Wieści z terenu

Nie wiadomo w gruncie rzeczy, o co chodzi z tymi uprawnieniami do wykonywania zawodu. Powołując się na niezawodną regułę twierdzącą, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o kasę, wydaje się, iż próby wprowadzenia papierów dokumentujących umiejętności informatyków takie zadanie mają spełniać.

Nie wiadomo w gruncie rzeczy, o co chodzi z tymi uprawnieniami do wykonywania zawodu. Powołując się na niezawodną regułę twierdzącą, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o kasę, wydaje się, iż próby wprowadzenia papierów dokumentujących umiejętności informatyków takie zadanie mają spełniać.

Lokalny Informatyk zdecydowanie "ma w nosie" wszelkie starania związane z formalizacją sprawy. Nie ma żadnych zaświadczeń, a pracę wykonuje ku zadowoleniu przełożonych, nie mających nawet pojęcia, że coś takiego istnieje. Z drugiej strony patrząc, gdyby stosowne certyfikaty posiadał, byłby parę razy droższy w eksploatacji, czym z kolei nie radowałby specjalnie Zarządu. Ma kilka serwerów - każdy z innej parafii, mnóstwo stacji roboczych i jakoś sobie radzi. Posiada określone zdanie na temat papierowych zaświadczeń, nie tylko zresztą dotyczących komputerów. Weźmy dla przykładu urządzenia gazowe. Niby grzebać przy nich nie można bez stosownych przeszkoleń, a Lokalny nieraz naprawiał w domu piecyk łazienkowy. Robił to tyle razy, że lepszy jest od niejednego zawodowca. Zna wszelkie tego tajniki i od razu wie, co jest przyczyną niesprawności. Gaz się nie zapala - uszkodzona membrana, nie gaśnie - zespół gazowy. Przerabiał to wiele razy i zawsze ze skutkiem pozytywnym, ma się rozumieć. Zazwyczaj nie woła fachowców, bo tylko popsuć mogą.

Raz nie miał czasu, żonie więc polecił, aby ekipę zawołała do usunięcia jakiejś usterki. Przyszli spece, pogrzebali, należność zainkasowali i tyle ich było widać. Gdy Lokalny do domu powrócił i obejrzał dzieło zniszczenia, za głowę się złapał. Nie dość, że piecyk działał gorzej niż uprzednio, to jeszcze coś tam było ułamane i na sznurku zaczepione. Dostało się żonie oczywiście, że do fuszerki dopuściła i odbioru technicznego nie przeprowadziła jak należy. Musiał więc Lokalny sam zabrać się do roboty i tyle miał pożytku z fachowców. Innym razem, gdy remontowano instalację elektryczną, o mało całej rodziny do nieba nie posłano. Wrócił Lokalny wieczorową porą z przychówkiem w domowe pielesze i każdy do swych zajęć się udał. Nikt niczego nie podejrzewał do momentu, gdy syna w łazience pralka poraziła. Po oględzinach okazało się, że wszelkie gniazdka elektryczne mają na bolcu uziemiającym napięcie - circa 220V. Tylko dlatego że zamieniono kabelki przy montowaniu nowego licznika poza obrębem mieszkania, nie informując o tym.

Poza tym Lokalny Informatyk ma obawy, że jak papier uprawniający do wykonywania zawodu informatyka by już posiadł, wówczas musiałby upodobnić się do całej rzeszy fachowców - hydraulików, malarzy, elektryków i gazowników. Chodziłby upaprany, wiecznie pijany, robotę wykonywałby drogo i niesolidnie. I kto wie, czy nie musiałby głowy przystrajać berecikiem z radarkiem, a tego to już za żadne skarby by nie zniósł.

Piotr Schmidt

(agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200