Dyktator w ukryciu

Jeszcze nie wiemy, jaka grupa zawodowa czy społeczna zbuduje imperium dzięki wynalazkowi Internetu.

Jeszcze nie wiemy, jaka grupa zawodowa czy społeczna zbuduje imperium dzięki wynalazkowi Internetu.

Z dzisiejszej perspektywy nie sposób zrozumieć, dlaczego inwestorzy - wielkie fundusze i drobni ciułacze - włożyli fortuny w firmy internetowe. Przecież należało się spodziewać, że ten z konieczności niedojrzały biznes przejdzie jeszcze wiele wstrząsów, załamań i zmian w modelach biznesu, oferowanych produktach i świadczonych usługach. Można było przewidzieć, że upłyną lata, zanim się ustabilizuje. Pewnie mniej tych lat niż w przypadku elektryczności czy maszyny parowej, ale zapewne lata, nie miesiące. Można było założyć, że szacować należy raczej straty niż zyski dotcomów, a nawet o zyskach na razie zapomnieć. Dlaczego więc podejmowano tak nieracjonalne decyzje?

Są różne wyjaśnienia, na ogół dosyć banalne, choć prawdziwe. Ilustrują prostotę myślenia inwestorów, uważanych zwykle za ludzi wyrafinowanych i przebiegłych. Jak widać, są tacy jedynie w sytuacjach powtarzalnych, a nie całkiem nowych jak komercyjne wykorzystywanie Internetu. Jedno wszak wyjaśnienie jest na tyle interesujące i warto się nad nim zatrzymać. Otóż niektórzy mówią tak: nie wiedzieliśmy czego spodziewać się po biznesie internetowym, ale na pewno wiemy, że już wiele nie można spodziewać się po wielu starych biznesach - stalowym, samochodowym, budowlanym itd. Wielkość niewiadomej skonfrontowana z przewidywalnością rozwoju innych przemysłów czy gałęzi usług tym razem - jak prawie nigdy w biznesie - grała na korzyść firm Nowej Gospodarki. To zaiste fenomen. Intuicyjnie rewolucję spowodowaną pojawieniem się Internetu i zdobyciem przez niego dominującej - pod względem perspektyw - pozycji wśród mediów porównywano z rewolucją spowodowaną wynalazkiem druku przez Gutenberga i rozwojem rynku książek, a więc i możliwościami upowszechniania informacji i idei.

Wszystko to prawda, tylko że porównanie z epoką Gutenberga powinno być przedmiotem nie tyle zachwytu i triumfu, ile ogromnego niepokoju ze strony wynalazców technologii internetowych oraz zarządców ich wykorzystywania. Przecież wielkimi wygranymi rewolucji spowodowanej wynalazkiem Gutenberga nie byli drukarze! To wydawcy, a potem dziennikarze stali się czwartą władzą, pozostawiając drukarzom skromne posady gdzieś daleko w głębi przemysłu wydawniczego.

Czy to oznacza, że obecni triumfatorzy Internetu - informatycy, firmy internetowe, budowniczowie komputerów - też za chwilę skryją się w cieniu nowych potężnych sił, które sami wykreują? Co na to informatycy? Ano powinni pamiętać, że drukarze, jako eksperci od spraw druku, długo byli przyjaciółmi możnych tamtego świata, nawet królów. Byli sławni, szanowani i bogaci. Ale tylko przez jakieś 80 lat, czyli bardzo krótko, jak na tamtą dynamikę zmian. Dzisiaj byłoby to, powiedzmy, 10 lat. Potem skupili się na technologii druku, wynajdując coraz to większe usprawnienia i czerpiąc z tego zyski. Wycofali się jednak z wydawania książek. Tym samym stali się po prostu wysoko wykwalifikowanymi rzemieślnikami, a stracili miejsce wśród elit społecznych czy intelektualnych. Ich miejsce zajęli wydawcy, którzy drukarzom powierzyli drukarnie, a sami zajęli się rozpowszechnianiem informacji, czyli wydawaniem książek i czasopism. I przejęli rząd dusz. I jaki z tego morał?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200