Sielskie drukowanie

Pomyślmy o drukarkach. Pomijając, oczywiście, historyczne aspekty rewolucji druku, z którą drukarki wszelakiego typu wiele mają wspólnego. Są - jakby powiedział pewien naukowiec - córkami pewnego wynalazcy.

Pomyślmy o drukarkach. Pomijając, oczywiście, historyczne aspekty rewolucji druku, z którą drukarki wszelakiego typu wiele mają wspólnego. Są - jakby powiedział pewien naukowiec - córkami pewnego wynalazcy.

Nam jednak nie rewolucja druku w głowie. Nas interesuje, aby córki pewnego wynalazcy wywiązywały się z powierzonych im przez historię zadań bez zarzutu. I tak jest. Niestety. Nie da się znaleźć dziury w całym. Drukarki drukują. Poza tymi sporadycznymi - jakże rzadkimi, przyznajmy - przypadkami, kiedy buntują się przeciwko nam, opornym użytkownikom.

Nie będziemy się zajmowali również aspektem rynkowym drukarek. Wiadomo kto je produkuje. Wiadomo, które są dobre, a nawet najlepsze. Wiadomo, że są drogie i tanie, to znaczy takie, które kosztują mniej niż te kosztujące więcej.

Walory estetyczne drukarek - sądzę, że jedne z najważniejszych - choć bardzo interesujące, też pozostawimy na boku. Każdy może stanąć przed swoją drukarką i podziwiać piękno jej kształtów i linii.

Właściwie drukarki - szczerze mówiąc - nie są warte naszego tu zainteresowania nimi w ogóle. W innym miejscu czcimy te sympatyczne urządzenia i nie wiem, czy nawet nie za bardzo się tym przejmujemy. Czy to nie jest dziwne: wzdychanie na widok prasującego żelazka czy maszynki do mielenia mięsa. Pytam tylko tak sobie. Wiem, że absolutnie nie ma w tym nic dziwnego. Drukarki warte są naszych wzruszeń. Chociażby dlatego, że dostarczają nam tyle radości. Nie zauważamy tego - zauważmy - gdy zdejmujemy z drukarki zadrukowane na czarno i biało, a nawet kolorowo, strony. Drukowanie to przyjemność. A żeby była to jeszcze większa przyjemność, pewien producent drukarek, jeden z liderów wśród producentów drukarek, właściwie lider producentów drukarek, połączył drukowanie z hodowlą rybki na ekranie komputera. To dopiero musi być przyjemność. Patrzeć, jak rybka rozkwita w naszym biurowym komputerze i to dzięki drukowaniu. Rzecz nie jest nowa, trafiła do rąk miłośników drukowania przed paroma miesiącami i nawet prasa fachowa całkiem poważnie ją prezentowała.

Zainteresowałem się tym wynalazkiem ze względu na swoje zainteresowania hodowlą rybek. Zawiodłem się, to zbyt mało powiedziane. Po pierwsze kicz straszliwy to komputerowe akwarium, taki, że opisywać aż strach. Po drugie, umilanie życia w pracy poważnym ludziom poprzez dawanie im możliwości dokarmiania rybki i wzbogacania jej otoczenia (za zgromadzone punkty dzięki drukowaniu można kupić m.in. roślinkę) jest mało poważne. I nie są potrzebne tu żadne analizy psychologiczne, które nieuchronnie zaprowadzić nas muszą do wniosku, że świat dorosłych - jeśli propozycję taką przyjął - dziecinnieje, która to cecha w przypadku dojrzałego człowieka nie jest wielka. Pomyślmy, jak wyglądałby świat naszych biur, gdyby na ekranach, dzięki drukowaniu, pływały rybki (to już mamy), w powietrzu latały ptaszki (to na skutek stukania w klawiaturę), a po podłodze ganiały chomiki (każde wysłane 100 listów elektronicznych to jeden chomik).

Rybka widać nie zrewolucjonizowała procesu druku. Może była odskocznią konstruktorów od żmudnej pracy nad szybkością druku. Właśnie szybkość druku takiej atramentowej drukarki - powiedzmy - to jest wyzwanie. Taka atramentowa drukarka w ogóle się nie spieszy. Może coś da się z tym zrobić. Oby tylko konstruktorzy za długo nie wpatrywali się podczas pracy w pływającą po ekranie rybkę. Poważni konstruktorzy, patrzący na pływającą po ekranie rybkę - ale heca.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200