Informacja pewna, rozmyta i taka sobie

Najpierw była logika klasyczna. Zero-jedynkowa. Potem pojawiła się logika rozmyta. Niby bliższa naturalnemu wnioskowaniu.

Najpierw była logika klasyczna. Zero-jedynkowa. Potem pojawiła się logika rozmyta. Niby bliższa naturalnemu wnioskowaniu.

Potem były sieci neuronowe. Jeszcze lepiej oddające rozpoznawanie wyuczonych wzorców i podejmowanie decyzji. A wiele z tego po to, by jak najlepiej naśladować ludzki umysł.

A ja czasami żałuję, że człowiek to nie maszyna. Zamiast myśleć jasno i prosto, poddaje się emocjom i ulega złudzeniom. Taka widać nasza uroda. Ale trudno mi ją podziwiać, gdy padam jej ofiarą.

Dotarliśmy do Uyuni. Ostatni przystanek w drodze do Chile. Nasze nadzieje na szybki wyjazd stąd malały z każdą godziną pobytu. Miejscowe władze ogłosiły strajk i zamknęły miasto. Całkowicie.

Najpierw agencje turystyczne obiecywały, że mimo strajku, będą wyjazdy do Chile. To była informacja pewna. Pewna, dopóki agentów nie odwiedził komitet strajkowy. Potem była kolejna pewna informacja. Za trzy dni wszystko się kończy i wtedy pojedziemy. Rozwiązanie takie sobie, ale rozwiązanie. Drugiego dnia stało się jasne, że i z tego nic nie będzie. Ogłoszono strajk bezterminowy.

Potem były negocjacje turystów z komitetem strajkowym. Zgodzili się podstawić autobusy. To jest pewne. Nie wiadomo tylko, czy we wszystkie interesujące turystów kierunki. Informacja była pewna, dopóki miejscowi chłopi nie odwiedzili komitetu strajkowego. Wybili im z głowy pomysł wypuszczenia nas z miasta. Przecież jak wyjedziemy, to stracą istotny argument w rozmowach z rządem. Po godzinie było po sprawie. Nigdzie nie wyjedziemy.

Naszą delegację wyrzucono z budynku. Doszło do paru przepychanek pod drzwiami ratusza. Miejscowa telewizja pokazywała z przejęciem "walki" na ulicach Uyuni. Wszystko znowu się uspokoiło, gdy komitet poszedł na obiad. My też.

Potem były negocjacje z policją. Policja jest rządowa. Jest teoria, że mogą nas stąd wyprowadzić, bo wtedy rząd będzie w lepszej sytuacji negocjacyjnej. Komitet strajkowy zapewnia oficera policji, że turyści nie są zakładnikami (informacja pewna) i mogą opuścić miasto w każdej chwili (informacja taka sobie, gdyż w promieniu 200 km nie ma nic, tylko pustynia).

Wieczorem wszyscy schodzą się z plecakami. Na ratunek jadą trzy duże autobusy w eskorcie policji. Będą tutaj o 2 w nocy. Miejscowa policja wyjedzie z nami z miasta o północy. Ale będą szli ubrani po cywilnemu. No i proponują, aby kobiety szły w środku kolumny. No i będą mieli ze sobą apteczkę. Informacja o bezpiecznej eskorcie policji rozmywa się w dociekaniach i wątpliwościach.

Do tego ktoś dorzuca, że na barykadach za miastem sami "boracho". Nie ma co się dziwić. Przy zerze stopni można pewnie i całą beczkę wódki wypić, a nie tylko jedną buteleczkę. No i nie ma takiego, co by odgadł ich procesy decyzyjne. Czekamy. Jest nas ponad 100. Robi się zimno. Nakładamy na siebie co tylko się da. Skaczemy. Hiszpanie śpiewają i tańczą. Nadchodzi północ. Na szczęście policjanci przychodzą ubrani w mundury. Jest ich sześciu. I dwóch na motorku.

Idziemy. Ciemno. Psy szczekają. Ręce prawie odpadają z zimna. Docieramy pod barykadę. Palą się ogniska. Na drodze porozrzucanych mnóstwo głazów, co by żadne ustrojstwo zmotoryzowane nie przejechało. Z naprzeciwka jakaś ciężarówka włącza długie światła. Oświetla całą naszą kolumnę. Wchodzimy w paszczę lwa. Leci pierwszy kamień. I na szczęście ostatni. Obecność policji robi swoje. Przedzieramy się przez dziesiątki samochodów, poustawianych w poprzek drogi. Jesteśmy za barykadą. Uff ...

Tego co działo się w Uyuni nie opisze żadna logika.

Boliwia, Uyuni, 19 października 2001 r.

<hr>

[email protected]

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200