Piotruś Pan w świecie mediów

Media są rzeczami, a więc zależą od człowieka. Wakacje, z których wróciłem na początku września, przypomniały mi o tym, a do tego - w niespodziewanym wymiarze.

Media są rzeczami, a więc zależą od człowieka. Wakacje, z których wróciłem na początku września, przypomniały mi o tym, a do tego - w niespodziewanym wymiarze.

Oto nadmorski pensjonat, kilkunas-tu gości, towarzystwo o różnym społecznie przekroju, pokój telewizyjny otwarty całą dobę. Pogoda nad Bałtykiem była zmienna i wymuszała zajęcia pod dachem. W tych jakże sprzyjających do oglądania telewizji warunkach pokój telewizyjny był pusty. Zawsze.

Nikt nie patrzył w telewizor bez względu na to, czy pokazywano opery mydlane, teatr, mecz piłkarski, czy reality show. Tylko raz dziennie, dokładnie w czasie nadawania prognozy pogody, komplet gości pojawiał się w sali, by wysłuchać informacji, że na wybrzeżu "możliwe deszcze". Zaraz potem wszyscy znikali w swoich pokojach, gdzie oddawano się życiu rodzinnemu, grze w karty albo lekturze.

Cały wysiłek nadawców, by przyciągnąć wakacyjnego widza: reklamy, recenzje programów telewizyjnych i różne zachęty drukowane w gazetach i czasopismach, owszem, nawet regularnie czytanych - czy to na plaży czy w pokojach - na nic się zdały. Wypoczywający wokół mnie rodacy nie sięgali po telewizję.

To znak czasu czy prawidłowość? Czy ludzie zaliczają media elektroniczne do sfery swego czasu pracy, nie zaś wypoczynku? Gdy wypoczywam, uwalniam się od obowiązków czasu pracy. Nadal czytam, lecz mniej oglądam. Przez cofnięcie się we wcześniejszą, bardziej znaną mi formę komunikacji, znajduję uspokojenie. W pracy, zwłaszcza gdy polega ona na częstym czy nawet ciągłym komunikowaniu się z ludźmi, media elektroniczne stają się niezastąpione - zaczynają rządzić. Czas wypoczynku pozwala osłabić ich nacisk poprzez możliwość wyboru spośród wielu ich funkcji jedynie nielicznych.

Zabierałem ze sobą na plażę mój mały palmtop. Był wygodnym narzędziem do robienia notatek na wietrze i w piaskowych burzach, czasem zrywających się nad grajdołkiem. Piasek go się nie imał, wiatr nie przewracał kartek, bo ich nie było. Z wielu jego funkcji wybrałem jedną, którą w innej sytuacji zapewniał mi ołówek i kartka papieru. Zredukowałem go do notatnika. Gdy kończyłem notować, przestawał dla mnie istnieć.

Przyroda na tej właśnie karwińskiej plaży dokonała symbolicznego wręcz aktu. W czasie burzy piorun uderzył w mężczyznę rozmawiającego przez telefon komórkowy, zabijając jego i trzymającą go za rękę żonę. Jakby ktoś złamał niepisaną zasadę wypoczynku, zasadę jednoaktywności, i został za to ukarany.

Zafiksowany odbiorca

Wbrew temu, co napisałem, nowoczesne narzędzia komunikacyjne nie dzielą się na media czasu pracy i media czasu wolnego. To my czynimy z nich przedmioty, służące do zaspokojenia określonych potrzeb. Albo głównie pracy, albo głównie wypoczynku. Wystarczy przypomnieć sobie, jak rozmawiamy przez telefon: krótko i rzeczowo czy długo i rozwlekle. Wynika to z przyjętej definicji medium - tego, czy jest to źródło informacji, czy możliwość kontaktu.

Jeszcze dziś konkurują ze sobą dwie społeczne definicje telewizji: medium życia grupowego, wręcz towarzyskiego, i medium intymnego życia domowego. Która z nich została przyjęta w domu, rozpoznajemy po tym, co gospodarze robią z telewizorem, gdy przyjmują gości: włączają go czy wyłączają. Z rzeczy możemy korzystać wg własnej woli i w takim stopniu, w jakim tego chcemy. Zwykle przedmioty dają nam więcej możliwości ich wykorzystania, niż jesteś-my w stanie to sobie wyobrazić. Media oferują tych możliwości szczególnie wiele. Przykładowo, współczesny telewizor może spełniać mnóstwo różnych zadań, lecz większość z nich pozostaje na ogół nie wykorzystana. Nabywca tego sprzętu ma wyrobione zdanie o tym, czego po nim oczekuje i chce jak naj- prościej do pożądanych funkcji dotrzeć. Jeżeli to osiągnie, często zadowala się tylko tymi możliwościami spośród wielu, jakie ma do dyspozycji. Przyswaja sobie wiedzę o tym, jakie guziki trzeba nacisnąć, by z przyjemnością korzystać z telewizji.

Czasem innowacja okazuje się tak potrzebna, że dominująco wpływa na odbiór i go kształtuje. Taką ważną innowacją jest pilot zdalnego sterowania. Jego posiadanie określiło sposób oglądania telewizji: przeskakiwanie z kanału na kanał, oglądanie kilku programów równocześnie, w końcu pozostawienie decyzji o tym, co się ogląda, w rękach osoby dzierżącej pilota. Tak oto powstały nowa forma i społeczna struktura tej rozrywki.

Medialną publiczność można by podzielić wg kombinacji stosowanych narzędzi. Ci, którzy przywykli do określonej kombinacji wykorzystywanych możliwości, zapamiętują je trwale jako sposób użytkowania. Jedynie młodzi przełamują te schematy, lecz i oni się starzeją - następuje kolejne zafiksowanie.

Cyberprzestrzenie na trochę

Internet - naprawdę nowe medium - stworzył trudną do ogarnięcia przez zwykłego użytkownika mediów ilość i różnorodność treści. Mimo że stale dowiaduję się o nowych wyzwaniach zwykle od ludzi ode mnie młodszych, nie spotkałem takiego, który by powiedział, że dotarł do wszystkich.

Jednak pojawiają się osoby, które chciałyby to osiągnąć. Kim one są? Czy całe ich życie będzie przebiegać w świecie Internetu, stając się coraz bardziej odległym od życia innych ludzi? Na ten temat dyskutowano już podczas dorocznej konferencji International Institute of Communication we wrześniu 1982 r. w Helsinkach.

Dziwny to dla mnie czas. W Polsce stan wojenny. Dzięki pomocy kanadyjskich kolegów z Instytutu otrzymałem paszport i bilet. Znalazłem się w świecie dla mnie surrealistycznym. Tam Polacy walczą o narodowe przetrwanie, tu uczeni dyskutują nad tym, jak będzie wyglądał człowiek ery informacyjnej.

Helsinki we wrześniu to miejsce szczególne. Wokół nas jeszcze koniec lata, piękne krajobrazy, świetliste niebo odbijające się w wodach jezior, czas ludzkich kontaktów, dogodny dla rozmów na przyzbie, lecz zarazem zapowiedź szybko zbliżającej się zimy: chłodne poranki, ciemne chmury nad horyzontem. Zapowiedź zamykania się w domach i otwierania ekranów komputerowych. Perspektywa w tym kraju oczywista, skoro - jak dowodzą wyniki licznych badań - to właśnie kraje skandynawskie korzystają z komunikacji komputerowej znacznie częściej niż inni Europejczycy, zwłaszcza mieszkańcy południa, którzy mogą jeszcze przez następne miesiące swobodnie gawędzić, siedząc pod gołym niebem.

O czym dyskutowaliśmy? Zamożność człowieka przyszłości będzie zależała od tego, czy potrafi twórczo posługiwać się komputerem. Nie wszyscy będą tworzyć przyszły dobrobyt. Znaczna część ludzkości przejdzie w stan zawodowego bezrobocia i będzie musiała znaleźć sobie inne wartościowe zajęcie. Tylko najwybitniejsi będą pracować przy komputerach, by utrzymać rodzinę i zapewnić krajowi prosperity. Ludzie opuszczą wielkie miasta i osiedlą się na dobrze zorganizowanych terenach wiejskich. Wówczas to pojawiła się dla nich nazwa ruburbia - życie w przyrodzie i nowocześnie wyposażonych w narzędzia komunikacyjne mieszkaniach. To wszystko w 1982 r. w Helsinkach było projek- cją przyszłości, nie istniało, lecz było możliwe.

Dziś ta wirtualna rzeczywistość poważnie się przybliżyła. Stała się treścią życia dla wielu ludzi, choć nie są oni tak liczni, jak się wydaje. Nadal spotykam ludzi, którzy akademicko rozprawiają o wirtualnej rzeczywistości, lecz sami nie mogą sobie poradzić z pocztą elektroniczną. Osoby, które zaczęły aktywnie z niej korzystać w pewnym momencie swego życia, często potem zapominają o jej istnieniu. Dane ame- rykańskie z połowy lat 90. dowodzą, że ci, którzy przed 10. laty byli aktywnymi cybernautami, tylko w 8% w tym wytrwali.

Zanurzenie się w świat cyberprzestrzeni jest przygodą młodych i wykształconych. Moi studenci dziennikarstwa w Uniwersytecie Śląskim do nich należą, lecz jednak nie wszyscy. Nie jest to powszechne na tyle, by o swoich internetowych doświadczeniach mogli dyskutować ze wszystkimi kolegami na seminariach. Rozmawiamy zatem w mniejszych grupach: oni doświadczeni, ja zadaję pytania. Są mi wdzięczni za to, że mogą o swoich wrażeniach porozmawiać, pisać prace magisterskie. Z trudem swoje doświadczenia werbalizują, mają ich więcej, niż są w stanie nazwać. Przypominają nurków głębinowych czy kosmonautów, którzy przeżyli coś, co innym nie było dane.

Z jednej strony fascynacja nowymi możliwościami, z drugiej - poczucie osamotnienia. Jeden z moich najbardziej aktywnych badaczy cyberprzestrzeni wyznał, że woli komunikować się w "realu", tam czuje się dobrze, potrafi realizować swe społeczne cele. Przejście z "wirtualu" w " real" bywa szokujące - inny ze studentów podczas seminarium wspomniał o wstrząsie, jakiego doznał, gdy panienka, z którą swobodnie flirtował w "wirtualu", pojawiła się w określonym celu u jego drzwi.

Moi studenci - przyszli dziennikarze - twierdzą, że pracodawcy oczekują od nich, że będą potrafili ściągać z Internetu nadające się do druku informacje, ale przede wszystkim wymagają, by umieli poruszać się w świecie realnym. Dopiero zawodowe sukcesy osiągane w świecie realnym dadzą im możliwość wygodnego życia w ruburbijnej utopii, gdzie będą mogli uciekać w świat wirtualny. Ale nie jest pewne, czy wówczas będą tego chcieli.

Potrzeba sieci

Media są rzeczami, a ich użycie zależy od człowieka. Ten zaś żyje w dwu rzeczywistościach: życia codziennego oraz cyberprzestrzeni. Zdaję sobie sprawę z pretensjonalności tej metafory - przecież nikt nie przestał podlegać warunkom swego fizycznego otoczenia z chwilą, gdy wędruje po Internecie - lecz dobrze oddaje ona interesujące nas zjawisko. Gdy w czasie uwolnionym od innych trosk ktoś podejmuje wędrówkę na ekranie komputera, pojawiają się przed nim ludzie i zjawiska mu nie znane. Nie jest ich tylko biernym widzem. Wskutek interaktywności zmuszony jest do działania, do często nie znanych zachowań. Przypomina to dziecięcą zabawę w tajemniczym ogrodzie, gdzie każda ścieżka otwiera nową perspektywę. Gdy w dziecięcych igraszkach fantazja podsuwała interpretację, tu jest ona sugerowana przez kontekst. Jeśli nie jest on rozpoznawalny, pozostaje kreatywność.

To nieskrępowane poruszanie się w cyberprzestrzeni będzie można określić mianem życia w niej, jeżeli dokonywać się będzie w czasie szczególnym, odmiennym od czasu świeckiego. Kiedy będzie to coś pośredniego między czasem sakralnym a metafizycznym. Będzie czasem ważnych i indywidualnych, a często niekomunikowalnych doznań. Nazwijmy go czasem przygody. Sakralność motywuje, metafizyczność indywidualizuje i prowokuje do tworzenia.

Irytujące bywają rozważania o wędrówce w cyberprzestrzeni, nawiązujące do przygody z literaturą dziecięcą czy życiem w świecie fantazji, lecz nie powinny być one całkowicie odrzucone. Analogie są bowiem trafne. Ludzie poprzez Internet zostali wprowadzeni na wielką nigdzie nie kończącą się planszę gry o nie do końca znanych regułach, lecz często realnych konsekwencjach.

Posługiwanie się nowymi mediami w procesie niepohamowanej przygody z nowymi technikami i podobnymi do nas, lecz geograficznie odległymi ludźmi - to jedna sprawa. Lecz włączenie ich w program życia codziennego stwarza już inną perspektywę. Gdy w pierwszej możemy działać otwarcie, poszukiwać nowych możliwości bez zadawania pytań o sposoby ich wykorzystania, życie codzienne wymaga, byśmy poddali nasze działania praktycznie sprawdzonej rutynie. Dlatego Internet czasu przygody różni się w swym użyciu od Internetu czasu świeckiego.

W tym ostatnim nasza aktywność w Internecie, podobnie jak w przypadku oglądania telewizji, podlega zafiksowaniu. Uczymy się kilku dogodnych sposobów dotarcia do danych, nawiązania kontaktu z właściwymi ludźmi, wymiany opinii tylko z nam bliskimi, odrzucając resztę jako niepotrzebny balast. Innowację dopuszczamy wte-dy, gdy wynika to z naszych potrzeb. Te zaś są kierowane sytuacjami codziennymi. Piotruś Pan wraca w świat realny, dojrzewa, a życie dorosłe uczy ograniczania się.

Nietrudno zauważyć, że ta nowa przygoda z Internetem, jako innowacja medialna, zdaje się nie mieć końca. Powstaje sytuacja budząca niepokoje pedagogów, którzy chcieliby określić granice możliwości narzędzia. Nie względy wychowawcze, lecz gospodarcze usprawiedliwiają tak szerokie użycie Internetu. Z całą pewnością z jego olbrzymiej oferty mogą korzystać wszyscy ludzie, którzy pragną coś zmienić w swym ekonomicznym funkcjonowaniu. Wydaje się, że poszczególne ich grupy zaczną wykrawać sobie z jego mapy własne, małe części i tylko w nich schematycznie się poruszać. Cała przestrzeń pozostanie tylko dla nielicznych. w

Prof. dr hab. Jerzy Mikułowski-Pomorski jest kierownikiem Katedry Studiów Europejskich w Akademii Ekonomicznej w Krakowie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200