wysłałem go i wtedy dowiedziałem się, że moi przemili korespondenci nie mają transceivera do Maca - krótko mówiąc chcieli połączyć dwa komputery na sznurek.

Trzeci przypadek uświadomił mi, że całe to moje pisanie warte jest funta kłaków. Wierni Czytelnicy (czy są jeszcze tacy?) pamiętają pewnie felieton-pieklenie się o listach seryjnych. Otóż całkiem niedawno otrzymałem od szefa jednej z największych firm komputerowych w Polsce list ewidentnie seryjny, bo z kilkunastoma adresami, w którym to liście ostrzegano przed wirusami przenoszącymi się przez pocztę komputerową i wymazującymi dyski w trakcie czytania listów. Odpisałem uprzejmie, że używam innego systemu operacyjnego i że nie sądzę, aby jakiś wirus pecetowy potrafił wymazać moje katalogi. Na to dowiedziałem się, iż jestem zarozumiały i nieomylny jak Papież. Nie pozostało mi więc nic innego poza przyznaniem, że jestem omylny (Papież też - poza sprawami wiary). Na listowego wirusa, który wykasuje mi choć jeden pliczek z dysku, czekam z utęsknieniem. Gdyby ktoś z Państwa miał takie na składzie, proszę o natychmiastowe przysłanie. Tu życie jest nudne i rozrywka bardzo by mi się przydała. Mój adres: [email protected].

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200