W troskliwe, czułe ręce

Wyobraźmy sobie sytuację, w której informatyk oddaje swe życie w outsourcing, zgodnie z rozprzestrzeniającą się modą na tę usługę.

Wyobraźmy sobie sytuację, w której informatyk oddaje swe życie w outsourcing, zgodnie z rozprzestrzeniającą się modą na tę usługę.

Uściślijmy na wstępie, że informatyk (w ścisłości główny informatyk) nie oddaje całego swego życia jako życia w outsourcing, bo to przecież by oznaczało, że ktoś inny po prostu żyje za informatyka, a informatyka tak naprawdę nie ma, a my nie chcemy opowiadać tu bajek, tylko zastanawiamy się nad najbardziej realnym życiem. Informatyk w naszym przykładzie oddaje w outsourcing tylko to, co chce oddać. A ponieważ każdy z nas chciałby oddać jak najwięcej spraw w zewnętrzne, czułe, troskliwe dłonie, również nasz wyobrażony informatyk tak właśnie postępuje.

Nasz informatyk ma żonę, w dowodzie stwierdzającym jego tożsamość (nie wiedzę i doświadczenie informatyczne niestety) napisane jest "żonaty". Każdy z nas wie, że zapis taki urzędowy wcale nie oznacza, iż informatyk zna tylko tę jedną kobietę i że tylko ta jedna kobieta na informatyka wpływ wywiera, tylko ona jest dlań troskliwa, czuła. Informatyk ma mamę, bo jakby nie miał, to by go nie było; ma teściową, dzięki której istnieje żona informatyka; informatyk ma córkę, która istnienie swe zawdzięcza nie tylko informatykowi; ma wreszcie informatyk kobietę, która nie wiadomo skąd się wzięła (przymknijmy w tym momencie oko), a którą informatyk najbardziej ceni, ale dziwnie się czuje, gdy z nią rozmawia w służbowym pokoju w obecności osób tzw. postronnych (w tym momencie wszystkie inne kobiety informatyka ciążą bardzo informatykowi). Kobieta ta, jesteśmy przecież dorośli, jest najlepszą przyjaciółką informatyka. Rozmawiałby z nią informatyk przez telefon godzinami całymi (do tzw. utraty tchu) o najdrobniejszych i najważniejszych przecież szczegółach swego życia, przesiadywałby do utraty sił w restauracjach, wreszcie... to najlepiej pokazują aż za dokładnie w filmach (książek tej tematyki my informatycy nie czytamy ostatnio), dlatego nie odbierajmy współczesnej kinematografii chleba i przejdźmy do sedna sprawy.

Informatyk (poza wieloma innymi przyjemnościami) musi jeść, spać, musi zakładać koszulę każdego ranka i nie tylko koszulę, bo jak wyglądałby informatyk w koszuli wyłącznie (tak jak system, którym zarządza?), musi koszule mieć wyprasowane informatyk, musi wreszcie mieć kapcie, żeby błota po mieszkaniu albo domu nie roznosił, a poza tym w kapciach informatyk jest swój gość. Nie trzeba zjadać beczki soli, aby wiedzieć, że czynności te informatyk zna z teorii jako oczytany i telewizyjny człowiek i świętem jest dzień, w którym informatyk czynności te czyni sam. Czyli dochodzimy w tym momencie do naszego tematu głównego, a mianowicie tego, że informatyk czynności te oddaje w outsourcing.

Jako dorośli ludzie, podkreślaliśmy to już, mający odpowiednie życiowe doświadczenie, sami bez trudu większego odpowiemy sobie, jakie czynności, której z kobiet z otoczenia informatyka informatyk oddaje. Żona - pomyślmy przez chwilę, co robi dla nas żona, i pierwszy punkt będziemy mieli odhaczony. Mama - gdyby informatyk nie był całą gębą nie tylko informatykiem, ale i mężczyzną, mama całkowicie by wystarczała, ale niestety tak to wszystko zaprogramowano, że tak nie jest. Teściowa - ze współczuciem powiedzmy: teściowe wszystkich krajów świata łączcie się, jesteście najbardziej wyzyskiwaną grupą społeczną. Córka - zajęta jest noszeniem lustra (nie denerwujmy się niepotrzebnie, przyjdzie czas, że urośnie). I ta ostatnia kobieta, ten wyśniony ideał informatyka, lepiej żeby spała albo przynajmniej leżała.

Gdy więc musi informatyk ulec modzie outsourcingu dotyczącej nie jego życia, a życia systemu informatycznego będącego pod opieką informatyka, jakie rozwiązanie informatyk wybierze? Nie bądźmy dziećmi, pisaliśmy przecież już, że jesteśmy dorośli. Informatyk nigdy nie zaryzykuje powierzenia opieki nad sobą tylko jednej kobiecie (wyjątki oczywiście istnieją, ale one, jak to wyjątki). Oddanie się jednej kobiecie to byłoby zbyt lekkomyślne ryzyko, tak jak oddanie się w opiekę jednej firmie, nawet najbardziej doskonałej, najbardziej ponętnej, najczulszej, najbardziej troskliwej, najcudowniejszej, a wreszcie najlepiej zorganizowanej, czyli najlepiej zarządzanej.

Dalsze wnioski i morały w informatycznej tematyce dopowiedzieć trzeba już sobie samemu. Ja tylko dodam, że informatyk to może być też kobieta. W tej sytuacji scenariusz jest nieco inny i jak podrapię się w głowę, to wychodzi mi, że bardziej skomplikowany. Ale czy Wy, informatyczki, nie poradziłyście sobie z jakąś "firmą"?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200