U diabła rogatego

Drodzy Państwo! Proszę jedną ręką puścić gazetę, przytknąć ją sobie do głowy nad skronią i mocno przycisnąć palec. Wyczuli Państwo coś pod spodem? Coś ostrego i zakrzywionego albo przynajmniej lekkie zgrubienie. Nie? A to dziwne!

Drodzy Państwo! Proszę jedną ręką puścić gazetę, przytknąć ją sobie do głowy nad skronią i mocno przycisnąć palec. Wyczuli Państwo coś pod spodem? Coś ostrego i zakrzywionego albo przynajmniej lekkie zgrubienie. Nie? A to dziwne!

Ostatniej zimy, w skądinąd poważnym i szanowanym miesięczniku Więź, ukazał się artykuł Piotra Wojciechowskiego pt. Nowe biesy z Krzemowej Doliny. Jakkolwiek tekst znany jest mi od dawna i przeczytałem go w ciągu pół godziny, to wyrobienie sobie zdania na jego temat zajęło mi kilka miesięcy. Zdając sobie sprawę, że większość z Państwa zapewne nie kolekcjonuje miesięcznika Więź ani nie mogąc podać URL-a, postaram się pokrótce przybliżyć jego treść. Otóż autor - pisarz, krytyk filmowy, wykładowca - snuje w nim analogię między informatykami a bohaterami Biesów Dostojewskiego. Bohaterami negatywnymi, dodajmy; ludźmi, którzy "spojrzeli na świat nowym wzrokiem (...), poczuli jak wyrastają ponad ten żałosny, ciemny kraj" - i postawili siebie ponad religią, moralnością i prawem. Takoż i informatycy, z których każdy "ma poczucie, że w tej przygodzie świata, jaką jest współczesna cywilizacja bankowo-medialno-techniczna, uczestniczy w sposób szczególny. Tam, gdzie świat się zmienia - tam pomysły tej grupy komputerowców formują oblicze zmian".

Konstatacja ta skłania Piotra Wojciechowskiego do stwierdzenia, że cechuje nas "to samo poczucie mniejszości, która wie, jak ma się potoczyć świat. To samo przywiązanie do racjonalności, spoglądanie z góry na nie rozumiejące tłumy, taki sam pobłażliwy, lekceważący stosunek do humanistyki, religii, obyczaju, rytuału, formy", z czego wysnuwa wniosek, że informatycy "łatwo dadzą się użyć sprytnym draniom czy demonom. Wystarczy im postawić dostatecznie trudne zadanie i dać dobre warunki pracy, a zrobią wszystko. Nic ich nie obejdzie, kto i do czego użyje ich wymyślnych zabawek".

Tekst w Więzi stanowi pokłosie spotkania w Mrągowie, w którym postawiono naprzeciw siebie autora cytowanych fragmentów, prof. Marka Hołyńskiego, wirtualnie obecnego Włodzimierza Serwińskiego (znanego Państwu z cyklu felietonów z podróży dookoła świata) oraz niżej podpisanego. Ale w sumie tyczy się także prawie każdego z Państwa, każdego, kto ma to poczucie "szczególnego uczestnictwa"!

Czy rzeczywiście czujemy się przez to wywyższeni? Czy rzeczywiście tkwi w nas technokratyczny brak krytycyzmu, który każe nam gwizdać na moralność i religię? Czy naprawdę skłonni bylibyśmy zrobić wszystko i dla każdego, gdyby było to pasjonujące, dostatecznie trudne i gdyby dobrze nam za to zapłacono? Niech każdy z Państwa, szczerze i sam przed sobą, odpowie na to pytanie - teraz, już, w tej chwili.

Podejrzewam, że większość z Państwa odpowiedziała tak jak ja - a co ma piernik do wiatraka? Dlaczegóż, u diabła rogatego, fascynacja technologią miałaby od razu prowadzić do negacji fundamentów, na których opiera się nasza kultura? I kolejne pytanie - jakim prawem miesięcznik Więź osądza nas tak surowo?

Piszę te słowa nie po to, aby czynić sobie zawczasu alibi, gdybym przypadkiem zdecydował się stworzyć projekt jakiegoś auschwitz.com, jeżeli tylko będzie to ciekawe i nieźle płatne zajęcie. Napisałem je, aby uświadomić Państwu, jak bardzo możemy być nie zrozumiani przez innych; by wiedzieli Państwo, jak bardzo błędnie i - nie bójmy się tego słowa - niesprawiedliwe może być odbierane nasze przekonanie o szczególnej roli technologii informatycznych we współczesnym świecie.

Ostrożnie, bo, że tak powiem, przyprawiają nam rogi!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200