Pusta baza

Postanowiłem odnaleźć artykuł, który kiedyś przeczytałem w lokalnej gazecie. Artykuł o artyście, który kuje litery w kamieniu - bardzo chciałbym wiedzieć o nim coś więcej, może napisać list. Niestety, nie wyciąłem strony ani nie zapamiętałem nazwiska rzeźbiarza.

Postanowiłem odnaleźć artykuł, który kiedyś przeczytałem w lokalnej gazecie. Artykuł o artyście, który kuje litery w kamieniu - bardzo chciałbym wiedzieć o nim coś więcej, może napisać list. Niestety, nie wyciąłem strony ani nie zapamiętałem nazwiska rzeźbiarza.

Wydawało mi się, że nic prostszego niż podłączyć się do strony WWW gazety i przeszukać numery archiwalne. Okazało się, że gazeta za pełny tekst opublikowanych artykułów żąda opłaty, na szczęście

niewielkiej. Zapisałem się na taką usługę i zacząłem szukać.

Początkowo myślałem, że może źle wybrałem słowa kluczowe.

Zajrzałem więc do tezaurusa i zaznaczyłem wszystkie słowa pochodne od rzeźbienia, liter, kamienia i co mi tylko ślina na język przyniosła.

Niestety, znajdowałem w bazie danych gazety informacje o pomnikach, sportowcach (tablice pamiątkowe), przestępcach (wykuwających dziury w sejfach), piosenkarzach (Rolling STONES), a nawet listach czytelników (brzydka koincydencja w języku angielskim podwójnego znaczenia słowa letter).

Wreszcie, gdy już miałem tego szukania dosyć, zauważyłem na dole gazetowej strony WWW mały przypis, informujący, że w archiwum dostępne są tylko teksty własne, zaś teksty syndykowane, tj. zakupione od agencji, nie są uwzględnione. Mogłem sobie szukać!

Jestem jednak człowiekiem upartym. Którejś niedzieli umówiłem się ze znajomą specjalistką-bibliotekarką, że pokaże mi, jak działa najnowszy system wyszukiwania informacji. Podobno można w nim znaleźć wszystko. System okazał się być gigantyczną bazą danych o bardzo archaicznym obliczu (praca na poziomie DOS-u). Znajoma z wielką wprawą przyciskała klawisze Enter oraz Esc. Niestety, nawet ona nie potrafiła nic odnaleźć. Owszem, mieliśmy tysiące znalezisk, lecz gdy ograniczało się je do obszaru geograficznego lub prawdopodobnego czasu ukazania się notki, to okazywało się, że pozostają tylko jakieś nieistotne dla sprawy wiadomości z zupełnie innych dziedzin życia.

Wróciwszy do domu, zapuściłem przeszukiwanie sieci WWW wszystkimi, dostępnymi metodami. Skutek ten sam - poza stratą kilku godzin na przeglądanie wolno przesuwających się ekranów. Myślałem, że już mi nic nie pomoże. A jednak okazało się, że świat bez komputerów jest wspaniały! Na powakacyjnym przyjęciu u bostońskich Polaków rozpocząłem rozmowę z jednym z gości. Od słowa do słowa okazało się, że jest on specjalistą projektującym systemy wizualnej prezentacji informacji, także na stronach WWW. Pożaliłem się więc, opowiadając moje perypetie z poszukiwaniem rzeźbiarza. Na to mój rozmówca natychmiast rzucił nazwisko "Bentson", artysta-liternik mieszka bowiem w tej samej miejscowości, co mój rozmówca. Niestety, w innym stanie.

Zapisałem cenne nazwisko i serdecznie podziękowałem posiadaczowi najbardziej skutecznego (osobistego) systemu katalogowego.

Gdy dotarłem do domu, zajrzałem do sieciowej książki telefonicznej i bez trudu odnalazłem tak długo poszukiwane nazwisko. Z radością napisałem o tym - ale w skrzynce poczty elektronicznej czekał już list z informacją, że podano mi błędnie nazwisko, dodając w nim jedną literę. Tym razem okazało się, że w książce telefonicznej jest kilkunastu Bensonów. Kolejna iteracja e-mailowa pozwoliła ustalić imię, a co za tym idzie także adres oraz telefon poszukiwanego.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200