Dlaczego Polak nie będzie Japończykiem

Zastanawiam się czasami, kiedy członkowie różnorakich zespołów projektowych (nie tylko informatycznych) najsmaczniej śpią i z całą pewnością śni się im moment zakończenia projektu - powitanie oficjalnych gości, przecinanie wstęgi, medale, przemówienia, kwiaty, występy zespołów muzycznych.

Zastanawiam się czasami, kiedy członkowie różnorakich zespołów projektowych (nie tylko informatycznych) najsmaczniej śpią i z całą pewnością śni się im moment zakończenia projektu - powitanie oficjalnych gości, przecinanie wstęgi, medale, przemówienia, kwiaty, występy zespołów muzycznych.

Zastanawiam się właśnie w takim czasie, że interesujące byłoby zadanie kierownikom różnych zespołów projektowych, ich zastępcom, zastępcom zastępców pytania, czy realizując swój wyśniony projekt, postępowali uczciwie. Ankieta byłaby oczywiście anonimowa, co zapowiadałoby przynajmniej po części różnorodne odpowiedzi. Zapowiadałoby zwyczajnie przynajmniej w części uczciwe odpowiedzi. Skłonny jestem bardziej wierzyć w uczciwość niż w nieuczciwość, choć rzeczywistość podpowiada co innego. Już funkcjonowanie tylu instytucji, mających za cel tropienie nieuczciwości, skłaniać musi wszystkich łatwowiernych do myślenia.

Co ciekawe, nie ma chyba człowieka, który chciałby, aby postępowano z nim nieuczciwie, a jednocześnie tak dużo mówi się o nieuczciwości. Najprawdopodobniej jest ona lekarstwem na naszą małość, a ponieważ choroba ta należy do chorób trudno uleczalnych i powszechnych na dodatek, lekarstwo potrzebne będzie zawsze. Szczególnie tym, którym z różnych śmiesznych i poważnych przyczyn, za cenę małych bądź wielkich wartości, udało się siebie sprzedać. Sprawę komplikuje fakt, że - jak mawiają mądrzy ludzie - niebezpiecznie jest zejść z drogi uczciwości, ale jeszcze niebezpieczniej jest na nią wrócić (i w pracy, i w domu).

Ten odwieczny temat uczciwości (przepraszam, może wydawać się już nudny, bo nic od wieków się nie zmienia) powrócił do mnie ostatnio z dwóch powodów. Właściciel pewnej firmy informatycznej napisał do mnie z Japonii, że zapoznaje się z japońskimi metodami zarządzania (nauki pobiera ubrany w kimono). Próbuje też spojrzeć na siebie i swoją firmę z perspektywy - jak to nazywa - postawionej na głowie. Do jakiego wniosku dochodzi? Ano takiego, że potwierdzają się jego wcześniejsze przekonania, iż podstawą biznesu jest dobra atmosfera, traktowanie pracowników, tak jakby byli członkami rodziny, ponieważ ich wiedza, doświadczenie, siła są fundamentem wiedzy, doświadczenia, siły firmy, w której pracują. Dodaje jednak: "Cholera, nie dalej jak miesiąc przed wyjazdem dostarczyłem do jednego z klientów system telewizji przemysłowej z kamerą skierowaną na drzwi magazynu, ponieważ któryś z pracowników okradł pracodawcę". I to jest właśnie ta teoria i praktyka uczciwości w pracy i w domu.

Powód drugi jest taki, że z dobrze poinformowanych źródeł wiem, iż Najwyższa Izba Kontroli ostrzy sobie zęby na kontrolę projektów realizowanych w centralnej administracji państwowej. Wiem, że Najwyższa Izba Kontroli wie, że projekty te szwankują (być może z szeroko pojętego braku uczciwości), ale nijak nie może się w projekty te wgryźć, ponieważ inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli mają małe pojęcie o projektach informatycznych (i nie tylko oni). Szkolili się już w projektach informatycznych, ale widać, że projekty te mogą dalej rozwijać się w spokoju. Nie tylko Najwyższa Izba Kontroli łamie sobie na nich zęby.

Nie bardzo wiem, dlaczego przy tej okazji zamarzyło mi się o drugiej Japonii, której nie udało się nam zbudować, choć mamy coraz więcej japońskich samochodów i elektroniki pochodzącej z tego kraju, lecz nikt nie zauważył, że nie mamy harakiri, a bez tego nie ma Japonii. Broń Boże, niech nikt nie myśli nawet, że domagam się krwi. Jestem jednak przekonany, że wprowadzenie tego obyczaju uchroniłoby nas przed wieloma nieszczęściami związanymi z projektami informatycznymi. Bo cóż zrobiłby Japończyk, któremu powierzono by prowadzenie projektu informatycznego w administracji centralnej? Zanim by cokolwiek powiedział, leżałby w kałuży krwi. Okazuje się, że nie wystarcza odpowiedzialność wobec ważnych instytucji i urzędów. Potrzebna jest jeszcze odpowiedzialność w postaci własnego brzucha. Ale kiedy patrzę na największe projekty informatyczne naszej centralnej administracji, nie zastanawiam się, dlaczego nikt nie popełnia harakiri, ponieważ wiem, że tu jest wolny kraj, gdzie wszystko wolno, a nie jakaś tam Japonia.

Uczciwość wymaga odwagi sięgnięcia po miecz... albo chociażby po nóż. W informatyce też.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200