Koszty darmowego

Dowiedziałem się z almanachu wiedzy wszelkiej o biznesie informatycznym (i po co ja tak naokoło krążę? - po prostu przeczytałem w Computerworld), że GUC będzie miał system ASYCUDA.

Dowiedziałem się z almanachu wiedzy wszelkiej o biznesie informatycznym (i po co ja tak naokoło krążę? - po prostu przeczytałem w Computerworld), że GUC będzie miał system ASYCUDA.

Niechby nawet nazywał się PASCUDA, byleby nadawał się do czegoś. Mniejsza zresztą o nazwę, bo nie ona zdobi program, chociaż w dbałości o estetykę oprogramowania nie powinno się zaniedbywać i tego elementu, zwłaszcza że pozostaje on jedynym walorem produktu. Nie chciałem przez to powiedzieć, iż wspomniany system celny jest beznadziejny - nie znam go, trudno więc mi oceniać. Wiem tylko o jednej jego zalecie i jednej wadzie. Jest nimi zerowy koszt oprogramowania.

Myślisz, Czytelniku, żem się grzańca opił i plotę trzy po trzy od samego początku felietonu? Nic z tego, przede mną stoi szklanka prawdziwej bezalkoholowej herbaty, a czemu drga mi lewa powieka przy pisaniu tych słów, zupełnie nie rozumiem. Otóż z darmowym oprogramowaniem jest podobnie, jak z podarowanym starym samochodem - niewiele się z niego wydusi, pretensji do poprzedniego właściciela zgłaszać nie wypada, a benzynę lać i koszty remontów ponosić trzeba. Można go używać z wszelkimi tego konsekwencjami lub złomować, nim sam się rozsypie.

Tak się składa, że miałem niegdyś do czynienia z oprogramowaniem darmowym, oferowanym przez UNESCO dla krajów rozwijających się. Był to system (a raczej generator) o wdzięcznej nazwie ISIS, służący do projektowania tekstowych baz danych. W instytucji, w której zajmowałem się niniejszym projektem, system początkowo robił furorę. Z biegiem czasu jego możliwości przestały wystarczać użytkownikom, a projektanci napotykali na kolejne narzędziowe bariery w podnoszeniu funkcjonalności. Zaczęto rozglądać się za oprogramowaniem komercyjnym, wypełniającym więcej niż tylko podstawowe funkcje. W wielu ośrodkach zakupiono ostatecznie za należyte (nawet bardzo) pieniądze produkty amerykańskie lub krajowe. System darmowy przeszedł tym sposobem do historii, a wraz z nim koszty poniesione na jego customizing, wdrożenie i rozwój. Darmo wcale nie znaczy tanio.

Podczas, gdy traciłem z zespołem czas na grzebanie w darmowym ISIS-ie, przypominające przerabianie domowym sposobem malucha na mercedesa, chłopcy z Zielonej Góry (pozdrawiam!) tworzyli od podstaw PROLIB-a. Moi pracodawcy nie chcieli nawet sfinansować profesjonalnego narzędzia do budowy systemu, uważając, że lepiej mieć cokolwiek darmowego niż płacić i czekać. W efekcie po kilku latach zakupiliśmy komercyjny PROLIB i nie tylko my.

Oprogramowanie po zerowej cenie wstępnej jest niezłe, jeżeli stanowi preludium komputeryzacji. Jest natomiast niezwykle kłopotliwe, jeżeli wymaga modernizacji i dostrojenia do indywidualnych wymagań, o czym w dalszej perspektywie trzeba przecież myśleć. I wreszcie jedna z istotniejszych kwestii - co się stanie, gdy dotacje dla producenta oprogramowania zostaną zredukowane? Wówczas trzeba będzie przeprosić się z dostawcami komercyjnych rozwiązań. Być może jednak system celny zawiera to, co obiecuje swą nazwą - ukryte w rękawie ASY i CUDA.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200