Epilog. Słoneczne krajobrazy

Nie da się tego ukryć. Polska o tej porze roku jest szara. Do tego jest zimno i szybko robi się ciemno. W ten nastrój doskonale wkomponowują się smutne kasjerki i mrukliwe urzędniczki.

Nie da się tego ukryć. Polska o tej porze roku jest szara. Do tego jest zimno i szybko robi się ciemno. W ten nastrój doskonale wkomponowują się smutne kasjerki i mrukliwe urzędniczki.

Po czternastu miesiącach podążania za słońcem, nietrudno o nastroje depresyjne. Doskonale rozumiem Skandynawów, którzy z nadejściem nocy polarnej sięgają po wysokoprocentowe butelki.

Jak z perspektywy ponadrocznego włóczenia się po świecie wyglądają miejsca, do których nie zagląda e-świat? Kolorowo, ciepło i słonecznie. I nie tylko dlatego że bliżej im do równika. Koloryt naszych krajobrazów często znika nam z oczu przesłonięty ekranem monitora. W pogoni za upływającym czasem nie wychylamy zza niego głowy. Ale to jednak nie samo używanie Internetu i nowoczesnych e-gadżetów daje nam cenzurkę obywateli społeczeństwa informacyjnego.

Gdybym miał pokusić się o definicję człowieka nowej ery, to opierałaby się ona na naszym podejściu do czasu. W ciągu tych ostatnich 14 miesięcy używałem Internetu z dużą regularnością. Daleko jednak było mi do postawy typowego e-obywatela. Elektroniczne pieniądze, elektroniczne konto bankowe, elektroniczne zakupy, elektroniczne giełdy, elektroniczne wiadomości, elektroniczna poczta, elektroniczne rozkłady jazdy, elektroniczne mapy... wszystkie one straciły na wartości, gdyż nigdzie mi się nie spieszyło. Zmieniając swoje podejście do czasu, zmieniłem, choć na parę chwil, swoją cywilizacyjną przynależność.

Nasz świat wiruje z coraz większą prędkością. By dotrzymać mu kroku, sięgamy po e-narzędzia. Ale tak jak z małpy nie zrobi się człowieka, tylko dlatego że da się jej młotek do ręki, tak i z porozrzucanych po świecie koczowników, pasterzy, rolników i rybaków nie zrobi się inżynierów wiedzy przez samo tylko dostarczenie im Internetu. Prawda to oczywista, ale jakby zapomniana.

Ponowne wpasowanie się w elektroniczny garnitur przychodzi z łatwością. Komórka, laptop, bezprzewodowa łączność i w każdej chwili dostęp do sieci. Przyjmuję te dobrodziejstwa bez zmrużenia oka. Dają komfort i wygodę. Pozbawiają wielu trosk i kłopotów. Ale tylko dlatego że znowu jestem w strefie pogoni za czasem.

Jest taka znana przypowieść o rybaku siedzącym w południe nad brzegiem morza. Ćmi on sobie fajkę i patrzy w dal horyzontu. Spacerujący nieopodal turysta, zaintrygowany bezczynnością rybaka, podchodzi do niego i pyta: "Dlaczego nie jesteś na morzu i nie łowisz ryb, skoro dopiero jest południe?". Ten niewzruszony dociekliwością przybysza odpowiada: "Po co miałbym łowić jeszcze więcej ryb niż te, które złowiłem dzisiaj rano?" Zdziwiony turysta tłumaczy natychmiast: "Żeby mieć więcej pieniędzy. Wtedy mógłbyś kupić sobie większą łódź, zatrudnić pracowników i łowić więcej ryb!". Rybak popatrzył kątem oka na turystę i zapytał ponownie: "Ale po co mi pracownicy i jeszcze więcej ryb?". Turysta rozeźlony na głupotę rybaka odparował: "Żeby w końcu, tak jak ja to zrobiłem, pojechać sobie na wczasy, odpoczywać i niczym się nie przejmować!". Rybak pyknął fajkę i zapytał: "A co ja twoim zdaniem teraz robię?"

Kończąc swój cykl felietonów, chciałbym nam wszystkim życzyć losu tej dwójki z przypowieści. Jak najwięcej odpoczynku i jak najmniej zmartwień, czy to z pomocą e-świata czy bez niego.

Do następnej podróży!

Polska, Gdynia, 9 grudnia 2001 r.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200