Z serwisu

Stosunki małżeńskie - oczywiście upraszczając te zagmatwane relacje - mieszczą się w obszarze zawartym między dwoma zdaniami: ''Czego ona naprawdę chce'' i ''On przecież nic nie rozumie''. A czyż nie jest podobnie w przypadku wzajemnych stosunków serwisu i klienta?

Stosunki małżeńskie - oczywiście upraszczając te zagmatwane relacje - mieszczą się w obszarze zawartym między dwoma zdaniami: ''Czego ona naprawdę chce'' i ''On przecież nic nie rozumie''. A czyż nie jest podobnie w przypadku wzajemnych stosunków serwisu i klienta?

Zauważmy przy tym, że o serwisie mało kiedy mówimy dobrze, powstaje więc tylko pytanie, kto w relacjach małżeńskich pełni rolę serwisu, a kto klienta?

Zastanawialiśmy się swego czasu, co zrobić, aby zmienić choć trochę na lepszy obraz serwisu, wszelkiego rodzaju serwisu, aczkolwiek zastanawialiśmy się nad serwisem komputerowym. Kolega Frydrychowicz Krzysztof (filar działu Wiadomości), który jak uda mu się wcześnie rano wstać, to mówi i myśli z sensem, wypowiedział po dłuższych rozważaniach niemal epokowe zdanie: "Panowie (pań wtedy nie było), czy kiedykolwiek byliście zadowoleni z serwisu?" Zapadła cisza. Wszyscy przeszukiwaliśmy w skupieniu nasze życiorysy, aby znaleźć choć ten jeden, jedyny raz. Wynikiem naszego myślenia okazało się zero. Zero przypadków zadowolenia z serwisu. I niepotrzebnie się zastanawialiśmy, ponieważ tego dnia kolega Frydrychowicz Krzysztof wstał właśnie wcześnie rano i zadał jedno z tych swoich epokowych pytań.

Być może to jest trochę tak, że te pojedyncze, iż te porażająco pojedyncze przypadki zadowolenia z serwisu są przytłoczone naszym wyklinaniem na serwis. Komputerowy też. Nie mam zamiaru opisywać tu swoich przygód z serwisem komputerowym, bo to nie byłoby nic ciekawego. Wszyscy zresztą to znają. Szukam ciągle tych pojedynczych przypadków, aby serwis podbudować na duchu. W komputerach nie znajduję (może za mało skutecznie szukam, bo przecież słychać zewsząd, że się poprawił). W samochodach chyba mam. W samochodzie Frydrychowicza Krzysztofa ciężko kręciło się kierownicą. Mało, że ciężko. W jego samochodzie praktycznie nie szło skręcić w prawą stronę. Jak się kręciło, to nie tylko rękami, ramionami, barkami, w jego samochodzie trzeba było zapierać się nogami, aby skręcić i za każdym razem przemykała człowiekowi myśl o konieczności odwiedzenia jakiejś siłowni. I stało się. Serwis (autoryzowany) usterkę tę unieszkodliwił. Serwis stwierdził mianowicie, że w lewym przednim kole samochodu Frydrychowicza Krzysztofa jest nieco za mało powietrza. I serwis napompował. I kierownica jak po maśle zaczęła się kręcić. I na twarzy Frydrychowicza Krzysztofa pojawił się smutek, bo serwis obalił całą jego teorię o serwisie. Ale krótko trwała radość serwisu. Zaledwie dwa dni. Kierownica znów kręci się jakby ciężej. I serwis najprawdopodobniej pomyśli teraz "czego on naprawdę chce?" Tak, jak myśli o mnie, kiedy mówię całkiem poważnie do serwisu, że przy prędkości 180 km/h słyszę w swoim samochodzie, gdzieś spod prawego przedniego koła, niepokojąco monotonne łomotanie, a na wolnych obrotach wibruje mi prawa strona deski rozdzielczej. Nie wspomnę już o serwisie mego przenośnego komputera, który na stwierdzenie, że literki w, s, x w mej klawiaturze są martwe, wydusił z siebie dziwną diagnozę w formie dźwięku "aaaa" i polecił korzystanie z zewnętrznej klawiatury.

Jak to więc jest z tym serwisem? Przejmuje się tym czego chcemy, czy się nie przejmuje? Nie przejmuje się, bo wie, że i tak przyjdziemy do serwisu, choć trudno powiedzieć, że go kochamy. Całkiem inaczej niż w małżeństwie. Szczęście w nieszczęściu, że nie musimy się żenić z serwisem.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200