Internetem w głąb historii

Czy komuś z Państwa udało się odnaleźć swoich krewnych dzięki sieciom komputerowym? Mnie, owszem, powiodło się i, co może zabrzmieć dziwnie, uważam to za swój największy sukces odkąd param się komputerami. Wszystko zaczęło się stosunkowo niedawno, a powodowane było zwykłą ciekawością historii.

Czy komuś z Państwa udało się odnaleźć swoich krewnych dzięki sieciom komputerowym? Mnie, owszem, powiodło się i, co może zabrzmieć dziwnie, uważam to za swój największy sukces odkąd param się komputerami. Wszystko zaczęło się stosunkowo niedawno, a powodowane było zwykłą ciekawością historii.

W Polsce genealogia odbierana jest ciągle jeszcze jako snobistyczne drążenie korzeni w celu odnalezienia w przeszłości nobilitowanych przodków. W normalnej, zdrowej rzeczywistości genealogia jest dziedziną służącą poznaniu historii swojej rodziny, bez względu na jej status społeczny. Bardzo normalnie do praktyki genealogicznej podchodzi się w Ameryce, co zresztą widać po liczbie tamtejszych serwisów tematycznych. Poszukując przodków - dzięki zamieszczonemu na liście dyskusyjnej serwisu www.ancestry.com anonsowi - odnalazłem nie znaną do tej pory gałąź mojej rodziny. Przez wiele miesięcy, nie wiedząc o naszych koligacjach, szukając obopólnych powiązań, korespondowaliśmy elektronicznie, wymieniając uwagi o stanie naszych badań, a łączyło nas tylko jedno - wspólne nazwisko, na tyle rzadkie, że łatwo identyfikowalne.

Badania przeszłości są o tyle trudne, że brak jest łatwo dostępnej dokumentacji. Niektóre serwisy udostępniają darmowo bazy danych, zawierające co prawda miliony rekordów, ale są one gromadzone dosyć wyrywkowo. Nieocenione zasługi leżą po stronie Kościoła mormonów (The Church of Jesus Christ of Latter-day Saints) - udostępniającego największą bazę faktograficzną (http://www.familysearch.org). Wierząc w możliwość chrztu po śmierci, mormoni gromadzą dane genealogiczne z całego świata. Między innymi zmikrofilmowali wszystkie księgi metrykalne, znajdujące się w polskich archiwach państwowych i kościelnych. Problem - dla nas, Polaków - tkwi w wypożyczaniu mikrofilmów. W Stanach Zjednoczonych centrów udostępniania jest mnóstwo, u nas w kraju niestety żadnego. Najlepszą metodą korzystania z tych informacji jest "podczepienie się" pod kogoś w Ameryce, zainteresowanego tym samym wątkiem. Miało to miejsce również w moim przypadku.

Jakże byłem wzruszony, gdy pewnego razu otrzymałem od mojej respondentki e-mail, którego tytuł radośnie krzyczał: WE ARE FAMILY!. A więc stało się - znalazła udokumentowane powiązanie naszych rodzin. Ciekaw jestem, czy Computerworld czytuje ktoś noszący - jak moi przodkowie - rzadkie nazwisko Hildebrański lub Wyrwicki. Byłby to zaiste niezwykły zbieg okoliczności.

Na prowadzeniu badań genealogicznych nie zyskuje się finansowo, wręcz przeciwnie. Zyskuje się jednak coś znacznie ważniejszego, czego nie sposób mierzyć. Zachęcam Państwa do przemierzania ścieżek Internetu śladami historii swoich rodzin. Proszę jednak pamiętać, że każdy z nas ma czworo dziadków, już ośmioro pradziadków, a zakładając średnio pojawianie się trzech pokoleń na jeden wiek, obliczenia matematyczne dowodzą, że sięgając piętnaście wieków wstecz powinniśmy mieć aż 2 miliardy przodków, co fizycznie byłoby niemożliwe bez powtarzania się tych samych osób w różnych odgałęzieniach. Życzę więc Państwu jak najlepszych relacji z wszystkimi bliźnimi i to nie tylko w okresie świąteczno-noworocznym.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200