i-mperializm

Tradycyjny imperializm specjalizował się w zawłaszczaniu efektów pracy podbitych ludów i eksploatowaniu bogactw zdobytych terytoriów.

Tradycyjny imperializm specjalizował się w zawłaszczaniu efektów pracy podbitych ludów i eksploatowaniu bogactw zdobytych terytoriów.

Według Lenina zaś, imperializm miał stanowić najwyższe, monopolistyczne stadium rozwoju kapitalizmu. Zdaniem antyglobalistów, współcześnie mamy do czynienia z połączeniem jednego z drugim. Różnica polega na tym, że obecny proces trudniej dostrzec, bo niby nikt nikogo nie podbija, ludzie zdają się pracować dobrowolnie i nikt nie sprzeciwia się transferom zysków przez wszystkie możliwe granice.

My też miewaliśmy zakusy imperialne. Z jednej strony wyrażało je hasło "Polska od morza do morza" (złośliwi dodawali: "co drugi dzień święto"), z innej - po pierwszej wojnie powstała u nas organizacja Bandera Polska, która pod późniejszą nazwą Ligi Morskiej i Kolonialnej przetrwała do 1939 r. Swojego kawałka Afryki, czy innego lądu, nie udało nam się jednak wykroić.

Skojarzenia te są wynikiem dorocznej wymiany opinii, faktów i obserwacji, jaką od lat prowadzę z kolegami z całego świata, przy okazji listów i kartek świątecznych i noworocznych.

Takie obserwacje zawodowe były zazwyczaj bardzo rozbieżne i naznaczone piętnem doświadczeń osobistych. W tym roku jednak w kilku opiniach pojawił się ten sam nowy wątek: w dużych organizac-jach informatyka staje się sposobem na budowę własnych imperiów. Takich swoistych państw w państwie, które tą drogą próbują uzyskać dominującą w całości pozycję.

Robi się to tak: jakiś wysoko postawiony i chwilowo wpływowy politycznie (politycznie w skali firmy) człowiek za jedną z metod umacniania swych wpływów przyjmuje angażowanie się w zakup i wdrożenie systemu informatycznego. Systemu, który swym zasięgiem ma objąć stopniowo również inne, pokrewne obszary działania firmy, o czym początkowo wie niewielu. System taki zazwyczaj stanowi gotowy produkt (lub produkty) i jest wdrażany pod klucz przez firmę zewnętrzną. Wszystko odbywa się poza własnymi służbami informatycznymi, których udział ma się ograniczyć do zapewnienia odpowiedniej wymiany danych z systemami, które już w firmie istnieją.

Jeżeli takich pionów, służb czy jak tam one się jeszcze w firmach nazywają jest kilka, powstaje kilka konkurujących ze sobą centrów informatycznych, czemu sprzyja istnienie dużych filii zamiejscowych lub - jeszcze lepiej - zagranicznych. Co istotne - informatyka jest tu tylko sposobem na utrwalanie i poszerzanie własnego imperium. Z czasem doprowadza to do powstania współczesnej wersji modelu, który w latach 70. nazywaliśmy "wyspami informacyjnymi".

O ile jednak tamten model był wynikiem braku wiedzy i doświadczenia, o tyle dzisiejszy odpowiednik jest skutkiem celowych działań, właśnie do tego zmierzających. Kolejnym etapem jest wojna podjazdowa kto-kogo, której wynik jest wypadkową układu sił i wpływów, co najczęściej przekłada się na długotrwałą wojnę pozycyjną, czasem o wyniszczających skutkach. Co charakterystyczne - wojna taka odbywa się pod szczytnymi hasłami usprawniania organizacji i obniżki kosztów (które w tych okolicznościach akurat rosną).

Kierownictwo organizacji godzi się na tego rodzaju działania, gdyż właśnie z jego składu wywodzą się jednostki walczące o wpływy i władzę. Efektem jest brak jednolitej polityki informacyjnej, z której winna wynikać jedna strategia informatyczna. A żadnej wojny nikt jeszcze nie wygrał, stosując kilka konkurencyjnych strategii naraz.

Wspomniany tu na wstępie z nazwiska klasyk ucieleśnienie swych ideałów widział we władzy rad i elektryfikacji. We współczesnych i-mperiach, którymi tu się zajmujemy, władzę sprawują rady. A komputery są przecież na prąd.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200