Sen o giełdzie

Przedsiębiorstwa potrzebujące na rozwój naprawdę dużych pieniędzy nie mają wyjścia - muszą sprzedawać swoje akcje i wchodzić na giełdę.

Przedsiębiorstwa potrzebujące na rozwój naprawdę dużych pieniędzy nie mają wyjścia - muszą sprzedawać swoje akcje i wchodzić na giełdę.

Prawdziwy wyścig po wielkie pieniądze wygrywa się tylko na giełdzie. Dzięki emisji akcji można pozyskać znacznie większą gotówkę niż za pomocą jakiegokolwiek kredytu bankowego. Największa emisja rdzennie prywatnej spółki - Prokomu - miała wszak wartość aż 300 mln zł.

Niekiedy giełda jest wręcz jedyną szansą na przetrwanie. Walkę za wszelką cenę o zawartość kieszeni inwestorów widać szczególnie na przykładzie dystrybutorów leków. Przewidywania rynkowe dla tego sektora są optymistyczne. Trudno więc dziwić się, że firmy robią wszystko, by pozyskać jak najwięcej pieniędzy na inwestycje.

Z badań marketingowych spółki Medicines wynika, że w ciągu trzech najbliższych lat rodzimy rynek farmaceutyczny wzrośnie prawie dwukrotnie. Statystyczny Polak rocznie wydaje na leki równowartość 44 USD, podczas gdy Czech czy Węgier - 79 USD, a mieszkaniec Europy Zachodniej - 177 USD.

Medicines więc jako pierwszy postanowił udać się po pieniądze do inwestorów giełdowych. Emisja akcji pozwoliła mu pozyskać ok. 70 mln zł. Olbrzymie inwestycje planują również najwięksi rywale Medicines: Orfe, Prosper i Farmacol. W odpowiedzi na jego poczynania także one postanowiły zdobyć pieniądze na giełdzie. Apetyt na kapitał dwóch ostatnich firm to także co najmniej po 70 mln zł.

Nie tylko dla wielkich

Giełda staje się coraz bardziej popularna nie tylko wśród wielkich spółek. Coraz częściej giełdowi nowicjusze nie są potentatami, ale raczej niewielkimi firmami regionalnymi, które dopiero marzą o podbiciu rynku krajowego. Nikt poza giełdowymi inwestorami nie udzieliłby im tak dużego kredytu zaufania. A przecież ambitne plany na przyszłość oznaczają olbrzymie - większe od dotychczasowych - nakłady inwestycyjne. Akcjonariusze łódzkiej spółki farmaceutycznej Medicines zainwestowali w nią do tej pory 6 mln zł, a z emisji pozyskali aż 70 mln zł. Wartość nabytych przez głównych udziałowców producenta konserw Wilbo udziałów nie przekraczała 10 mln, a wartość nowej emisji, która pozwoliła spółce wejść na najważniejszy z trzech rynków giełdy, wyniosła 42 mln zł.

Ale inwestorzy wiedzą, że wcale nie jest pewne, czy menedżerowie spółek będą potrafili właściwie ulokować tę górę pieniędzy. Jednym z największych pechowców polskiej giełdy jest legnicka sieć kantorów Gant - pierwsza w historii rynku firma, której emisja nie doszła do skutku z powodu małego zainteresowania inwestorów. Gant miał wyjątkowego pecha. Lecz zwykle akcje niewielkich spółek prywatnych sprzedają się słabiej niż potentatów, zwłaszcza wtedy gdy wpływ nowych inwestorów na losy spółki będzie minimalny.

Zachować kontrolę

Założyciele wszystkich rdzennie prywatnych spółek wchodzących na giełdę pragną zachować nad nią absolutną kontrolę. Przykładowo Zbigniew Drzymała, twórca i prezes wielkopolskiej spółki Inter Groclin Auto, zajmującej się produkcją foteli samochodowych i poszyć do nich, nawet po sprzedaży nowych akcji ma 95% głosów na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. "Nie zamierzam sprzedawać więcej akcji niż to jest konieczne, aby zapewnić spółce perspektywy rozwoju. Chcę nad nią zachować pełną kontrolę" - deklaruje prezes S. Drzymała. "Utrata tylko 5% akcji okazała się najtańszym sposobem zdobycia tak dużej kwoty, jak 20-30 mln zł na rozwój" - konkluduje.

Możliwość utraty kontroli nad spółką przez dotychczasowych akcjonariuszy jest chyba największą wadą pozyskiwania kapitału za pomocą giełdy, zwłaszcza kiedy obecni właściciele mają świadomość, że w przyszłości wartość spółki znacznie wzrośnie. "Sprzedaż dużej części firmy na wczesnym etapie jej rozwoju jest nieopłacalna. Wartość firmy wciąż szybko rośnie i nie ma potrzeby już teraz sprzedawać jej udziałów zbyt tanio" - podkreśla Rafał Styczeń, prezes informatycznej firmy ArchTech, która złożyła prospekt emisyjny akcji do Komisji Papierów Wartościowych i Giełd.

Firmy poszukują więc rozsądnego kompromisu. "Nie wykluczamy, że w przyszłości konkurencja wymusi duże inwestycje i nie obędzie się bez nowych emisji" - mówi Rafał Chwast, wiceprezes ArchTechu. "Do tej pory nie mieliśmy problemów z niedoborem kapitału, nie mamy ich także teraz, toteż pozyskanie pieniędzy od nowych akcjonariuszy jest tylko jednym z trzech celów publicznej emisji. Najważniejszy jest efekt marketingowy. Z tego względu akcje będziemy sprzedawać w emisji publicznej, a nie zamkniętej, choć taka byłaby tańsza i szybsza" - uważa Rafał Chwast.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200