Lekcja o komputerach

Do komputeryzacji i informatyzacji szkół na ogół podchodzi się z entuzjazmem. Entuzjazm jest wręcz obowiązkowy. Krytyka jest traktowana nieomal jako naruszenie dobrychobyczajów, sprzeciw - jak zamach na postęp, wspólną Europę i ogólnie słuszną sprawę. Tam gdzie dozwolony jest jedynie entuzjazm, łatwo o błędy. Bo zamiast życzliwej recepcji uwag, których spokojne rozważenie pozwoliłoby lepiej komputeryzować i internetyzować polskie szkoły, mamy jedynie milczącą niechęć nauczycieli i urzędników.

Do komputeryzacji i informatyzacji szkół na ogół podchodzi się z entuzjazmem. Entuzjazm jest wręcz obowiązkowy. Krytyka jest traktowana nieomal jako naruszenie dobrychobyczajów, sprzeciw - jak zamach na postęp, wspólną Europę i ogólnie słuszną sprawę. Tam gdzie dozwolony jest jedynie entuzjazm, łatwo o błędy. Bo zamiast życzliwej recepcji uwag, których spokojne rozważenie pozwoliłoby lepiej komputeryzować i internetyzować polskie szkoły, mamy jedynie milczącą niechęć nauczycieli i urzędników.

Clifford Stoll w książce High-Tech Heretic: Why Computers Don't Belong in the classroom and Other Reflections by a Computer Contrarian podaje wiele ważkich argumentów przeciw potrzebie obecności komputera w szkole. Do nich można dodać krytyczne obserwacje dotychczasowego docierania informatyki i sieci do polskich szkół. Nie będzie to jednak miało większego znaczenia, jeśli informatyka w szkole będzie traktowana jako osobny element, którym szkołę trzeba jedynie urozmaicić.

Entuzjaści informatyzacji szkół zdają się oceniać wprowadzanie komputerów jako fakt jednoznacznie pozytywny, jakby nie znali ogólnego obrazu polskiej szkoły, mizerii naszej powszechnej edukacji. Dzisiejsza kondycja polskiej szkoły nie jest tajemnicą. Chroniczne niedoinwestowanie i dziesiątki już lat trwająca negatywna selekcja nauczycieli doprowadziły do sytuacji, w której szkoła nie wypełnia podstawowych, powierzonych jej zadań. Generalnie naucza słabo i na ogół nie tego, co uczniom byłoby rzeczywiście potrzebne. W efekcie korepetycje, które dawniej były hańbiącym piętnem najsłabszych uczniów, dzisiaj stały się niemal standardowym elementem systemu nauczania.

Istnienie pozytywnych wyjątków, w szczególności wspaniałych nauczycieli, którzy w otoczeniu powszechnej bylejakości dokonują niezwykłych rzeczy, nie zmienia faktu, że całość wypada żenująco słabo. I co zmieni to, że w tej przeciętnej, marnej polskiej szkole pojawi się komputer, pracownia komputerowa, dostęp do Internetu?

Co może komputer?

Jeśli ktoś twierdzi, że informatyki naucza się w wielu miejscach nie tak jak się powinno, to przecież nie można zapominać, że w tak wielu szkołach równie fatalnie naucza się chemii, geografii czy historii. Dlaczego informatyka w cudowny sposób na tym tle miałaby być chlubnym wyjątkiem? Przyuczony do obsługi komputerów nauczyciel matematyki, który swojego przedmiotu uczył w taki sposób, że większość jego uczniów na trwałe zniechęciła się do dziedzin ścisłych, nie stanie się nagle dobrym nauczycielem informatyki.

Ważnym źródłem entuzjazmu we wprowadzaniu informatyki do szkół jest fascynacja technologią, prowadząca do przekonania o jej wszechobecnej potędze. Neil Postman w publikacji Technopol: triumf techniki nad kulturą wywiódł źródła tej fascynacji z czegoś, co nazwał technopolem. Jest to podporządkowanie wszelkich form życia kulturalnego panowaniu techniki i technologii. Technopol nie ma moralnego rdzenia, zastępują go takie pojęcia, jak wzrost i wydajność.

Zapowiada raj na ziemi właśnie dzięki technice. Nowe technologie zaś zmieniają struktury naszych zainteresowań i sprawy, o których myślimy. Zmieniają więc postawy ludzkie. Towarzyszy temu złudne przekonanie, że specjalistyczna wiedza mistrzów nowej techniki stanowi nową formę mądrości. W technopolu wielu specjalistów przepełnionych jest fanatyzmem, bardzo widocznym wśród entuzjastów komputeryzacji szkół.

W technopolu dobrze czują się ci, którzy wierzą, że postęp technologiczny stanowi największe osiągnięcie człowieka. Celem świata staje się dopasowanie do wymogów nowej technologii, nie zaś postęp ludzkości. I oto okazuje się, że to szkoła, nauczyciele i uczniowie powinni dostosować się do komputerów, nie zaś komputery mają się stać narzędziem wspomagającym proces edukacji.

Wszyscy - łącznie z entuzjastami - tak naprawdę są zagubieni, nikt bowiem nie wie, jakie mogą być faktyczne następstwa wszechobecności komputerów i Internetu. Nie wiemy, co dobrego i co złego mogą one uczynić szkole. Na naszych oczach odbywa się wielki i kosztowny eksperyment.

Co może szkoła?

Istnienie szkoły od początku związane było z obecnością słowa drukowanego i przekazu ustnego. Czy szkole grozi sytuacja, w której całkowicie znikną te dwa elementy? Jaka wówczas będzie szkoła?

Prof. Philip Zimbardo z Uniwersytetu Stanforda zauważył, że ludzie coraz więcej czasu spędzają w samotności w kontakcie z technologią. Mają przez to coraz mniej szans na to, by nauczyć się, jak być razem z innymi i nawiązywać z nimi normalne kontakty. Zaczynają obawiać się spotkania z drugim człowiekiem twarzą w twarz.

W polskiej szkole prawie w ogóle nie uczy się pracy zespołowej. W rezultacie interakcja ucznia z komputerem i Internetem, bez właściwego ukierunkowania ze strony nauczyciela, jeszcze bardziej pogłębi nieumiejętność współpracy z innymi. "Czy komputer podniesie egocentryzm do rangi cnoty?" - zastanawia się Neil Postman.

Szkoła powinna uczyć przede wszystkim tego, czego trudno się nauczyć nie będąc już dzieckiem. Nie chodzi tu jedynie o języki obce, muzykę czy sport, lecz o inteligencję emocjonalną, która warunkuje umiejętność współżycia w społeczeństwie. A czy uczeń "wyposażony" w Internet i bogate multimedialne zasoby edukacyjne w ogóle będzie chciał chodzić do szkoły?

To, niestety, nie koniec problemów. Program nauczania w polskiej szkole, mimo reformatorskich wysiłków, w ostatnich latach pozostaje bezsensowną mieszaniną zupełnie ze sobą nie związanych przedmiotów. Informatyka zaś staje się jeszcze jednym przedmiotem, równie przypadkowym (z punktu widzenia ucznia), jak pozostałe. Tymczasem to właśnie edukacja powinna być remedium na technopol, dawać uczniom poczucie sensu i wzajemnego związku wszystkiego, o czym muszą się uczyć.

Najważniejsze problemy polskiej szkoły nie mają natury technologicznej i nie wynikają z braku dostępu do informacji. Szkoła powinna uczyć, jak radzić sobie z informacją, szczególnie z jej nadmiarem. To właśnie będzie podstawową umiejętnością w społeczeństwie informacyjnym, a nie znajomość obsługi komputera.

Co może człowiek?

Ludziom coraz bardziej zaczyna brakować spójnej koncepcji świata. Brakuje punktu odniesienia, który pozwoliłby na ocenę wiarygodności i wagi informacji. Kiedyś dawała to ludziom religia, dzisiaj technopol każe wierzyć, że światu potrzeba coraz większych ilości informacji. Informacja zyskuje status metafizyczny, jest zarówno środkiem, jak i celem.

Świat tak naprawdę nie miał czasu, by się zastanowić nad tym, co czynić z zalewem informacji. Sławny reżyser, Krzysztof Zanussi, przewiduje, że niebawem trzeba będzie walczyć o to, by człowiek w społeczeństwie informacyjnym miał prawo do bycia nie poinformowanym.

Internet w szkole oznacza kolejne źródła informacji, którymi zalewa się młodego człowieka, bez wyposażania go w umiejętność radzenia sobie z tymi informacjami. W efekcie do obecnych utrapień dręczących szkołę dołączy syndrom braku odporności na informacje. Takie informacje, które nie mają przypisanego celu, jakiemu mają służyć. Szkoła powinna wyposażyć ucznia w mechanizm odporności na nadmiar informacji. Czy jednak dzisiejsi nauczyciele rozumieją tę potrzebę?

Radykałowie twierdzą, że obecny system edukacji jest skrojony na miarę potrzeb społeczeństwa przemysłowego poprzez unifikację nauczania i wdrażanie dzieci do wykonywania jednakowych standardowych zadań w narzuconym reżimie czasu i miejsca. Z chwilą gdy społeczeństwo przemysłowe ustępuje miejsca informacyjnemu, obecny system edukacji staje się nieadekwatny do panujących warunków. Dla ludzi, którzy nie widzą dla niego alternatywy, komputeryzacja szkół jest zastępczą odpowiedzią na narastające problemy. Wydaje się im, że to takie proste: wystarczy wstawić do klas komputery i łącza internetowe, by wyrosło nowe pokolenie, które dobrze będzie sobie radziło w XXI w. - wieku informacji.

Brakuje dyskusji o miejscu informatyki w szkole. Dzisiaj budzi ona zainteresowanie z innego jednak powodu - jest bardzo kosztowna. Na wprowadzanie komputerów do szkół wydaje się kilkadziesiąt milionów złotych rocznie. Wydaje się, że nie jest to dużo w skali kilkudziesięciomilionowego społeczeństwa, lecz w budżecie edukacji to spora kwota. Politycy uważają, że warto wydać te pieniądze, ponieważ to doskonale poprawi ich wizerunek.

Dawniej poszczególne kraje ścigały się w tym, ile kto ma czołgów, ile ton siarki i stali wyprodukuje. Nowym wskaźnikiem w rywalizacji między państwami stał się współczynnik "liczba uczniów przypadających na komputer". Im współczynnik mniejszy, tym lepiej. Inny ważny współczynnik to "liczba szkół podłączonych do Internetu". Tu z kolei im więcej, tym lepiej.

Tylko dokąd ten wyścig prowadzi i czy zdążamy w dobrym kierunku?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200