Szczęście jak w kartach

Reformy roku 1989 - i następne - były dla branży informatycznej jak nowe rozdanie w brydżu: nagła odmiana historii podarowała im szansę, aby zupełnie inaczej zaistnieć w gospodarce.

Reformy roku 1989 - i następne - były dla branży informatycznej jak nowe rozdanie w brydżu: nagła odmiana historii podarowała im szansę, aby zupełnie inaczej zaistnieć w gospodarce.

Początków dzisiejszej branży informatycznej można upatrywać w talencie, odwadze i biznesowej pasji kilkudziesięciu studentów i młodych pracowników nauki, którzy w połowie lat osiemdziesiątych postanowili, że zarobią wielkie pieniądze na handlu komputerami. Zapewne wielu z nich pamięta co najmniej dwa fakty. Po pierwsze, w tym handlu przebicie na dolarze było największe z możliwych, dyski twarde można było sprzedać w kraju za stukrotnie wyższą cenę niż się je kupiło w Azji, a za całkiem przeciętnego PC prawie dawało się kupić niezbyt komfortową kawalerkę, ale jednak. Po drugie, zwrot "handluje komputerami" był określeniem wybitnie pejoratywnym, proceder ten oznaczał bowiem po prostu spekulację. Przypomnijmy sobie 80-letnie babcie, które swoim wnukom masowo przekazywały darowizny w postaci kartonów komputerów lub ich części.

Przypomnijmy sobie także tych wszystkich dyrektorów, którzy jedną ręką podpisywali dokumenty o sprzedaży firmie komputerowej przywiezionego z zagranicy sprzętu (via babcia i darowizna), a drugą - fakturę zakupu do firmy, której dyrektorowali. Co z tego, że realny socjalizm i państwowa gospodarka wymuszały takie zachowania. Trudno być z siebie dumnym tylko dlatego że jest się zapobiegliwym. I może warto nie zapominać o masowym wycinaniu lasów na Suwalszczyźnie, z których drewno wywożono za granicę, a pieniądze z jego sprzedaży wracały w postaci dysków, stacji dyskietek, drukarek. Wszak drewniane palety były wówczas głównym towarem eksportowym firm polonijnych, a komputery - głównym importowym. Wyobraźmy sobie, ile drewna trzeba, aby jego wartość równoważyła cenę komputera PC! Dobrze więc, że to się skończyło wraz z nastaniem reform rynkowych zapoczątkowanych w 1989 r.

Branża informatyczna przed epoką Balcerowicza istniała i świetnie prosperowała dzięki ludziom, którzy pasjonowali się komputerami, trochę znali na nich, ale którzy przede wszystkim potrafili zagrać na ambicjach i chęci imponowania dyrektorów różnych instytutów naukowych, urzędów, fabryk. Ci kupowali sprzęt po to, aby pochwalić się nim, a nie wykorzystywać w pracy. A jeśli przy okazji mogli na tym zarobić, to nie mieli żadnych oporów. Drugim motorem rozwoju biznesu komputerowego było autentyczne zainteresowanie młodego pokolenia tą technologią. Jedni chcieli grać, drudzy chcieli wiedzieć, a jeszcze inni szukali konkretnych zysków. Popyt na sprzęt PC - i mniejszy - był ogromny, aczkolwiek nie miał wiele wspólnego z zastosowaniami w gospodarce, ot najwyżej jakieś programiki księgowe. Tymczasem branża elektroniczna starej daty - Odry i tym podobne - popadła w pogardę i niepotrzebne kompleksy. Podupadła i na skutek kryzysu w przemyśle, i z powodu zastoju technologicznego. W kraju wytworzyła się ciekawa sytuacja: z jednej strony ekspansja komputerów PC wykorzystywanych do celów rozrywkowo-ambicjonalnych, z drugiej - ogromne potrzeby informatyczne w przedsiębiorstwach, będące jednak zupełnie poza interesami rodzącej się branży informatycznej.

Dobre imię branży uratowały reformy rynkowe Leszka Balcerowicza, jego drakońska kuracja wobec państwowych księstw i wymuszenie stosowania rachunku ekonomicznego. Handel komputerami - rozumiany tak jak w latach osiemdziesiątych - skończył się jako intratny biznes. Jeszcze dzisiaj co prawda dogorywają resztki tamtej filozofii biznesu już pod nazwą handel pudłami, ale wiadomo, że dla informatyki przeznaczona jest inna rola. Okazało się, że komputery służą nie tylko do popisywania się przed kolegami z innych firm, ale do pożytecznych rzeczy, np. śledzenia nierzetelnych płatników czy liczenia kosztów generowanych przez konkretne jednostki organizacyjne przedsiębiorstwa. W roku 1989 nastąpiło nowe rozdanie kart w gospodarce. Jak na ironię, branża - u której podstaw legła spekulacja i indywidualna pasja poznania mitycznej zachodniej technologii - otrzymała poważne zadanie wspierania przedsiębiorstw w konkurowaniu z zachodnimi producentami, bankami, sieciami handlowymi itd. Nie dziwię się, że wszyscy zostali wtedy zaskoczeni nowymi "darami". 10 lat to sporo czasu, żeby się z tą nowością oswoić. Czy został on właściwie wykorzystany przez branżę? Czy zbudowała ona potencjał do partnerstwa z przemysłem?

Najlepszym dowodem na przybliżającą się dojrzałość jest chyba fakt, że coraz rzadziej zdarza mi się usłyszeć od menedżerów, których przekonuję do strategicznego traktowania informatyki, retoryczne pytanie - kiedyś zadawane mi nagminnie: "Dlaczego tyle firm informatycznych rozmawia ze mną, jak domokrążca, który namolnie chce mi coś sprzedać, a nie jak partner w biznesie, który ma pomóc mi stworzyć ważny element dla rozwoju mojej firmy?".

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200