Skok na pochyłe drzewo z podbitym bębenkiem

Pan Jakub Chabik roztoczył skądinąd miłą memu sercu perspektywę uszlachcenia naszego zawodu do poziomu co najmniej notariusza.

Pan Jakub Chabik roztoczył skądinąd miłą memu sercu perspektywę uszlachcenia naszego zawodu do poziomu co najmniej notariusza.

Pewien kelner marzył kiedyś, żeby ludzie jadali w domu, a napiwki przysyłali mu pocztą. Widać nie przepadał za swoją pracą. Ciągle te nowe żądania klientów (w gastronomii, w odróżnieniu od ofert informatycznych, "klient" pisze się małą literą - sprawa ceny potraw, jak sądzę), wybrzydzania na temperaturę, estetykę i skład potraw. Nogi bolą od biegania. Pensja marna, jak na włożony wysiłek.

Rzeczony kelner prawdopodobnie odczuwał bolesną samotność, związaną z wykonywanym zawodem, na tle innych, bardziej pasjonujących profesji. Czuł się odmienny - np. goście tylko sobie siedzieli, a on musiał latać. Pan Chabik we wstępie swojego tekstu wymienił zestaw cech różniący informatyka od przedstawicieli innych zawodów.

"Jesteśmy inteligentni", ale inteligencja nasza jest wybitnie analityczna. Na ogół mamy kłopot z komunikacją, inteligencja emocjonalna bardzo u nas szwankuje. Może to przypadek, że właśnie informatyk zabił kilka lat temu miss Polonię, która nie chciała być częścią jego programu.

"Jesteśmy wykształceni na światowym poziomie", przynajmniej ci z nas, którzy są wykształceni. Wielu uprawiających z dumą nasz zawód nie ma rozeznania o jego archaicznych podstawach, jak i o zawodzie. Jak napisał we wrześniowym magazynie Enter Bogusław Jackowski: "W informatyce rośnie popularność technologii bazujących na wyważaniu otwartych drzwi w świetle reflektorów i przy dźwiękach fanfar".

"Zarabiamy powyżej przeciętnej, pracujemy więcej i wydajniej niż inni fachowcy". W odróżnieniu od lekarzy, którzy pracują więcej od nas, a zarabiają na ogół mniej, oraz górników, którzy za to mogą wziąć teraz 44 tys. zł i przekwalifikować się np. na informatyków. Ja nie żartuję - naprawdę jest taki kurs i on się nie nazywa: "kurs wprowadzania danych przez klawiaturę na dysk", tylko "kurs informatyki".

"Większość z nas włada kilkoma językami obcymi, a praktycznie wszyscy jednym biegle". Problem w tym, że tym językiem, który opanowaliśmy biegle, nikt poza nami nie włada. Płynąca z konieczności umiejętność korzystania z angielskojęzycznych wersji programów (część tłumaczy komunikatów nie zna żadnego z języków, ani źródłowego, ani nawet docelowego) to jeszcze nie powód do chwały. Na poważnej konferencji informatycznej zostałem skarcony przez mniej więcej połowę sali za to, że "puściłem" wykład w wersji oryginalnej, bez napisów. Wykładowca był akurat z Oxfordu.

"Robimy software, bez którego nie można dziś prowadzić żadnego biznesu, utrzymujemy działające aplikacje, na których pracują tysiące ludzi, dbamy o sieci teleinformatyczne, które są krwiobiegiem współczesnej gospodarki". A energetycy, kanalarze, pracownicy pogotowia ratunkowego, nauczyciele i policjanci, że o posłach już nie wspomnę?

"Jesteśmy profesjonalistami". No właśnie, kto jest profesjonalistą-informatykiem? Na to pytanie nie podejmuję się udzielić odpowiedzi. Dyskusje na temat definicji zawodu informatyka trwają od lat. Brytyjski system stopni zawodowych (patrz:http://www.bcs. org.uk/pds.htm) definiuje ponad 200 podspecjalności informatycznych. Jego oddziaływaniem objęci są m.in. pracownicy takich organizacji, jak AT&T, British Steel, DHL, Ford, ICL, Lloyd's Register, Motorola, Pfizer, Reuters i Shell. Dopóki nie zostaną wprowadzone UPRAWNIENIA, informatykiem będzie w Polsce każdy, kto się za niego będzie uważał.

Gdybym nie był informatykiem, to bym nie wiedział, że z fałszywych przesłanek mogą wynikać prawdziwe wnioski i iż z czterech możliwych sytuacji wynikania, tylko odwrotna jest niemożliwa. Ponieważ jednak jestem, to nieuznanie punktu wyjściowego nie zwalnia mnie z dalszej lektury. Jest ona przyjemna, nie bójmy się tego słowa. Pan Chabik ze swadą i ironią, jak również z głęboko uzasadnioną, zdrową i jedynie słuszną (podzielaną przeze mnie w całej rozciągłości, a nawet poza rozciągłość) zawiścią wobec przedstawicieli innych zawodów przedstawia profesjonalne feasibility study wyjścia informatyków na swoje. W tej części nie mam Autorowi nic do zarzucenia. Mogę wyrzucać co najwyżej sobie, że nie zrozumiałem czy jest On za, czy przeciw UPRAWNIENIOM.

Przed kilkoma laty zaprzyjaźniony Włoch, po wysłuchaniu opowieści o etosie zakładów żywienia zbiorowego na terytorium byłej PRL, zaprosił mnie w Rzymie do knajpki o nazwie Parolaccia - przeboju owego sezonu. Nazwa lokalu oznacza "przekleństwo" i rzeczywiście zostaliśmy powitani przez głównego kelnera długim i głośnym bluzgiem. Z braku wystarczającej znajomości włoskiego nie byłem w stanie w pełni docenić jego treści, ale mój przyjaciel był zachwycony. Nieuprzejmi kelnerzy nie posuwali się co prawda do rękoczynów, ale czasem zamierzali się na klientów. Zamówienie trzeba było składać kilka razy. Model w zasadzie zbliżony do proponowanego (albo wyśmiewanego - nie do końca zrozumiałem) przez pana Chabika z jedną wszakże różnicą - jedzenie było wyśmienite.

Na koniec uczty kelner domagający się natarczywie napiwku otrzymywał go praktycznie od wszystkich gości, w wysokości niewątpliwie przekraczającej średnią krajową. Nie wiem czy kucharz miał uprawnienia, ale na pewno potrafił gotować. Kelnerzy, oprócz pieniędzy, wracali do domu z uśmiechem i odprężeni, z czego na pewno bardzo cieszyły się ich rodziny. Klienci mieli o czym opowiadać przyjaciołom, którzy wkrótce odwiedzali lokal, żeby samemu zaznać tamtejszych rozkoszy.

Na razie w naszej branży sytuacja bardziej przypomina lokal, w którego menu jako specjalności zakładu występują: "bitki z klientem" oraz "danie w mordę". Przypuszczam, że gdyby jedzenie w Parolaccii komuś zaszkodziło, to lokal miałby kłopoty. Pamiętacie Państwo, jak trudno było podjąć pieniądze na przełomie ubiegłego roku z jego poprzednikiem? Panachabikowe podbijanie bębenka, ze wstępu Jego artykułu prowadzi jedynie do większej liczby podbitych oczu u klientów.

Oczywiście, nasza klientela nie zawsze odpowiada poziomowi naszego lokalu, mamy w naszym cechu wspaniałych kucharzy, zdarza się, że z targu przyniosą nam mięsko drugiej świeżości i w ogóle czyhają na nas liczne trudności obiektywne. Dopóki się coś nie wyjaśni, ja bym raczej nie skakał, tylko zaczął się mozolnie wdrapywać i wziął się do wprowadzania UPRAWNIEŃ ZAWODOWYCH przez samorząd informatyków.

<hr size=1 noshade>Piotr W. Fuglewicz z dniem 1 września 1998 r. został wiceprezesem CEPIS (Rada Europejskich Zawodowych Stowarzyszeń Informatycznych) ds. zawodowych.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200