Manifest człowieka sieciowego

Musimy przygotować się na wydarzenia nie dające się przewidzieć. Nie chodzi bynajmniej o powstanie nowych technologii, ale o to, w jaki sposób ludzie będą je wykorzystywali - tak Ricardo Dominiguez rozpoczął swój elektroniczny artykuł Niemożliwości postmedialne.

Musimy przygotować się na wydarzenia nie dające się przewidzieć. Nie chodzi bynajmniej o powstanie nowych technologii, ale o to, w jaki sposób ludzie będą je wykorzystywali - tak Ricardo Dominiguez rozpoczął swój elektroniczny artykuł Niemożliwości postmedialne.

Co kilka tygodni w mojej skrzynce e-mailowej znajduję ekscentryczne i superpostmodernistyczne analizy współczesnych zjawisk medialnych. Analizy, których nie można w żaden sposób nazwać naiwnymi czy powierzchownymi. Redaktorzy biuletynu "CTHEORY - Theory, Technology and Culture" nie mają wątpliwości, że o związkach człowieka z człowiekiem (lub maszyną), powstałych dzięki połączonym ze sobą komputerom, można mówić także językiem Heideggera i Wittgensteina.

Bardzo brak mi w Polsce tego typu refleksji: poważnej, głębokiej, odrobinę ekscentrycznej i jednocześnie przychylnej komunikowaniu w Internecie.

Nie posuniemy się do przodu w myślowym opanowaniu problematyki sieci, jeśli nie przyjmiemy pewnego radykalnego założenia: dzięki sieciom komputerowym powstał nowy typ kontaktów międzyludzkich, który stawia pod znakiem zapytania wszystko, czego dotychczas doświadczyliśmy.

Powszechna aura nowinkarstwa i tymczasowości, jaka towarzyszy Internetowi; przekonanie, że mamy do czynienia z drogą i niekiedy niebezpieczną społecznie zabawką grupy maniaków jest opinią rujnującą i niekorzystną w pierwszym rzędzie dla... wygłaszających te uwagi.

Nowa skóra czy nowa tożsamość?

Sprawa dotyczy powstania nowej toż- samości - inaczej tworzonej, odmiennie funkcjonującej i wyznającej inne zasady od tych, które dotychczas znaliśmy. Z tym Polacy mają kłopotu co niemiara. To problem ponownego zdefiniowania naszej narodowej tożsamości wobec zjednoczonej Europy i globalnych wyzwań świata. Straciliśmy historycznie ugruntowane poczucie tożsamości narodowej, dostrzegliśmy "Obcego", wcale nie tak groźnego, a nawet niekiedy miłego. Ta konieczność zdefiniowania na nowo własnej tożsamości dotyczy sfery religijnej, psychologicznej, w wielu przypadkach także seksualnej. Dominuje poczucie zagubienia i pustki, w dużej mierze związane z odzyskaniem wolności.

"Wejście Internetu" zmusza nas do przyjęcia podstawowej definicji zdrowia (czy też normalności jednostki) rozumianej w odmiennych kategoriach. Antropolog Emily Martin w swojej pracy Flexible Bodies z 1994 r. jest przekonana, że zmieniła się norma systemu immunologicznego. Do niedawna dominowała metafora własnego "ja" i jego wyrazistych granic. Zdrowego człowieka, opisywanego jako system cybernetyczny, postrzegano jako prywatną fortecę, chronioną solidnym murem przed niepożądanymi wpływami. Dzisiaj natomiast, gdy mówimy o społecznych warunkach zdrowia jednostki, powinniśmy używać innej metafory. System będzie zdrowy (czyli odporny na zagrożenia) tylko wtedy, gdy będzie zmienny sam w sobie, otwarty na zmiany i przepuszczalny. Ma szanse zachować swoją tożsamość (cóż za paradoks!) tylko wtedy, gdy przestanie być solidnym murem, a stanie się przepuszczalną osłoną i potrafi adaptować informacje pochodzące z zewnątrz.

Wielu psychologów i etnologów stara się rozsądnie pokazać, że w tych metaforach właściwie mówimy o społeczeństwach internetowych. To np. nie wydane w Polsce budzące respekt prace Sherry Turkle z Massachusetts Institute of Technology (np. The Second Self: Computers and the Human Spirit czy Life on the Screen. Identity in the Age of the Internet) czy niedawno opublikowana u nas Psychologia Internetu Patricii Wallace. Analizowane są w nich rzeczywiste sposoby komunikowania się internautów w porównaniu z kontaktem twarzą w twarz. P. Wallace twierdzi, że w przypadku tożsamości użytkowników sieci mówimy właściwie o psychologii budowania wrażenia. W sieciowych kontaktach formułujemy na ogół natychmiastowe wnioski o charakterze danej osoby na podstawie niewielu przesłanek (zasadniczo inaczej niż uczy nas życiowe doświadczenie).

Sherry Turkle zaś zwraca uwagę na dominujący rys "nowego człowieka", który określa - w zgodzie z koncepcją antropologa Kennetha Gergena - jako "pastisz osobowości". W tym przypadku użytkownik sieci nie określa swojej osobowości jako integralnej całości, lecz raczej jest to "właściwa reprezentacja osobowości w odpowiednim czasie i odpowiednim kontekście, nie naruszająca wewnętrznego poczucia całości".

Osobowość dla wielu użytkowników Internetu przedstawia "wydrążony otwór", poprzez który może mówić wielu. Nie mamy pewności, która z przedstawionych reprezentacji nas samych "mówi" w danej chwili. Nie uzurpujemy sobie ponadto prawa do określania, która z nich jest właściwa. Nie straszmy się więc rozpadem osobowości, skoro stał się on znacznie bardziej powszechny niż przed laty.

Mit eskapizmu i życia symulowanego

Nie sądzę, żeby prawdziwe były przekonania o szczególnym eskapizmie Internetu. Nawet jeśli takie uwagi formułują młodzi użytkownicy: "Siedzenie godzinami przed komputerem może wydawać się z pewnością zajęciem dość jałowym. Dla wielu internautów stanowi to jednak sposób na życie, będąc ucieczką od rzeczywistości, której nie są w stanie zaakceptować. Nie bez powodu tyle pisze się o eskapizmie pokolenia X. Tu nikt nie chce zmieniać świata. To raczej próba odnalezienia własnego w nim miejsca, w którym można by szczerze mówić o swoich uczuciach". [W. Diduszko w studenckim periodyku Ha!Art., nr 1 (6) z br.]

Ten cytat, będący deklaracją eskapizmu, interpretuję jako dowód przeciwko tej postawie. Nie jest przecież ucieczką od życia doczesnego dążenie do "odnalezienia w nim własnego miejsca". Nie są odwrotem od świata grupy dyskusyjne, w których aż huczy od inwektyw i celnych uwag, odnoszących się do świata rzeczywistego. Nie są objawem eskapizmu pamiętniki-blogi: to bodaj najbardziej rzeczywista i realna analiza "świata, jaki jest".

Inaczej: Internet wcale nie jest bardziej eskapistyczny od telewizji, książek czy filmu. Przeciwnie: zasada interaktywności zmusza użytkowników do kontaktu z innymi. Można sformułować tezę odwrotną: Internet stał się narzędziem komunikowania w świecie, który waha się między globalizmem a pluralizacją. Internet (znowu paradoks) bliższy jest wizji świata złożonego z milionów lokalnych spo- łeczności, które może zarówno zjedno- czyć globalna akcja solidarnościowa, jak i zniszczyć równie globalny terroryzm wirusowy. Internet stanowi ogromną szansę dla tego typu kultury, który zakłada jednakową wartość wielu wizji świata i równouprawnienie rozmaitych kultur lokalnych. W "realu" nie widzę szansy na upowszechnienie tego typu demokracji.

Mit chaotycznego trwania w stanie regresji

Łatwo oskarża się współczesne media o to, że sprzyjają regresowi. Że dzięki nim - a telewizji w szczególności - dorosły użytkownik cofa się do okresu dzieciństwa. To z kolei oceniane jest jako proces niepożądany, bo będący przeciwieństwem naturalnego rozwoju.

Wiele w tych sądach pomieszania z poplątaniem i jawnie ideologicznych przesłanek. Po pierwsze, wcale tak być nie musi, po drugie, podobnie zawsze było w sztuce. Teoretycy filmu są na przykład przekonani, że właściwy kontakt z utworem filmowym polega na zaistnieniu psychologicznego zespołu projekcji i identyfikacji, w czasie którego dorosły widz trwa w stanie podobnym do tego, który zna właśnie z dzieciństwa.

Brakuje mi odwagi, żeby być aż tak ekscentrycznym jak amerykański autor bestselleru, zatytułowanego Grając z przyszłością, czyli w jaki sposób kultura nastolatków może nauczyć nas przetrwać w okresie chaosu. Douglas Rushkoff dowodzi w niej, że nastąpił upadek linearnego myślenia, a w jego miejsce zagościł chaos. W sferze kultury popularnej nastąpiło odejście od świata dualnego w stronę holistycznej odmiany chaosu. Żyjemy ponadto w świecie upadku praw fizycznych (zwyciężonych przez stany halucynacyjne), zaginięcia metafor (na korzyść nieskończonych powtórzeń) oraz upadku Boga i religijności, nad którymi triumfuje okrutna natura.

Ale twierdzi on jednocześnie, że nie jest to bynajmniej wizja tragiczna. Nasze dzieci - konkluduje D. Rushkoff - już dostosowały się do tej kultury i świat chaosu jest ich naturalnym środowiskiem. Dzięki naśladowaniu naszych dzieci - na ogół nie rozstających się z ekranem - nie zaś poprzez panikowanie w związku z przejawami ich buntowniczości wobec naszych wartości, mamy szansę na zaadaptowanie się do kultury, do której w sposób nieunikniony emigrujemy.

Nie twierdzę, że musimy zdziecinnieć, ale możemy i musimy uczyć się od dzieci i nastolatków - w końcu ten świat przyszłości będzie zamieszkiwany "bardziej" przez nich niż przez nas.

Dla kogo człowiek sieciowy jest niebezpieczny?

Teorie Marshalla McLuhana i Jeana Baudrillarda, pomimo ogromnych różnic, miały wspólny rys - przekonanie, że technologia "wyemancypowała się" i odłączyła radykalnie od kultury (tym samym przestała w naturalny sposób wpływać na rozwój i przemiany ludzkiej tożsamości). Mogą oczywiście powstawać tożsamości zbudowane na technologii, ale te nie są "naturalne" - jako zasadniczo obce rozwojowi kultury.

Myślę, że rozdzielając "kulturę" od "technologii" popełnia się rozmaite błędy, z których najważniejszy polega na podejściu dalekim od pragmatyzmu. Należy bowiem postrzegać przekazy audiowizualne jako silne w swoim oddziaływaniu przedmioty kulturowe. Technologia jest faktem kulturowym, tworzy kolejne fakty kulturowe, a ponadto bardzo ułatwia nabywanie nowych typów tożsamości, o istnieniu których przed jej bujnym rozwojem mogli myśleć jedynie futurolodzy. Film, telewizja, gry wideo, Internet są więc kulturą - a ich wytwory, mieszając w sposób niekiedy genialny symbole, mity i tradycje starej i nowej formacji, stanowią silną (dla niektórych jedyną) bazę rozwoju kultury współczesnej.

Dowody na taką wizję znajduję w rozmowach z ludźmi i obserwacjach: jest ich sporo i wielu z nich jest bardzo młodymi studentami. Ale wiem też, że wielu innych nie spotykam: znam przykłady młodych, odnoszących się z obrzydzeniem do tego typu komunikacji, i dla kontrastu siedemdziesięciolatków, którzy są dumni z miana internauty. Rozsądek nakazuje uwzględnić jednych i drugich, żeby powiedzieć coś sensownego na temat charakteru nowego typu człowieka medialnego. Ja chcę wiedzieć przede wszystkim, co ludzie robią z siecią, lecz rozmaite "zatroskane" badania twierdzą, że czyni ona zło "normalnemu człowiekowi".

Otóż "normalnego człowieka" nie ma. Nowy wzorzec kontaktów radykalnie oddala się od wszystkiego, co dotychczas wiedzieliśmy o porozumiewaniu się ludzi między sobą. Warto zastanowić się jednak nad przyjęciem ostrożnej tezy SherryŐego TurkleŐa, która postuluje konieczność współdziałania tych dwóch sfer aktywności współczesnego człowieka. Ale nie oznacza to tym samym, że długo będzie istnieć jakiś typ pośredni: coś pomiędzy człowiekiem podłączonym a nie podłączonym. Ten drugi ulegnie pierwszemu być może z ochotą, choć niektórym może to przypominać rozwiązanie z huxleyowskiego nowego wspaniałego świata. Zadecyduje pragmatyzm - np. szkoda tracić czasu na pracę, którą współczesny komputer może wykonać znacznie sprawniej.

Elektroniczny typ kontaktów nie powinien być nowością na studiach psychologicznych i pedagogicznych - musi stać się podstawą i początkiem każdej nowoczesnej edukacji. Szkoła musi pewne zjawiska wyprzedzać, a nie stroić się w piórka zaskoczonego niedowiarka. Strategia "zwierania szeregów" w obawie przed groźnymi innowacjami jest działaniem krótkotrwałym i pustym gestem rozpaczliwej determinacji, którą starsze pokolenie może wykorzystać lepiej i efektywniej. Człowieka sieciowego nie należy się bać - natomiast trzeba go poznać, polubić i rozpocząć z nim dialog - najlepiej mieszany, czyli w realu i na czacie. w

Profesor Wiesław Godzic, polonista i filmoznawca, jest kierownikiem Katedry Mediów Audiowizualnych na Uniwersytecie Jagiellońskim.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200