Sposób na fortunę

"Jeśli nie chcą cię zrozumieć, nie zmuszaj ich do tego" - taką postawę swego czasu przybrał nasz Lokalny Informatyk.

"Jeśli nie chcą cię zrozumieć, nie zmuszaj ich do tego" - taką postawę swego czasu przybrał nasz Lokalny Informatyk.

Zdenerwowany ciągłymi nieporozumieniami z Zarządem, postanowił robić swoje, nie tłumacząc nic nikomu, a ewentualne uwagi pod jego adresem i uchodzące w jego mniemaniu za głupawe, pomijać milczeniem w miarę możliwości. Część czasu pracy (średnio rzecz biorąc - 10%) poświęcał rutynowym działaniom administracyjnym, resztę zaś przeznaczył na... dokształcanie. Czytał więc, testował, próbował i wymyślał, podnosząc swe umiejętności warsztatowe. Należał do tej ginącej grupy ludzi przeświadczonych, że wytrwałą pracą i wiedzą zbudują swój sukces. Jakby nie zdawał sobie sprawy (może go informatyka zaciemniła), że i tak nie dorówna nawet jednej trzeciej zarobków szwagra prezesa, który ledwo z maturą się uporał. Nie mówiąc już o księgowej - nie dość, że po studiach, to jeszcze chrzestną prezesiątka była. Mimo wszystko, postanowił zainwestować w siebie.

Może wykombinował, że jak się tak na "blachę" wszystkiego wyuczy, to do innej firmy przeskoczy, gdzie go cenić i szanować będą, dając także temu wyraz w brzęczącej monecie. Naiwniak jeden! Jakby nie zdawał sobie sprawy, że w innych firmach także są krewni prezesów. Ale uczył się twardo, literaturę własnym kosztem nabywał, oprogramowanie kombinował na lewo (wiadomo że Zarząd tego by nie zafundował, tylko dlatego że jakiś maniak komputerowy chce eksperymentować).

Lata mijały. Lokalnemu Informatykowi włosów i zębów ubywało, a mimo wszystko trwał przy swoim. W pracy po godzinach zostawał. Po powrocie do domu rozczytywał się w literaturze fachowej. O jakichkolwiek rozrywkach zupełnie zapomniał. Już nie tylko Zarząd, ale nawet koledzy z pracy zaczęli krzywo patrzeć na niego. "Jakiś głupi, czy co" - szeptali między sobą - "Zamiast iść z nami na piwo lub kobitki, tylko o komputerach myśli". Lokalny Informatyk myślał wręcz coś przeciwnego: "Jeszcze zobaczycie, kto górą będzie.

Sprawiedliwości w końcu musi stać się zadość. Rzetelna praca na pewno zaowocuje sukcesem". Tak też, każdy obstając przy swoim, prowadzili żywoty różne.

Pewnego dnia Lokalny Informatyk otrzymał list z USA - pocztą jak najbardziej tradycyjną. Treść jego brzmiała mniej więcej w ten sposób: "Informujemy, że jako jedyny żyjący krewny naszego śp. klienta Johna Musialik, otrzymuje Pan zgodnie z jego ostatnią wolą spadek o szacunkowej wartości 35 mln USD. W celu dopełnienia formalności prosimy o..." i tak dalej. Lokalny Informatyk z pracy natychmiast zrezygnował, a koledzy i Zarząd, zgrzytając zębami z zazdrości, żałowali swego dotychczasowego, niecnego stylu życia: "Mogliśmy postępować jak on, zamiast się wyśmiewać".

Piotr Schmidt (agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200