Kukułcze jajo

W kronikach hakerstwa rok 1990 jest datą złowrogą. Jest to rok, w którym amerykańskie Tajne Służby (US Secret Service) przeprowadziły szeroko zakrojoną akcję policyjną, znaną pod kryptonimem 'Operacja Słoneczny Diabeł' (Operation Sundevil), dokonując rewizji i konfiskaty sprzętu elektronicznego, znalezionego w 'hakerskich melinach' w Cincinnati, Detroit, Los Angeles, Miami, Newark, Phoenix, Pittsburgh, Richmond, Tucson, San Diego, San Jose i San Francisco.

W kronikach hakerstwa rok 1990 jest datą złowrogą. Jest to rok, w którym amerykańskie Tajne Służby (US Secret Service) przeprowadziły szeroko zakrojoną akcję policyjną, znaną pod kryptonimem 'Operacja Słoneczny Diabeł' (Operation Sundevil), dokonując rewizji i konfiskaty sprzętu elektronicznego, znalezionego w 'hakerskich melinach' w Cincinnati, Detroit, Los Angeles, Miami, Newark, Phoenix, Pittsburgh, Richmond, Tucson, San Diego, San Jose i San Francisco.

Długoletnia pobłażliwość organów ścigania wobec 'elektronicznych majsterkowiczów', traktujących sieć telefoniczną i komputerową, jak plac zabaw, zdawała się mieć ku końcowi. W kręgach obrońców praw obywatelskich 'mieszkańców cyberprzestrzeni' ta zmiana stosunku władz porządkowych wobec - jak twierdzili ich rzecznicy i obrońcy - niewinnych młodych odkrywców wiedzionych ciekawością i żądzą wiedzy wywołała ostre protesty.

W czerwcu 1990 r. Mitch Kapor i John Perry Barlow zakładają Fundację Elektronicznego Pogranicza, która ma dwojakie zadania. Z jednej strony ma służyć materialną i prawną pomocą wszystkim bezinteresownym idealistom, którzy wkroczyli na drogę konfliktu z prawem, realizując swą misję "wyzwalania informacji". Z drugiej - ma to być rola edukacyjno-propagandowa.

W latach 60. M. Kapor był hipisem, później zarabiał na życie programowaniem, był współzałożycielem firmy Lotus, zarobił miliony i przeniósł się na wczesną emeryturę. Teraz mógł podróżować po świecie prywatnym odrzutowcem, a poświęcenie kilku dolarów na szlachetny społeczny cel w niewielkiej mierze uszczuplało jego fortunę. Jeśli Kapor był "bankierem" Fundacji, Barlow był jego rzecznikiem prasowym. Uzdolniony pisarz i autor tekstów wielu utworów, spopularyzowanych przez zespół Greatful Dead, wykreował się na kogoś w rodzaju cyberfilozofa (może "cyberzofa"). Jego pierwszym aktem jako członka-założyciela FEP było ogłoszenie w elektronicznym biuletynie alt.cyberpunk słynnego manifestu Crime and Puzzlement (co, w wolnym tłumaczeniu na język polski, znaczy mniej więcej: Zbrodnia i Mara). Fundacja Wolności Komputerowej, afiliowana przy "elektronicznym pograniczu" - czytamy w nim - ma za zadanie: "Finansować, prowadzić i wspierać prawne działania, mające na celu wykazanie, że tajne służby dopuściły się prewencyjnej cenzury, ograniczenia wolności słowa, dokonały nielegalnego zaboru mienia i danych, użyły niestosownej przemocy i zachowywały się w sposób arbitralny, represyjny i niezgodny z konstytucją".

Szczere oburzenie i obawy Barlowa zapewne nie wszystkim jednak trafiły do przekonania i przesadne byłoby twierdzenie, że akcja policyjna i zmiana stosunku władz do hakerów były nagłe i zaskakujące. Poprzedziła je długa seria wydarzeń, które sprawiły, że ogólne przekonanie o niewinnym charakterze działalności hakerskiej legło w gruzach. Jednym z wydarzeń, czy raczej długą sensacyjną historią, która stała się tematem opublikowanego w 1989 r. bestsellera "Kukułcze Jajo", były perypetie astronoma-komputerowca z Berkeley, Clifforda Stolla. Przypadkowo trafił on na ślad i w efekcie doprowadził do oskarżenia i postawienia przed sądem - finansowanej przez KGB - grupy niemieckich hakerów, którym udało się przez ponad rok "grzebać" w komputerach amerykańskich Sił Zbrojnych w poszukiwaniu informacji, dotyczących "Wojen gwiezdnych". Większość z nich przyznała się do winy i została skazana przez niemieckie sądy na niewielkie kary więzienia i wypuszczona "za dobre sprawowanie". Spalone do nie poznania ciało jednego z nich, Karla Kocha (alias "Hagbard"), znaleziono w lesie pod Hanowerem w maju 1989 roku...

Kolejny pamiętny incydent zupełnie innej natury wydarzył się w listopadzie 1988 r. i objął swym zasięgiem praktycznie całe Stany Zjednoczone. Na początku tego miesiąca student uniwersytetu Cornell, Robert Morris, wprowadził do sieci komputerowej "wirusa" (precyzyjnie rzecz ujmując - była to raczej elektroniczna bakteria, czyli "robak", mający zdolność do samodzielnego rozmnażania się w ciele ofiary i infekowania innych organizmów, będących z nim w kontakcie), który na pewien czas unieruchomił tysiące komputerów, powodując wielomilionowe straty. Pikanterii temu wydarzeniu dodaje fakt, że R. Morris okazał się synem Roberta Morrisa - seniora, pełniącego funkcję głównego naukowca w Narodowym Centrum Bezpieczeństwa Komputerów, zajmującym się zwalczaniem i zapobieganiem elektronicznej dywersji... "Niegrzeczny" synek, który twierdził, że był to "nieszczęśliwy wypadek," został skazany w maju 1990 r. przez sąd w Syracuse na 10 000 USD grzywny, 400 godzin służby publicznej i 3 lata nadzoru kuratora.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200