Jak zwał...

Felieton ten miał być entuzjastycznym peanem na cześć "mejla", jednego z nielicznych technicznych wynalazków, jakie rzeczywiście zmieniły moje życie. Kiedy jednak zacząłem pisać, ogarnęły mnie wątpliwości terminologiczne. Może, broniąc rodzimego języka przed inwazją anglicyzmów, powinienem napisać "pochwała elektronicznej poczty"?

Felieton ten miał być entuzjastycznym peanem na cześć "mejla", jednego z nielicznych technicznych wynalazków, jakie rzeczywiście zmieniły moje życie. Kiedy jednak zacząłem pisać, ogarnęły mnie wątpliwości terminologiczne. Może, broniąc rodzimego języka przed inwazją anglicyzmów, powinienem napisać "pochwała elektronicznej poczty"?

Jednakże "poczta" kojarzy mi się raczej z instytucją lub budynkiem (np. Poczta Polska). Może więc "pochwała elektronicznej komunikacji"? To też jednak nie to samo. Komunikacja jest pojęciem zbyt ogólnym, czym zajmuje się np. Ministerstwo Łączności? Na pewno wymiana i regulacja elektronicznej korespondencji jest tylko marginalnym przedmiotem jego działalności. Wszystkie słowa mają już po prostu pewne zastrzeżone znaczenie i kiedy pojawia się nowe zjawisko, trzeba znaleźć dla niego nową nazwę. Obrońcy kultur regionalnych (szczególnie kultury francuskiej) rozdzierają szaty nad współczesną rzekomą degradacją języków zwanych wernakularnymi (kiedyś vernacular, czyli język potoczny, oznaczał każdy język inny niż łacina, gdy dziś, w dobie globalnej technologii cyfrowej, rolę łaciny przejął język angielski).

Zdecydowałem się jednak na "mejl", kiedy uświadomiłem sobie, że w końcu sam język angielski jest pierwszą ofiarą tej lingwistycznej zarazy. Przeczytałem właśnie w jednym z październikowych numerów Sunday Times, że angielska mowa potoczna wzbogaca się w ciągu roku o 20 tys. nowych słów i wyrażeń. Tak - dwadzieścia tysięcy! Pomyśleć, że Szekspir, któremu język angielski zawdzięcza więcej niż komukolwiek, wprowadził do niego, jak twierdzą angliści, zaledwie 23 nowe słowa. W tych dawnych czasach jednak większe znaczenie przypisywano jakości...

Wiele ze współczesnych nowych słów to słowa nieprzyzwoite. Inne, jak "kiszka", "kielbasa" czy "shishkebab", mają pochodzenie "etniczne", czyli ich pula jest praktycznie nie wyczerpana, bo jest jeszcze na świecie, chwalić Boga, kilka tysięcy języków innych niż angielski. Inne nowotwory (patrz: Monicagate) są z kolei aluzją do bieżących wydarzeń politycznych. Badacze języka są jednak zgodni co do tego, że najistotniejszy i najbardziej znaczący przyrost ma pochodzenie naukowo-techniczne. Nie mówię tu o kwantach czy kwarkach, gdyż takich, zupełnie nowych pojęć naukowych nie przybywa tak szybko. Prawdziwą wylęgarnią nowych wyrazów są zbitki językowe, zaczynające się często na "cyber," "compu," "hiper" lub "e-" (od elektroniczny). Na przykład e-mail, czyli e-list.

Choć język angielski jest być może najintensywniej "zanieczyszczanym" przez neologizmy językiem świata, nie słychać jednak o wielkich politycznych akcjach na rzecz obrony jego czystości. Francuzi mają swoją Akademię, ustalającą, jakie słowa mogą "legalnie" uchodzić za francuskie, i lingwistyczne przestępstwa są w ich kraju ścigane prawnie. Anglicy i Amerykanie mają do spraw językowych podejście bardziej liberalne - każdy może używać takich słów, jakich chce, i albo się one przyjmą, albo nie. Jaką jednak strategię w tej istotnej dla kultury narodowej sprawie przyjąć powinni Polacy? Czy, na wzór angielski, powinniśmy wybrać pełną tolerancję wobec żywiołowej natury procesu słowotwórczego, czy też - jak Francuzi - strzec "czystości" polszczyzny przed obcymi wpływami.

Historia naszego języka nie jest pod tym względem przykładem żelaznej konsekwencji. W pewnych dziedzinach słowotwórstwa, np. przy ustalaniu polskiej terminologii matematycznej, zadaliśmy sobie trud wymyślenia polsko brzmiących słów - "całka" i "różniczka" - opisujących pojęcia znane wszystkim Europejczykom jako "integrały" i "dyferencjały". Rosjanie np. poszli na łatwiznę i przyjęli terminologię "kosmopolityczną". Twórcy polskiej terminologii żeglarskiej, z kolei, choć flirtowali przez pewien czas z ideą całkowicie oryginalnego nazewnictwa, przystali w końcu na "foki", "groty" i "szkwały". Co więc robić z terminologią komputerową? Radykalny puryzm wymagałby, oczywiście, by tytuł organu uprzejmie zamieszczającego te felietony brzmiał Świat Elektronicznych Maszyn Cyfrowych... O tym nie marzy chyba nikt rozsądny. Kluczowym słowem jest - kompromis. Próbujmy więc "mejli", "softwarów" i "serwerów", a jeśli "droselklapa zaryksztosuje, bo krojc był robiony na szoner", to zawsze w końcu można ją "zablindować".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200