Słabe głowy do projektów

Gdyby moje projekty informatyczne nie kończyły się efektem spodziewanym przez pracodawców, to pewnie z torbami by mnie puścili, psami poszczuli i wilczy bilet na czole przykleili. Rzecz jasna nie są to wielkie przedsięwzięcia, o których ktokolwiek zechciałby słowem napomknąć. Mimo wszystko jednak dotyczą rozwiązań niezwykle istotnych dla działalności podstawowej firm zarządzanych przez moich przełożonych, toteż wielką ich atencją są obdarzone - tym większą, im bliższy jest termin ostatecznego rozruchu eksploatacyjnego.

Gdyby moje projekty informatyczne nie kończyły się efektem spodziewanym przez pracodawców, to pewnie z torbami by mnie puścili, psami poszczuli i wilczy bilet na czole przykleili. Rzecz jasna nie są to wielkie przedsięwzięcia, o których ktokolwiek zechciałby słowem napomknąć. Mimo wszystko jednak dotyczą rozwiązań niezwykle istotnych dla działalności podstawowej firm zarządzanych przez moich przełożonych, toteż wielką ich atencją są obdarzone - tym większą, im bliższy jest termin ostatecznego rozruchu eksploatacyjnego.

Stąd nie śmiałbym dopuścić do powstania uchybień godzących w newralgiczne punkty mego miejsca pracy i we mnie samego, jako menedżera przedsięwzięcia. Że cykor jestem? Może, ale bardziej niż strach przed fiaskiem projektu i konsekwencjami na wstępie wymienionymi kieruje moim postępowaniem głos wewnętrzny, nakazujący przyjęte na siebie zobowiązania realizować rzetelnie i w zgodzie z własnym sumieniem. Uważam bowiem, że brać się do czegoś należy z głową, planem i według instrukcji - czyli jednym słowem porządnie. Dlatego więc w moim przypadku czas przygotowania projektu - nieważne, czego on dotyczy - bywa nieraz równie długi lub nawet dłuższy niż sama jego realizacja. W ten sposób zmniejszam ryzyko niepowodzeń, improwizacji czy odkręcania sprawy na moment przed ukończeniem.

Systematyczna, mrówcza praca - szkicowanie sytuacji, zagrożeń, analizy, konsultacje, dyskusje i wreszcie przemyślenia - wszystko powtarzane wielokrotnie aż do znudzenia. Nagrodą za trud jest stosunkowo łagodny przebieg wykonania, które krok po kroku, według przygotowanych wcześniej harmonogramów zaczyna przybierać wymierne kształty. Czy nie ma uchybień? Oczywiście są, ale nie na tyle istotne, by zaburzały cały proces - to jest po prostu wliczone w ryzyko. Trzeba przewidzieć wiele, tyle, ile się da, a nawet jeszcze więcej - życie doda i tak drugie tyle.

Im zamierzenie większe, tym skuteczniejsze okazują się walory dużej wyobraźni, doświadczenia i sumiennej pracy. Projekt to nie sztuka cyrkowa lub inny jazz, gdzie improwizację dopuszcza się na porządku dziennym. Obywatele mogli ostatnio przekonać się, co oznacza sknocony projekt, za sprawą reformy służby zdrowia. Wyglądało wręcz, że żadnego projektu nie było, a w to miejsce starano się wykorzystać dobrze znany w naturze mechanizm samoregulacji procesów. Zapomniano całkowicie o przygotowaniu etapu wdrażania, pozostawiając wszystkich zainteresowanych na przysłowiowym lodzie. Dreszcz po plecach przechodzi na myśl, że gdzieś znowu zbierają się projektodawcy, mówiąc: a dzisiaj po południu opracujemy wdrożenie następnej reformy. Czyżby tylko informatycy wiedzieli, co oznacza zjawisko projektu w całej rozciągłości i skutkach?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200