Kwestia odpowiedzialności

Problem roku 2000 dotyczy zarządzania firmą i nie jest, jak się często mylnie uważa, kwestią informatyczną. Tym samym przedsięwzięcie zapewnienia odporności firmy na problem roku 2000 musi być zorganizowane z poziomu kierownictwa firmy, na którego zlecenie powstawały i były wdrażane systemy informatyczne.

Problem roku 2000 dotyczy zarządzania firmą i nie jest, jak się często mylnie uważa, kwestią informatyczną. Tym samym przedsięwzięcie zapewnienia odporności firmy na problem roku 2000 musi być zorganizowane z poziomu kierownictwa firmy, na którego zlecenie powstawały i były wdrażane systemy informatyczne.

Stan wiedzy społecznej o "problemie roku 2000" jest tragiczny. Poświęcone temu problemowi artykuły powinny ukazywać się na pierwszych stronach wszystkich polskich gazet. Także ten artykuł powinien zostać odebrany jako niezwykle dramatyczny apel o podjęcie działań we wszystkich obszarach życia społecznego i gospodarczego. Jeśli prezydent Bill Clinton na ostatnim szczycie przywódców państw grupy G-7 postawił swym europejskim partnerom zarzut: "Dlaczego tak mało robicie w sprawie problemu roku 2000?", o czym zresztą słowem nie wspomniało ani jedno z polskich mediów informacyjnych, to jakimi słowami można określić stan świadomości i działań w Polsce?

Szacowana skala zjawisk jest nieoczekiwanie tak duża, że według prognoz cytowanych dalej za Siemens Nixdorf (konferencja "Problem roku 2000. Jaki może mieć wpływ na funkcjonowanie firm, gospodarki i życia codziennego", Promnice 25.06.98 r.) "czarny scenariusz" dla np. londyńskiego centrum finansowego przewiduje nawet kilkutygodniowe zatrzymanie pracy giełdy i instytucji finansowych z racji niesprawności nie tylko ich wewnętrznych systemów informatycznych, ale i zmniejszonej do nawet 50% dostępności zasilania energetycznego oraz zupełnej dezorganizacji łączności teleinformatycznej między nimi.

Wspomniana prognoza na marginesie oceny przyszłej sytuacji w instytucjach finansowych podaje też inne społeczne zagrożenia, np. bardzo prawdopodobne kilkudniowe pozbawienie szpitali prądu. A przecież w Wielkiej Brytanii temat problemu roku 2000 znalazł się w centrum uwagi parlamentu, a banki obowiązkowo, pod kontrolą banku centralnego, od roku prowadzą systematycznie i metodycznie przygotowania do zapewnienia odporności na Y2K. Jeśli więc nawet po takich przygotowaniach rysuje się możliwość kilkutygodniowego paraliżu brytyjskiej gospodarki i życia społecznego, to czego możemy spodziewać się w Polsce? Co w ogóle wiemy o rozmiarach problemu w naszym kraju, czy powstają szacunki potencjalnych strat, czy tworzone są plany działań zapewniających elementarne minimum sprawności usług publicznych w momencie materializacji Y2K? Wytyczne Generalnego Inspektoratu Nadzoru Bankowego NBP i uchwała Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (agenda rządowa ds. regulacji rynku kapitałowego) są jedynymi znanymi autorom dokumentami, w których zapowiedziano wspólne działania niektórych sektorów czy środowisk życia gospodarczego. Co z resztą gospodarki, sektorami użyteczności publicznej, administracją, co z politykami?

Nie zamierzamy posuwać się do imiennych wskazań. Prawdopodobnie wiele podmiotów czyni przygotowania na własnym podwórku i chwała im za to. Tym niemniej ich partnerzy o tym nie wiedzą. Nie ma też generalnych środowiskowych, branżowych, gminnych, wojewódzkich i centralnych planów działań, scenariuszy zagrożeń, wytycznych postępowania, prawnych zobowiązań itd.

Konieczne jest przełamanie dotychczasowego marazmu. I to radykalnie, bo do krytycznej daty pozostało zaledwie ok. 500 dni kalendarzowych. Z właściwą metodyką postępowania można się zapoznać w każdej poważnej firmie doradczej i pod wieloma adresami w Internecie. Rozpocząć jednak należy od starannego przeanalizowania kwestii odpowiedzialności prawnej. Każdy bowiem podmiot jest użytkownikiem systemów, sprzętu i rozwiązań informatycznych, dostarczonych mu przez inne podmioty, pozostaje w określonych relacjach praktyki gospodarczej czy administracyjnej z kolejnymi podmiotami - jest beneficjentem ich usług i sam świadczy usługi. Zauważmy, że w każdej z tych relacji istnieją zobowiązania i związana z nimi odpowiedzialność. Problem Y2K wnika w te relacje. Jego skutki mogą zakłócić rutynowe działanie i odpowiedzialność spadnie na jedną ze stron. Czy będzie ona w stanie dowieść, że dołożyła właściwej staranności w zapewnieniu odporności na Y2K (mimo że nie w pełni skutecznej) oraz w przygotowaniu procedur działań zastępczych na wypadek pojawienia się kłopotów?

Kontrowersje

Problem roku 2000 polega, w ostatecznym rachunku, na dużych problemach zarządu firmy, którą dotknie. Prowadzenie niechcianego projektu, duże wydatki na testowanie systemu, ewentualne zakupy nowych wersji systemu lub sprzętu są poważnymi wydatkami w budżecie każdej instytucji. Ponadto, mimo zrealizowania wszystkich zalecanych czynności, może dojść do załamania systemu na przełomie stuleci, gdyż jak powszechnie wiadomo nie istnieje metoda dająca stuprocentową gwarancję sukcesu. Wówczas mogą pojawić się nowe wydatki na odszkodowania czy pokrywanie strat. Niektóre z nich mogą nawet doprowadzić do bankructwa dotkniętej tym problemem firmy. Kto jest temu winien, kto ponosi odpowiedzialność za taką sytuację, kogo można nią obarczyć? Kto też rozwiąże problemy zwykłego użytkownika, któremu drogi sprzęt elektroniczny na gwarancji odmówi posłuszeństwa 1 stycznia 2000 roku? Takie pytania pojawiają się coraz częściej.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200