Nie założyłem między innymi braku poczucia humoru

Ponieważ czytelnik to druga, brakująca do spełnienia, połowa pisarza, zawsze z radością dowiaduję się o polemikach z moimi publikacjami. Zadaniem literatury, a felieton to jedna z jej form, jest wywoływanie w czytelniku uczuć - wzruszenia lub czułości, gniewu lub irytacji. Dla każdego twórcy najbardziej zabójcza jest bowiem obojętność.

Ponieważ czytelnik to druga, brakująca do spełnienia, połowa pisarza, zawsze z radością dowiaduję się o polemikach z moimi publikacjami. Zadaniem literatury, a felieton to jedna z jej form, jest wywoływanie w czytelniku uczuć - wzruszenia lub czułości, gniewu lub irytacji. Dla każdego twórcy najbardziej zabójcza jest bowiem obojętność.

Cóż jednak powinien począć autor, który dowiaduje się z polemiki, że czytelnik nie zrozumiał ani jednego słowa z całego cyklu publikacji? Tak jak politycy nie powinni obrażać się na elektorat, który odmówił im poparcia w wyborach, tak publicyście nie wolno obrazić się na czytelnika. Jeżeli nie rozumie on treści felietonu, to znaczy, że felieton był źle napisany. Myśli należy przekazywać w sposób zrozumiały, a myśli przelewane na papier powinny być przedstawione szczególnie czytelnie. Może używałem zbyt wielu zdań wielokrotnie złożonych. Może stosowałem zbyt abstrakcyjne przenośnie. Może, wreszcie, nastąpił przerost formy nad treścią. Wszystko to staje się nieistotne wobec prostego, nie negowanego faktu - co najmniej jeden z czytelników nie zrozumiał nic z tego, co napisałem. Jak widać, ani dyplom informatyka, ani kilkadziesiąt publikacji fachowych (książek, referatów, artykułów...) nie czyni jeszcze nikogo mistrzem pióra.

Publikacje, jeżeli mają wywołać przemyślenia i zmuszać do refleksji, powinny irytować, wywoływać emocje, ale przy tym powinny być zrozumiałe i czytelne. Element niezrozumienia pojawia się w publicystyce bardzo często. W trakcie niedawnej dyskusji, toczonej na łamach Computerworlda, a dotyczącej pozycji zawodowej informatyków, spotkał się z nim autor artykułu rozpoczynającego dyskusję. Występujący jako advocatus diaboli, został przez niektórych dyskutantów potraktowany jako diabeł wcielony. Być może on również używał zbyt wielu zdań wielokrotnie złożonych, stosował abstrakcyjne przenośnie i doprowadził do przerostu formy nad treścią.

O ile więc przyjmuję, ze skruchą, do wiadomości fakt, iż moje felietony są nieczytelne i nie potrafię przekazać w sposób zrozumiały własnych przemyśleń, o tyle z niepokojem przyglądam się niezwykle klarownej konstrukcji polemiki Wojciecha Sypki - konstrukcji opartej na specyficznym procesie sądowym. W niedawnych jeszcze czasach procesy takie, wytaczane osobom o odmiennych poglądach, nie były rzadkością. Wojciech Sypko wciela się kolejno w rolę prokuratora (oskarża moje publikacje), sędziego (wydaje wyrok) i obrońcy (przytacza możliwe argumenty obrony). Przeraża mnie kolejność! Oskarżenie, wyrok, a na końcu, po zapadnięciu wyroku (sic!) następuje obrona. Nieistotny jest tu fakt, że argumenty obrońcy Sypko nie wytrzymują konfrontacji z kontrargumentami prokuratora Sypko, gdyż sędzia Sypko zdążył już wydać wyrok skazujący. Dobrze, że redakcja umożliwiła mi wniesienie apelacji. W krajach cywilizowanych obrońcę wybiera sobie oskarżony, w systemach mniej humanitarnych rolę tę powierza się oskarżycielowi, który jest jednocześnie sędzią, a nierzadko i katem. Muszę pogratulować Wojciechowi Sypko preferencji ustrojowych.

Czymże byłaby publicystyka, gdyby nie skłaniała do refleksji, choćby poprzez wzbudzenie irytacji czytelnika. Czy satysfakcjonująca byłaby prasa publikująca wyłącznie wiadomości i porównania produktów. Autorowi felietonu wolno przerysowywać rzeczywistość, chociażby po to, aby czytelnik nie zgodził się z prezentowanymi tezami i doszedł do zupełnie przeciwnych konkluzji. Na tym polega m.in. różnica między felietonem a referatem na konferencji naukowej. Oczywiście, należy przyjąć założenie, że odbiorcy są zdolni do samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków. Pisząc felietony, traktowałem czytelników Computerworlda jako ludzi inteligentnych, umiejących odczytać głęboko ukryte aluzje oraz wyciągających samodzielne wnioski. Nie sądzę, abym się pomylił.

Są wśród czytelników Computer-worlda osoby, którym odpowiada mój styl przekazywania myśli. Są również i takie, których on irytuje. Sytuację taką uważam za normalną, gdyż gusta ludzi różnią się od siebie. Lubimy różne stroje, różne potrawy, różne rodzaje muzyki i wreszcie różne style publikacji. Gdyby, pewnego strasznego dnia, gusta wszystkich ludzi zostały zunifikowane (bez względu na to, czy wzorcem byłoby poczucie estetyki Wojciecha Sypki, czy moje), utracilibyśmy pewien element człowieczeństwa, ale to już są dywagacje zbyt filozoficzne, aby je kontynuować w odpowiedzi na polemikę.

Odnoszę ponadto wrażenie, że Wojciech Sypko przecenia wpływ mojej skromnej osoby na polski rynek informatyczny. Nie odnotowano w ostatnim okresie gwałtownego odpływu kadr z firm informatycznych. Nie zmniejszono drastycznie liczby kierunków informatycznych na wyższych uczelniach. Nie zaprzestano inwestycji w technologie informatyczne. Do wszystkich tych zdań wypadałoby dodać słowa "wręcz przeciwnie". Może więc to nie Wojciech Sypko, ale ja mam rację sądząc, że czytelnicy potrafią zapoznać się z publikacją, wyciągnąć samodzielnie wnioski i podjąć decyzję, kierując się przy tym własną, wolną wolą.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200