Dobrze czy źle, ale i tak porno

Tytułowa antonimia może sprawiać wrażenie grubego nadużycia, bo albo to ordynarnie ściągnięte z Majakowskiego, albo próba łatwej eksploatacji odwiecznego dylematu. Przyznaję się od razu: i jedno, i drugie.

Tytułowa antonimia może sprawiać wrażenie grubego nadużycia, bo albo to ordynarnie ściągnięte z Majakowskiego, albo próba łatwej eksploatacji odwiecznego dylematu. Przyznaję się od razu: i jedno, i drugie.

A było to tak: pewnego razu, dość dawno temu, pośród codziennej porcji przesyłek w poczcie (komputerowej) pojawiła się wiadomość (z załącznikiem), że ktoś mnie love, z dopiskiem, że gdybym to samo chciał wyznać komuś następnemu, to nadawca nie ma nic przeciw, by posłużyć się jego przesyłką. Ponieważ wówczas z premedytacją używałem archaicznego programu pocztowego i na dodatek systemu operacyjnego w wersji 3.1, takie i inne wyznania i wyzwania były dla mnie zupełnie niegroźne.

Po obejrzeniu załącznika (edytorem jeszcze starszym niż program pocztowy i system operacyjny razem wzięte) nie było wątpliwości: był to klasyczny, jeżeli można to tak określić, model postępowania - ściągnąć kawałek kodu z sieci i narozrabiać, pamiętając o wysłaniu swych kopii dalej, na adresy z listy danego delikwenta. W ten sposób zostaliśmy ostrzeżeni o niebezpieczeństwie z blisko dobowym wyprzedzeniem, tak że słynny ten wirus nie poczynił żadnych szkód w naszej firmie.

Później sam poparłem pomysł umieszczenia na drodze poczty specjalnego serwera, zaopatrzonego w oprogramowanie wychwytujące tego rodzaju wyznania i inne, podobne mu składniki przesyłek. Daje to duży komfort pracy, a przede wszystkim chroni firmę przed kłopotliwymi zarzutami o rozprzestrzenianie złośliwego oprogramowania.

Potem działanie tego oprogramowania objęło również informacje z Internetu. No i zaczęło się. Do końca nie wiadomo, jakimi kryteriami i algorytmami program ten się kieruje. Ja wiem jedno: bywają dni, że i kilka razy zamiast oczekiwanej informacji otrzymuję ostrzeżenie, że usiłuję wchodzić na strony pornograficzne. Na ocenę taką zasłużyły już takie organizacje, jak Gartner, BBC, New Scientist, MIT i inne, równie szacowne. Kilkakrotnie, po dotarciu do danej strony w domu zastanawiałem się, co też takiego podpadło temu programowi. Nawet przyjmując założenie ze starego dowcipu, że są tacy, którym wszystko się jednoznacznie kojarzy, nijak nie można tego zrozumieć.

Nigdy natomiast nie pojawiło się ostrzeżenie, że dana strona propaguje np. terroryzm, rasizm czy inne podobne -izmy. Program jest tak samo niewrażliwy na strony niemieckiej grupy anarchis-tycznej Radikal, o której propagowanie Koleje Niemieckie oskarżają serwis internetowy Google. Pozwala nie tylko wyszukać jej liczne na świecie adresy, ale także ściągnąć całą zawartość serwera w celu założenia tzw. lustrzanej kopii, co uczyniono już chyba z kilkadziesiąt razy na najróżniejszych serwerach na świecie.

Obawy Deutsche Bahn nie są bezpodstawne: w serwisie tym są liczne wskazówki, jak dokonywać sabotażu na kolejach, nie wyłączając powodowania katastrof, a wszystko w celu utrudniania transportu materiałów radioaktywnych. Sprawa ma trafić do sądu i objąć również niemieckie przedstawicielstwa AltaVista i Yahoo! W samej Ameryce sprawa nie ma szans, z powodu Pierwszej Poprawki do tamtejszej Konstytucji, gwarantującej wolność wypowiedzi.

Francuzi z kolei ścigają tych, którzy handlują w Internecie pamiątkami hitlerowskimi. Próbują w związku z tym rozszerzyć to pojęcie na "przedmioty zachęcające do nienawiści", ale wyłączyć te z nich, które mają więcej niż pięćdziesiąt lat, bo wtedy są już zabytkami historycznymi.

Wracając do początku: Majakowski też eksploatował stary dylemat, z którym nie poradziło sobie wielu przed nim i jak widać - nie ma dlań rozwiązania i dziś. A wspomniany program jest całkowicie bezradny wobec języków innych niż angielski.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200