Człowiek do maszyny, maszyna do człowieka

Przysłowiowy dziad wiódł swój monolog z obrazem, na co ten ostatni jakoś nie reagował. Dziś tenże dziad, zasiadając przed monitorem komputera podłączonego do Internetu, mógłby chociaż mieć złudzenie, ale tylko złudzenie, reakcji. Czyli - dziad swoje i komputer swoje.

Przysłowiowy dziad wiódł swój monolog z obrazem, na co ten ostatni jakoś nie reagował. Dziś tenże dziad, zasiadając przed monitorem komputera podłączonego do Internetu, mógłby chociaż mieć złudzenie, ale tylko złudzenie, reakcji. Czyli - dziad swoje i komputer swoje.

Zapowiadany od lat, niemal rewolucyjny postęp w zakresie kontaktów człowiek - komputer, dający obu stronom możliwość prowadzenia wzajemnej rozmowy, jakoś nie nadchodzi. By rzec do komputera coś o charakterze ogólnym, nadal konieczna jest mysz, a gdy trzeba być bardziej dokładnym i powierzyć mu np. niniejszy tekst, jakoś nie można obyć się bez klawiatury.

Ale co tu wymagać elokwencji od maszyny, skoro sami ciągle mamy kłopoty z wyrażaniem tego, o co nam chodzi, zarówno w mowie, jak i w formie pisanej. Nie chodzi mi wcale o błędy ortograficzne, których ceną kiedyś była matura, a które młodzi ludzie popełniają dziś bez żadnej żenady w artykułach prasowych, pismach służbowych i na stronach internetowych.

Idzie mi bardziej o logikę konwersacji prowadzonej z nami przez systemy informatyczne. Niekoniecznie nawet na ekranie monitora, ale także poprzez telefon, ekranik telefonu komórkowego czy różnego rodzaju urządzenia samoobsługowe. Zresztą - nie tylko to: niemal każdego tygodnia odjeżdżam z dworca głównego we Wrocławiu, gdzie wysłuchuję zapowiedzi swego pociągu ze wskazaniem sektorów i numerów wagonów, które się przy nich zatrzymują. Mimo wielokrotnego i wnikliwego penetrowania wzrokiem peronów i kryjącej je hali tamtejszego dworca, żadnych oznaczeń sektorów jak dotąd nie udało się znaleźć ani mnie, ani kolegom.

Wracając jednak do głównego, już nie dworca, a wątku naszych tu rozważań: dzwonię np. do centrum obsługi telefonicznej jednego z banków i słyszę, że aby wybrać menu (nie spis i nie listę, tylko menu) usług bankowych, mam nacisnąć klawisz-jakiś-tam. Z logiki dalszych poleceń wynika jednak, że udzielenie kredytu nie jest w tym banku usługą bankową, bo prowadzi tam zupełnie inny dialog. Czyli - albo usługi bankowe, albo kredyty...

Inny przykład. Minionego dopiero co lata buszowałem nieco po Internecie w poszukiwaniu informacji o różnych urządzeniach domowych, nazwijmy je ogólnie - na prąd. Wiadomo - lato to obecnie sezon tanich zakupów z tego zakresu i znajomi nie dają spokoju, chcąc pomocy w wyborze, którego i tak już wcześniej dokonali (zob. również mój ubiegłoroczny felieton Dożywotni ekspert).

Wydawałoby się, że każdemu wytwórcy zależy, by informacja o jego produktach była łatwo dostępna, przejrzysta, zrozumiała i dawała się - w miarę potrzeb - pogłębiać. Nic z tego! Na stronach internetowych wielu producentów, zaliczanych do czołówki światowej, przebrnięcie przez informacje o korporacjach, ich zarządach, wynikach finansowych, osiągnięciach itp. itd. i dotarcie do miejsc gdzie ukryte są nader skromne informacje o produktach, to już sztuka i dowód cierpliwości poszukiwacza.

Mam wrażenie, że o układzie, porządku i bardzo pokrętnej (o ile w ogóle jakiejś) logice ułożenia tych informacji decydują wyłącznie moi koledzy po fachu, którym powierza się to zadanie łącznie z tworzeniem całej otoczki informatycznej. Ci zaś potrafią zapewne napisać stosowne programy na sto sposobów i w iluś tam językach, ale z logiką wypowiedzi w dowolnym języku mówionym zdają się być bardzo na bakier.

Być może przy tworzeniu stron internetowych należałoby postępować, tak jak to zrobiły władze jednego z większych miast: do wyznaczania tras przejazdu i ustawiania drogowskazów zatrudniły ludzi, którzy nigdy tam nie byli. w

<hr>

[email protected]

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200