Specyfika, czyli... Nienormalność

Ten tekst powstaje od dawna. Zaczynając pracę, dowiedziałem się o polskiej specyfice. Szczerze przejąłem się, gdyż moi mistrzowie mówili mi: to się nie może udać, może gdzieś na Zachodzie, ale nie u nas - nasza specyfika na to nie pozwala. Minęło sporo czasu, zanim zacząłem stopniowo rozumieć, co naprawdę oznacza specyfika.

Ten tekst powstaje od dawna. Zaczynając pracę, dowiedziałem się o polskiej specyfice. Szczerze przejąłem się, gdyż moi mistrzowie mówili mi: to się nie może udać, może gdzieś na Zachodzie, ale nie u nas - nasza specyfika na to nie pozwala. Minęło sporo czasu, zanim zacząłem stopniowo rozumieć, co naprawdę oznacza specyfika.

Od początku naturalnie zacząłem ją łączyć z techniką informacyjną.

Naszą specyfiką okazało się to, że celem wprowadzania techniki informacyjnej jest wdrożenie techniki informacyjnej. Wprawdzie wydaje się to bez sensu, a w podręcznikach dla studentów "kiepskich uniwersytetów" piszą, że robi się to po to, żeby zarobić, ale nie u nas. Nasza specyfika polega na tym, że my informatyki potrzebujemy po to, by ją wprowadzać. Mamy z tego pewne korzyści - nie musimy oceniać jej skuteczności i efektywności.

Naszą specyfiką jest to, że komputeryzujemy organizację, która już przestała funkcjonować. Ostatnie grosze wydajemy na zamierzenie zupełnie pozbawione sensu. Po co w takim przypadku inwestować? Jak to po co? Przecież my nie inwestujemy, my komputeryzujemy. Komputeryzujemy i mamy z głowy pacjenta, bo ten operacji nie przeżyje. Naszą specyfiką jest również to, że niektórzy tacy klienci jeszcze po tym jakiś czas wegetują. Po prostu przestają płacić ubezpieczenia, podatki, a podatnicy ich finansują. Nie mają innego wyjścia.

Innym przejawem naszej specyfiki jest nieznajomość metod tworzenia systemów informacyjnych. Prawdziwy informatyk, czyli programista, obiecuje użytkownikowi, że go zbawi kompleksowo komputeryzując. Użytkownik na to, jak na lato, ale na wszelki wypadek zasięga porady. Dowiaduje się, że trzeba zrobić analizę i projekt. Pyta więc zbawcę, czy będzie analiza i projekt, co ten początkowo odradza to, uzasadniając niecelowością dodatkowych kosztów. W końcu ulega i poszukuje jakiegoś informatyka ekonomicznego. Namawia go wtedy, by zrobił jakąś analizę i projekt. Nie trzeba się do tego przykładać, gdyż oprogramowanie już od dawna jest. Jest to specyficznie polski "system powielarny", tylko klient się uparł. Proponuje podwykonawcy dwa tygodnie i adekwatną zapłatę. Kiedy ten wyraża zdziwienie i powołuje się na jakąś literaturę, słyszy, że może gdzieś na Zachodzie tak się robi, ale nasza, polska specyfika na to nie pozwala.

Wszędzie firmy określają swoje misje, definiują cele, tworzą strategię działania i dopiero określają strategię wykorzystania techniki informacyjnej. A po co? Klient żąda strategii komputeryzacji? Nie ma sprawy - taka specyfika. Pomierzymy mu ściany, odległości, policzymy kąty, biurka i zaprezentujemy strategię. Strategię czego? Komputeryzacji oczywiście! A po co? Głupie pytanie - żeby się komputeryzował, żeby wiedział, w którym kącie, jaki będzie stał pecet, ile drutów położyć na ściany, no i oczywiście, kto to będzie sprzedawał i ile za to weźmie. Że za rok firma może zmniejszyć zatrudnienie lub przestać istnieć, że może wreszcie zacząć naprawdę potrzebować techniki informacyjnej? Trudno. Taka u nas specyfika - nic nie da się przewidzieć.

Nasza specyfika polega na niechęci do wprowadzania zmian, lekceważeniu cudzych doświadczeń, badań, dobrych praktyk, metod systematycznego działania, kalendarza i planów. Wynika ona z zapóźnienia w zarządzaniu i wykorzystaniu techniki informacyjnej. Jest następstwem pięćdziesięciolecia socjalistycznego systemu edukacji. Ten system wciąż uczy, że to nie może się udać, że jedynym ratunkiem jest zastrzyk kapitału, szybsze komputery i Windows NT lub 98. Uczy też mówić specyfika zamiast specyfika.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200