Miłe złego początki

Chat, chatroom, chatter - te słowa nie znalazły jeszcze swoich odpowiedników w języku polskim, na próżno ich szukać w słownikach.

Chat, chatroom, chatter - te słowa nie znalazły jeszcze swoich odpowiedników w języku polskim, na próżno ich szukać w słownikach.

Brak też wskazówek, jak je poprawnie pisać w polskim tekście: tak jak je piszą Anglosasi czy może fonetycznie, zgodnie z angielską wymową? Faktem jest jednak, że chat stał się już zjawiskiem społecznym o masowym zasięgu. Na kontynencie europejskim czołowe miejsce zajmują pod tym względem Niemcy, gdzie mniej czy bardziej regularnie "chatujących" internautów szacuje się na co najmniej sześć milionów. W Ameryce ta liczba jest kilkakrotnie większa.

Socjologowie i psychologowie zastanawiają się, co jest takiego, czym nęci chat. Literatura na ten temat sięga dziesiątków, jeśli nie setek tytułów. Powstało pojęcie syndromu IAD (Internet Addiction Disorder), który uchodzi za pewien rodzaj uzależnienia, chociaż jak dotąd nie zostały ustalone ścisłe jego kryteria. Przyjmuje się wprawdzie, że uległy mu osoby, które - prowadząc milcząco rozmowy - ślęczą przed komputerem co najmniej 35 godzin tygodniowo. Ale to określenie dość ogólne i niewystarczające do postawienia dokładnej diagnozy i wskazania terapii.

Pytanie zasadnicze brzmi: dlaczego w ogóle ludzie wchodzą do chatroomu? Zdaniem jednych - z nudów. Inni dowodzą, że po to, by znaleźć kogoś bliskiego, przyjaciela. Jeszcze inni, że owa wirtualna przestrzeń jest ciekawsza i prostsza, a zarazem bardziej dyskretna od realnie otaczającej nas rzeczywistości. Niektórzy stawiają dobitnie kropkę nad i, twierdząc, że to zarazem skutek i przyczyna poczucia samotności. Istotnie, nigdzie łatwiej i szybciej nie sposób kogoś poznać i wysłuchać, uwieść i zdobyć niż w owej cyberprzestrzeni. Tam nie liczy się pozycja społeczna ani wygląd, może je bowiem ukryć błyskotliwa wymowa i fantazja. Zresztą panuje w tym świecie równość, wszyscy się tykają, niczym starzy przyjaciele. Jest dla nich czymś naturalnym, że oto żyją jakby drugim życiem, ich strona internetowa jest ich drugim mieszkaniem i miejscem, gdzie mogą spędzać noce. Prawda, wszystko to wymaga od nich postawy pewnej nieufności, ósmego zmysłu, pozwalającego ocenić rozmówcę, którego twarzy nie znają.

Dziesiątki witryn zachęcają do prowadzenia rozmów, gwarzenia i plotkowania. Na najróżniejsze tematy, niekoniecznie osobiste, np. o motocyklach czy nowościach techniki. Najczęściej odwiedzane są jednak strony o nazwach w rodzaju "Bicie serca" czy "Miłosna przygoda". Ale to jeszcze tylko przedpole prawdziwej inwazji ofert z kręgu pornografii, prostytucji, pedofilii. Wiele w nich adresowanych jest wprost do najmłodszych internautów, prowokując do odkrywania zakazanych rewirów i przekraczania ich progów, oczywiście bez wiedzy rodziców. Zapewne w dzisiejszym świecie nietrudno dotrzeć do takich informacji także bez pośrednictwa Internetu, ale to narzędzie prowadzi przecież do nich najszybciej, najłatwiej, najdalej, a przy tym pozwala ukryć własne zainteresowania przed innymi osobami.

Niepokoją się nie tylko wychowawcy i psychologowie, skoro w kronikach kryminalnych i sądowych zostały już opisane pierwsze przypadki, w których droga do przestępstwa czy nawet zbrodni prowadziła właśnie przez chatroom. Jeden z ostatnich numerów niemieckiego tygodnika "Der Spiegel" przyniósł relację o dwóch procesach w takich sprawach, toczących się w USA i w RFN. Jedyna różnica między nimi polega na tym, że w Zagłębiu Ruhry internetowa korespondencja między przyszłą ofiarą i jej zabójcą miała charakter raczej niewinnego flirtu i oboje byli młodymi ludźmi, podczas gdy w Kansas City wielokrotny morderca był ojcem rodziny i wabił kobiety propozycją stosunku sadomasochistycznego, przedstawiając się wręcz jako "władca niewolnic". W obu przypadkach, mimo niewątpliwych dowodów winy i nawet przyznania się oskarżonych, procesy miały bardzo przewlekły charakter, ponieważ w grę wchodziło podejrzenie, że wyrafinowanych morderstw mogli dokonywać jedynie psychopaci. Ale zaburzenia psychiczne nie utrudniają sprawnego posługiwania się komputerem ani manipulowania ludźmi.

Swoista magia Internetu i chatroomu sprawia, że ów syndrom uzależnienia dotyka osoby pozornie najbardziej zrównoważone. Wyprowadzają je z równowagi dopiero niebotyczne rachunki telefoniczne i nieoczekiwane następstwa internetowych pogwarek. Zdarzają się telefoniczne pogróżki lub najścia domu, gdy nieznanemu osobiście wirtualnemu rozmówcy ujawni się rzeczywisty adres, a nierzadko krańcową konsekwencją staje się kryzys czy rozpad małżeństwa, rodziny.

W Niemczech powstało stowarzyszenie ofiar Internetu, gromadzące informacje o podobnych faktach, służące w miarę możliwości radą i pomocą, przede wszystkim jednak przestrzegające przed bezmyślnym pogrążaniem się w pociągający, lecz pełen pokus i zasadzek kosmos Internetu, jego witryn i chatroomów. Decyzja jest zawsze w rękach człowieka: to nie Internet jest winien zbrodni, gdy do niej dochodzi poprzez "chatowanie", tak samo jak nonsensem byłoby winić telekomunikację, gdy zbrodniarz posługuje się telefonem, lub wydawnictwo, kiedy czytelnik sensacyjnej powieści znajduje w niej wskazówki, jak włamać się do banku.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200