Beztroska, naiwność i wiara

Ostatnie dni pobytu w USA spędzamy na rozmowach z naszymi amerykańskimi przyjaciółmi o tym, czym jest Ameryka i kim są Amerykanie.

Ostatnie dni pobytu w USA spędzamy na rozmowach z naszymi amerykańskimi przyjaciółmi o tym, czym jest Ameryka i kim są Amerykanie.

Wydarzenia 11 września nastrajają nas do takich refleksyjno-filozoficznych pogaduszek. Jack jest aktorem i z grupą przyjaciół prowadzi teatr w Los Angeles. Pewnego wieczoru przynosi z biblioteki publicznej (nie z wypożyczalni wideo!) taśmę z filmem Obywatel Kane. "Nieważne, czy to widzieliście czy nie. Skoro tu jesteście i zwiedziliście pałac Hearsta, musicie zobaczyć i ten film".

Obraz nakręcony w 1941 r. przez Orsona Wellsa uchodzi dziś za klasykę światowego kina, choć gdy wchodził na ekrany, obejrzało go niewielu. A wszystko za sprawą Randolpha Hearsta, multimilionera i prasowego magnata, który zabronił swoim gazetom pisać o filmie. A brak obecności w prasie sprawił, że premiera przeszła niemalże nie zauważona.

Kim był Hearst? Ekscentrykiem? Dziwakiem? Dwulicowym moralistą? Geniuszem? Koneserem sztuki? Pewnie wszystkim po trochu, o czym właśnie opowiada Obywatel Kane czy bardziej prawdziwie Obywatel Hearst. To on pokazał światu, jaką potęgę może stanowić prasa. To on pokazał, jak informacje błahe i nieistotne wynosi się na pierwsze strony gazet. To on, obok równie sławnego Pulitzera, swoimi dalekimi od rzetelności artykułami wplątał Stany Zjednoczone w tzw. wojnę hiszpańską.

Po samym Hearscie nie pozostało dziś wiele. Na Zachodnim Wybrzeżu, gdzieś w połowie drogi między Los Angeles a San Francisco, znajduje się jego pałac. Hearst, zafascynowany Europą i jej kulturą, stworzył rezydencję, która jest mieszaniną stylów, kolażem tanich świecidełek i bajońsko drogich dzieł sztuki, sąsiedztwem dla gołych betonowych ścian oraz finezyjnych fasad i portali. "Pomnik wystawiony ku czci pieniądza. I bezguścia" - jak mawia mój przyjaciel. I jest w tym wiele prawdy.

Fascynacja Orsona Wellsa osobą Hearsta skłoniła go do stworzenia dzieła przekonującego, że to nie tą drogą powinniśmy podążać. Ale Amerykanie zdają się nie zauważać tego przesłania. Nie dość, że media są jeszcze potężniejsze niż za czasów Hearsta, to i szastania pieniędzmi jest więcej.

Las Vegas jest kolejnym, choć na znacznie większą skalę, pomnikiem wystawionym ku czci pieniądza. I bezguścia. Imitacje Paryża, Wenecji, Nowego Jorku czy Luxoru na jednej ulicy z gigantycznymi cyrkami, wulkanami, statkami piratów i smokami walczącymi z rycerzami Okrągłego Stołu. A w środku tych wszystkich budowli setki tysięcy metrów kwadratowych powierzchni przeznaczonych dla "jednorękich bandytów", przed którymi setki tysięcy Amerykanów (i turystów) próbują zrealizować swoje marzenia o bogactwie. Las Vegas mogłoby z powodzeniem uchodzić za wesołe miasteczko dla dorosłych, gdyby nie to, że inwestowane i przepuszczane tutaj fortuny każą to wszystko traktować zupełnie serio.

Jeżdżąc przez ostatnich kilka tygodni po Stanach, parokrotnie zadawałem sobie pytanie, co takiego jest w Ameryce i Amerykanach, że e-gospodarka rośnie tu jak na przysłowiowych drożdżach. I, pomijając wszystkie oczywiste czynniki makroekonomiczne, jest w Amerykanach coś, czego nie mają Europejczycy, a co próbują naśladować Azjaci (a zwłaszcza Japończycy). Dorośli Amerykanie są ciągle jak dzieci. Ciągle beztroscy, dziecinnie naiwni i ufni w możliwość realizacji najdziwniejszych nawet marzeń. Beztroska, naiwność i wiara, które prowadzą od pomników ku czci pieniądza, do bezguścia i kiczu, i do e-gospodarki.

Stany Zjednoczone, Los Angeles, 20 września 2001 r.

<hr>

[email protected]

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200