Listy

Przychodzi informatyk do lekarza...

Przychodzi informatyk do lekarza...

Z zaciekawieniem przeczytałem artykuł Tomasza Byzi "Przychodzi informatyk do lekarza..." (CW nr 30/99).

Jestem młodym informatykiem, który ukończył zdawałoby się elitarny wydział FTiMS na Politechnice Warszawskiej. Pracowałem przez rok w sporej firmie, która tworzyła oprogramowanie na zamówienie, a następnie rozpocząłem własną działalność gospodarczą.

Przez ten rok pracy nauczyłem się jak nie należy pracować. Rozstając się z tą firmą, dziwiłem się, jak to się dzieje, że firma ta jeszcze istnieje na rynku, jeżeli jeden raport poprawia się przez ponad rok. Dzisiaj już wiem: chodzi o pieniądze. Klient, który związał się z taką firmą, nie może zrezygnować z jej usług, gdyż jest to zbyt kosztowne...

W sumie nie ma co się dziwić, że 90% firm software'owych pracuje w chaosie, gdyż nie ma w nich wykształconych ludzi. Na moich informatycznych studiach nie było nawet takiego przedmiotu, jak inżynieria oprogramowania czy zarządzanie projektami itp. To, co się liczy, to siła przebicia konkretnego pracownika, a nie umiejętności - kogoś, kto ma projekt "w głowie", nie sposób zwolnić, a że projekt nadaje się tylko do śmieci, to już inna sprawa. Zrobienie wszystkiego od nowa jest zbyt kosztowne. Łata się więc dziury, a za te prace płaci klient, nawet o tym nie wiedząc.

Proszę spojrzeć na umowy licencyjne. W każdej jest mniej więcej takie stwierdzenie "... autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności za wadliwe działanie programu...". Dlaczego? W przedwojennej Polsce projektant mostu musiał pod nim stanąć w dniu otwarcia.

Wracając do artykułu Tomasza Byzi, przypomnę, że zdanie sobie sprawy z tego, iż jest się chorym, to już połowa sukcesu. Tylko że nikt z liderów projektu nie przyzna się, iż projekt jest opóźniony, dlatego że jest źle zarządzany (przez niego).

Pomoc zewnętrznej osoby, która jest w stanie ocenić jakość pracy, może faktycznie przyczynić się do wyleczenia firmy, ale są to dodatkowe koszty i czas, który można przecież spędzić na kodowaniu. A jak pracownik siedzi i pracuje nawet w weekendy, to jest przecież wspaniałym pracownikiem.

Zgadzam się z Tomaszem Byzią z tym, co pisze, i mam nadzieję, że dzięki niemu dyrektorzy zdadzą sobie sprawę z tego, że liczy się jakość, a nie ilość. Z drugiej strony, dlaczego firmy miałyby coś zmieniać? Przecież mają klientów, których inne firmy im nie odbiorą, bo jest to zbyt kosztowne. Nie sądzę, aby firma, która zatrudnia kilkudziesięciu programistów, nagle upadła dlatego, bo pracuje w chaosie. Żaden klient nie zwróci się do innej firmy, skoro już ma program, który jakoś działa.

Co można zatem zrobić, aby było dobrze? Klienci muszą przywiązywać większą wagę do tego, jak pracuje dana firma. Klient, który chce zamówić napisanie programu, powinien zwrócić się do konsultanta, który oceni kilka firm i wybierze tę, w której jest najmniejszy chaos.

A tak szczerze, to dopóki dobrze zorganizowana praca nie będzie opłacalna, dopóty nic się nie zmieni. Może powinna powstać jakaś niezależna organizacja, która będzie opiniować firmy i ich produkty?

Michał Kopania

Warszawa

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200