Krzemowa Dolina na ćwierć etatu

Opłakany (finansowy) stan polskiej nauki rodzi patologie. To nie żart, że są naukowcy pracujący na piętnaście etatów, na rozmaitych uczelniach i w różnych firmach.

Opłakany (finansowy) stan polskiej nauki rodzi patologie. To nie żart, że są naukowcy pracujący na piętnaście etatów, na rozmaitych uczelniach i w różnych firmach.

Ich ocena jest oczywista. Nie dziwmy się zatrudniającym ich firmom - naukowe tytuły dodają marketingowego splendoru, robią wrażenie na klientach. Czy jednak w obecnej sytuacji możemy się obronić przed podobnymi praktykami? W przypadku pseudonaukowców nie. Jednak w przypadku młodych ludzi nauki jest to dziś jedyna szansa na realizację naukowych aspiracji. Hit Krzemowej Doliny - miejsca, w którym rodzi się technologia - jest obecny także w Polsce. Co prawda nie udało się tutaj, jak i nigdzie na świecie, sztucznie stworzyć takiego miejsca. Natomiast obecny jest u nas pewien model współpracy, charakterystyczny właśnie dla Krzemowej Doliny. W Kalifornii i nad Wisłą standardem jest stały przepływ kadr między biznesem a nauką.

Zasadniczo różne są jednak przyczyny takiej współpracy. Podczas gdy w Krzemowej Dolinie motorem jest chęć zastosowania w praktyce wiedzy teoretycznej, dokonania czegoś wyjątkowego, a być może przejścia do historii, w Polsce jest to zwykła pogoń za pieniądzem. Jeżeli stypendium doktoranckie wynosi kilkaset złotych, a pensja niższych pracowników nauki na dobrej uczelni nie wynosi więcej niż tysiąc złotych, to na pewno przymus materialny jest bardzo silny. Uczelnia daje stabilne i często interesujące zatrudnienie, ale nie daje pieniędzy. Stąd więc częściowa emigracja do biznesu. W praktyce najczęściej wygląda to tak, że pracownik naukowo-dydaktyczny, poza godzinami dydaktycznymi (niezbyt licznymi), przebywa cały czas w firmie, z którą współpracuje.

Ludzie nauki przez pracodawców traktowani są dwojako. Z jednej strony wielu z nich - w szczególności w średnim wieku - to znakomici fachowcy. Ich wiedza jest bardzo użyteczna w rozwiązywaniu złożonych problemów, w zadaniach prototypowych oraz tam, gdzie konieczna jest wiedza interdyscyplinarna. Pracownik uczelni góruje nad młodymi entuzjastami nie tylko doświadczeniem. Jego przewaga polega na posiadaniu rozległych kontaktów, odpowiedniej perspektywy oraz ogólnej dojrzałości. Z drugiej strony, naukowcy traktowani są z pewną rezerwą. Często zarzuca im się, że "bujają w obłokach", preferując rozwiązania ciekawe, nie zaś te, które są użyteczne z biznesowego punktu widzenia. Warto także dodać, że część pracowników uczelni ma kłopoty ze stylem pracy w firmie prywatnej: punktualnością, przestrzeganiem godzin roboczych, odpowiednim strojem i zachowaniem.

Model ten nie ma w sobie nic nagannego - w końcu działa on w Kalifornii. Natomiast trzeba naprawdę wysokiego morale, aby godnie łączyć obowiązki pracownika uczelni i pracownika firmy. W praktyce trudno jest uniknąć sprzeczności i to na kilku obszarach. Czas pracy to najbardziej oczywista, choć nie jedyna, płaszczyzna takiego konfliktu. Czy osoba, która poza dwoma godzinami konsultacji w tygodniu i nielicznymi zajęciami jest niedostępna dla studentów i kolegów, nadal może być nazywana naukowcem? Czy wykonywanie prac potrzebnych w firmie na uczelnianym sprzęcie to jedynie zaradność czy już kradzież? Jak zakwalifikować zlecanie studentom fragmentów komercyjnego projektu jako prac zaliczeniowych? A co powiedzieć o faworyzowaniu swojej firmy w przypadku zakupów dla uczelni? Brak jest jednoznacznych wskazówek etycznych dla osób pracujących na styku nauki i biznesu. Dlatego też tak wiele osób gubi się w tej współpracy.

Czy ktoś traci na takim stanie rzeczy? W krótkim okresie nikt, bo wszyscy uczestnicy są zadowoleni. W długim okresie traci nauka. Nic nie jest za darmo - jeżeli młodzi (czyli najbardziej twórczy) pracownicy uczelni spędzają czas w firmie, a nie na badaniach, na lekturze albo na inspirujących dyskusjach z kolegami naukowcami, to musi się to odbić na jakości ich pracy. I rzeczywiście, z roku na rok Polska spada w światowych rankingach pod względem liczby cytowań; co gorsza, coraz wyraźniejszy staje się niedobór młodej kadry naukowej na uczelniach. Przerwana zostaje ciągłość pokoleniowa, a wbrew pozorom informatyka jako nauka jest na tę ciągłość równie wrażliwa, co nauki podstawowe, jak matematyka czy fizyka.

Czy jednak można mieć pretensje do młodych informatyków, którzy wybrali karierę naukową, że starają się zapewnić sobie samym i swoim rodzinom godziwy byt? Może należałoby raczej popatrzeć na to z drugiej strony - dzięki temu, że uczelnie dają możliwość "dorobienia na boku", to jeszcze ktokolwiek na nich zostaje. Gdyby z jakichś przyczyn takie możliwości znikły, zaowocowałoby to odejściem z nauki nawet tej garstki osób, które dziś jeszcze tam pracują.

Byłoby nieuczciwe nie wspomnieć o pozytywnych aspektach pracy na styku uczelni i biznesu. Dzięki takiemu modelowi powstają rzeczywiste innowacje, np. zastosowania sieci neuronowych w sterowaniu obiektami przemysłowymi, systemy OLAP dla biznesu, sieci korporacyjne o wysokiej przepustowości.

Krzemowa Dolina na jedną czwartą etatu jest polską specyfiką, wymykającą się prostym ocenom. Czas pokaże, czy więcej w tym patologii, ciekawostki czy może rzeczywistej szansy na innowacje.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200