Więcej komputerów

Tak naprawdę to z komputerów mamy coraz mniej pożytku. Co najwyżej jakieś kartony, worki foliowe czy styropian i to tak dziwnie ukształtowany, że nie bardzo wiadomo, do czego pożytecznego mógłby się przydać.

Tak naprawdę to z komputerów mamy coraz mniej pożytku. Co najwyżej jakieś kartony, worki foliowe czy styropian i to tak dziwnie ukształtowany, że nie bardzo wiadomo, do czego pożytecznego mógłby się przydać.

Chciałem o tym napisać już w poprzednim felietonie, gdzie zajmowałem się trafnością niektórych prognoz, jakich bez liku przynosi każdy przełom lat. To właśnie jedna z tych prognoz - o czym za chwilę - stała się podstawą niniejszego tekstu.

Otóż przed wieloma laty maszyny i urządzenia biurowe, komputerów nie wyłączając, dawały wiele korzyści ubocznych, które - dla zainteresowanych - mogły mieć nawet większe znaczenie od tych podstawowych. Takie np. zużyte taśmy barwiące do maszyn do pisania i sumatorów ludzie zabierali do ogrodów i na działki, gdzie wiązali nimi np. pomidory do podtrzymujących je palików. Inaczej niż dziś, taśma taka była bawełniana, a więc w pełni ekologiczna.

Skrzynie, w których transportowano urządzenia, to osobna historia. Równo zbite, z elegancko heblowanych desek. Najlepsze, które pamiętam, były od NRD-owskich maszyn do księgowania. Po opróżnieniu sprzedawano je pracownikom za grosze, jako odpady. Zabiegi i podchody, aby je zdobyć, trwały na długo przed dostawą. Niewiele gorsze były skrzynie brytyjskie. Ich belki nie były co prawda zbyt starannie heblowane, ale za to ścianki stanowiły duże arkusze solidnej, grubej sklejki.

Sam do dziś mam w piwnicy półki regałów z drewnianych palet po bułgarskich pakietach dyskowych. Stolarka prima sort!

Z kolei duże, przezroczyste, plastikowe pokrywy po uszkodzonych dyskach miały wzięcie jako higieniczna i łatwa do utrzymania w czystości osłona jedzenia przed owadami i kurzem, np. podczas weekendu w plenerze czy na działce.

Głównym jednak, bo trwałym, pożytkiem z wszelkich elektronicznych urządzeń liczących był najwyższej czystości płyn o wzorze chemicznym C2H5OH (czy jak woleliby chemicy-puryści: CH3-CH2-OH), czyli alkohol etylowy. W elektromechanicznych maszynach licząco-analitycznych niezbędny (???) do czyszczenia styków przekaźników, a w komputerach do przemywania krawędzi kontaktowych płyt (wyjaśnienie dla młodzieży: ówczesna płyta to dzisiejsza karta) i czyszczenia głowic jednostek taśmowych.

Kto tym płynem dysponował, ten miał realną władzę i względy u szefów. Z zazdrością patrzyli nań zarówno podpisujący uprawniające do pobrania z magazynu dokumenty zaopatrzeniowcy, jak i wydający ową substancję magazynierzy. Piekielnie trudny w wymowie wyraz "przekaźnikówka" zadziwiająco szybko opanowali nawet angielscy koledzy z serwisu i wymawiali go coraz lepiej, w miarę jak płynu ubywało. Dowodem uznania z ich strony był tytuł blendera, czyli kogoś, kto potrafi mieszać składniki ze szczególnym znawstwem (to mix po angielsku, to zwykłe rzemiosło, to blend - to rzadka sztuka).

Obyczaj ten zanikł niestety wraz ze sprzętem, który był pretekstem do jego stosowania, ale jest już nowa nadzieja!

Otóż we wspomnianej tu na początku prognozie przewiduje się bliskie zastępowanie akumulatorów ogniwami paliwowymi, które mają pozwolić na zasilanie np. komputera przenośnego przez kilkanaście godzin pracy i dłużej. Ogniwa te mają być na wodę i... spirytus etylowy, a paliwo, jak to paliwo, ma wymagać okresowego uzupełniania. W przeciwieństwie do urządzeń z przeszłości, akumulatory nie pozwolą się oszukać jakimś np. spirytusem izopropylowym, ale przecież można pomanipulować czasem użytkowania.

Jest jednak jeden drobny problem: najmniejsze takie ogniwa (do telefonów) mają być niewiele większe od znaczka pocztowego, chociaż nieco od niego grubsze. Więcej komputerów!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200