Kultura informacyjna

Pojęcie kultury informacyjnej jest w naszej praktyce informatycznej jak gdyby zupełnie nieistotne. Ostrzega się przed analfabetyzmem informatycznym, ale nie przydaje się za wiele znaczenia umiejętnościom korzystania i przekazywania informacji. Informatycy obiecują rewolucję, jaka nastąpi za przyczyną sprzedanego przez nich sprzętu i oprogramowania, a tu niewiele się zmienia. Kupuje ktoś nowoczesne wyposażenie biura i co się zmienia?

Pojęcie kultury informacyjnej jest w naszej praktyce informatycznej jak gdyby zupełnie nieistotne. Ostrzega się przed analfabetyzmem informatycznym, ale nie przydaje się za wiele znaczenia umiejętnościom korzystania i przekazywania informacji. Informatycy obiecują rewolucję, jaka nastąpi za przyczyną sprzedanego przez nich sprzętu i oprogramowania, a tu niewiele się zmienia. Kupuje ktoś nowoczesne wyposażenie biura i co się zmienia?

Wyposażenie wnętrza przede wszystkim. Co z tego, że instytucja ma faks, kiedy na polecenie kierownika faks wyłącza się po godzinie trzeciej? Co z tego, że zmieniono telefony, kiedy i tak urzędniczki, zajęte rozmową, nie odbierają? Co z tego, że w stacji obsługi samochodów zainstalowano sieć, kiedy klient po obsłużeniu samochodu musi z papierami chodzić od biura do biura? Jaki pożytek z sieci w urzędzie, jeśli petent (w języku urzędników strona) musi przenieść papiery wydrukowane w jednym biurze do następnego i patrzeć, jak urzędniczka wyrzuca je do kosza po przepisaniu do komputera? Co z tego, że biuro reklamacji w TP SA otwierają o godzinie siódmej, skoro sieć włączają po ósmej?

Można te przykłady mnożyć, ale po co. Wszyscy znamy postępujący paraliż wszelkich urzędów i ich niechęć do pracy, objawiającą się jako skrupulatne i drobiazgowe gromadzenie niezliczonych dokumentów. Co będą robili pracownicy, których rzeczywiście technika informacyjna pozbawi okazji demonstrowania, jak ważną wypełniają rolę? Ustne oświadczenie, telefon, faks czy e-mail nie zastąpi opatrzonych pięcioma pieczątkami i podpisami dokumentów, opracowanych w pięciu kopiach na podstawie pięciu innych dokumentów. Dopiero wtedy rzuci się to na komputer. Oczywiście, razem z kopiami.

Nie jest to specjalnością jedynie sfery nieproduktywnej, czyli administracji. Oto w wielkim banku autor chce uciułany grosz przenieść z konta na lokatę. Wymyślił sobie lokat siedem, coby dutki (uwaga korekta, to po góralsku) pracowały, a właściciel nie tracił płynności finansowej. I zaczęło się. Dostał siedem dowodów wypłaty (z konta) i siedem dowodów wpłaty (na lokaty). Kiedy już je podpisał, urzędniczka oddzieliła jedną kopię z czternastu dowodów, a dwie pozostałe zaniosła do podpisu przez osobę upoważnioną, a następnie do kasy. W kasie poszło już szybko. Pani zostawiła sobie po jednej kopii, a resztę po podpisaniu siedmiu dokumentów przekazała autorowi. Bank skomputeryzowany, odrutowany - słowem - nowoczesny, a klient, jak stał w kolejkach, tak stoi i płaci za tę nowoczesność. I dziwi się, po co te komputery, skoro procedury jeszcze bardziej skomplikowane, a personelu więcej.

Walczymy z analfabetyzmem komputerowym, ale to nie ma sensu. Najpierw trzeba likwidować analfabetyzm informacyjny, a później przyjdzie czas na sensowne zastosowania techniki informacyjnej. Uczeń czy student nauczany w bałaganiarskiej szkole czy uczelni, że do bazy danych można wprowadzać dane tylko raz, opacznie rozumie różnice między nauką a praktyką. Jeśli dowiaduje się, że wprowadzanie nowoczesnej techniki musi się opłacać (czytaj: przynosić oszczędności organizacji i korzyści klientowi), a widzi, że wcale tak nie jest, zaczyna głupieć, a nauczycieli uważać za ludzi nieprzystosowanych do rzeczywistości. Ma przy tym sporo racji, gdyż praktyka dowodzi, że postępowanie niezgodne z regułami sztuki przynosi większe profity.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200