Internetowe polis

Warto pisać o Internecie bez emocji - zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Cierpliwe śledzenie, co się w nim dzieje, prowadzi do konkluzji, że poliarchia realizuje się tam najpełniej.

Warto pisać o Internecie bez emocji - zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Cierpliwe śledzenie, co się w nim dzieje, prowadzi do konkluzji, że poliarchia realizuje się tam najpełniej.

Internet, mimo iż dzisiaj stanowi najlepsze z dotychczasowych mediów komunikacyjnych, z czasem upodobni się do swoich poprzedników (np. telewizji), zostanie "zawłaszczony" przez międzynarodowe korporacje, które skomercjalizują i jednocześnie "upolitycznią" w preferowanym przez siebie kierunku także i tę sferę demokracji - to zasadnicza teza tekstu Marka Hetmańskiego (CW 15/2002). Nie zamierzam szczegółowo ustosunkowywać się do argumentacji autora, zajmę się tylko jednym, ale za to zasadniczym aspektem jego rozumowania. Wszystko bierze się z fundamentalnego nieporozumienia w kwestii rozumienia historycznej transformacji ustroju demokratycznego. Najpierw jednak kilka niezbędnych uwag wprowadzających w klimat myślenia naszego autora.

Marek Hetmański wyjątkowo przywiązany jest do, znanej skądinąd, pesymistycznej tradycji spojrzenia na rozwój nowoczesnych społeczeństw, któremu towarzyszy wzrastająca rola mediów. Jest to tradycja wywodząca się ze szkoły frankfurckiej Teodora Adorna, dzisiaj kontynuowania przez takich myślicieli, jak Jźrgen Habermas czy Herbert Schiller. W Ameryce guru podobnego myślenia pozostaje bez wątpienia Theodore Roszak. Dla wszystkich wymienionych media są z definicji podejrzane, bo stanowią doskonały środek manipulacji ludzką świadomością, "produkują" kulturę nieautentyczną i trywialną. Krótko sprawę ujmując - media są wrogiem demokracji i społeczeństwa obywatelskiego, jako że mimo powszechnej dostępności, tak naprawdę krępują swobodę i bogactwo przepływu poglądów. Marek Hetmański podąża tym tropem, ale nie waha się pójść krok dalej, twierdząc, że Internet nie wnosi niczego nowego do starych postaci form politycznego życia, a "demokracja elektroniczna" jest fikcją. Podobnych sloganów, nie popartych argumentacją mamy zresztą w wywodzie autora mnóstwo, ale niech tłumaczy go konieczność skrótowej wypowiedzi. Przejdźmy do kwestii zasadniczej.

Pamiętajmy o historii

Marek Hetmański nie dostrzega, że pojęcia demokracji i towarzyszącego mu społeczeństwa obywatelskiego nie daje się stosować w sposób ahistoryczny i należy się mu przyglądać w ramach kulturowego kontekstu. Przemiany w formach ustroju demokratycznego to także zmiany w skali i charakterze życia politycznego jednostek. Pierwszą transformacją demokratyczną były ateńskie polis i rzymskie societas civilis, forma ustroju kontynuowana w renesansowej Italii, a opierająca się na rządach ludu (demos), przy całym ówczesnym ograniczonym rozumieniu praw obywatelskich (notabene na pewno nie odpowiadałyby one współczesnym kobietom).

Tylko w tej formie społeczeństwa obywatelskiego, choćby ze względu na niewielkie rozmiary miast-państw, istniała teoretyczna możliwość bezpośredniego uczestnictwa w demokracji. Możliwość tę - jak się wydaje raz na zawsze - przekreśliło powstanie państw narodowych w Europie, do czego najbardziej przyczyniła się Rewolucja Francuska. Druga transformacja demokratyczna zarazem rozszerzyła i ograniczyła możliwości realizowania się społeczeństwa demokratycznego. W państwach narodowych bezpośrednie uczestnictwo zastąpiono systemem przedstawicielskim (niemożliwe jest przecież, aby lokalny demos stanowił prawa krajowe na mocy dyskusji i głosowania w zgromadzeniach powszechnych!). Ale system przedstawicielski równocześnie rozszerzał demokrację na wszystkie części kraju, niezależnie od ich wielkości; następnym krokiem na tej drodze było powstanie partii politycznych, a co za tym idzie - narodziny nowego rodzaju ustroju politycznego, jakim jest poliarchia.

Jednakowe prawa obywatelskie przysługujące wszystkim dorosłym zaczęły się "rozprzestrzeniać" na różne frakcje i odłamy społeczeństwa. Dlatego niemożliwe stało się - wzorem polis - wypracowanie wspólnej wszystkim obywatelom wizji dobra publicznego. Media pojawiają się na skalę masową w takiej właśnie formie ustrojowej. Sięga po nie władza państwowa, by realizować własne cele polityczne, ale również owe najróżniejsze grupy społeczne, widzące w nich szansę promowania preferowanych przez siebie wartości. Media elektroniczne to tylko kolejny etap wspomnianego "rozprzestrzeniania" demokracji na różne grupy interesu - państwa, opozycji, mniejszości itd. Bardzo długo jednak państwo było głównym strażnikiem dostępu do mediów komunikacyjnych, o czym dobrze pamiętają żyjący w PRL. Straciło ten przywilej w momencie kolosalnego rozwoju technologii informatycznych.

Obecnie stoimy w obliczu trzeciej transformacji demokratycznej. Globalizacja powoduje, że państwa narodowe tracą swą dotychczasową uprzywilejowaną pozycję. Decyzje polityczne i gospodarcze nie ograniczają się do ram terytorialnych poszczególnych rządów i krajów, ale mają charakter ponadnarodowy. Podobnie jak druga transformacja demokratyczna ograniczyła wpływ obywateli na podejmowanie życiowo ważnych dla nich decyzji przez ich władze lokalne (obowiązki te przejęło państwo), obecnie - w wyniku powiązań międzynarodowych - ograniczony zostaje ich wpływ na decyzje uchwalane przez rządy poszczególnych krajów. Bynajmniej nie powoduje to wcale, iż niemożliwe staje się dziś zachowanie suwerenności i niezależności obywatelskiej. Temu celowi służy m.in. Internet.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200