Mit podnoszonych kwalifikacji

Zainteresował mnie artykuł Doroty Konowrockiej Informatyku, Ty nad poziomy wylatuj! (Computerworld Raport, Najlepsze miejsca pracy, październik, 1999 r.). Niestety, spowodował, że odczułem głęboki dysonans poznawczy. Przedstawiona w nim rzeczywistość bowiem zupełnie nie przystaje do tego, z czym stykam się na co dzień.

Zainteresował mnie artykuł Doroty Konowrockiej Informatyku, Ty nad poziomy wylatuj! (Computerworld Raport, Najlepsze miejsca pracy, październik, 1999 r.). Niestety, spowodował, że odczułem głęboki dysonans poznawczy. Przedstawiona w nim rzeczywistość bowiem zupełnie nie przystaje do tego, z czym stykam się na co dzień.

Mało jest - moim zdaniem - zagadnień tak mocno obrosłych mitami, jak problem podnoszenia kwalifikacji zawodowych przez informatyków. Truizmem stało się stwierdzenie, że osoby profesjonalnie zajmujące się tą dziedziną muszą nieustannie doskonalić się zawodowo, podnosić kwalifikacje, tylko po to, aby w ogóle nadążać za rozwojem informatyki. W publikacjach zamieszczanych w Computerworld, a dotykających tematyki karier zawodowych informatyków, niezmiennie pojawiają się następujące wątki: pierwszy - właśnie o konieczności ciągłego uczenia się, wymuszonej rozwojem informatyki i rozszerzaniem zakresu jej zastosowań, drugi - o powszechnej wśród specjalistów chęci do uczenia się i dążeniu do doskonalenia umiejętności oraz trzeci - o istniejącym jakoby wśród szefów działów informatyki zrozumieniu dla niezbędności podnoszenia kwalifikacji podwładnych. W kontekście tego ostatniego wątku przytaczane są nawet opinie kierowników, iż pracownicy głównie są zainteresowani szkoleniami dotyczącymi aspektów technologicznych informatyki, a nie, jak życzyliby sobie ich szefowie, tematyką jej zastosowań biznesowych. Przyjęło się widać bez dyskusji, że informatycy muszą i chcą się nieustannie uczyć, a ich szefowie są zadowoleni, jeśli ich pracownicy oddają się nauce i podnoszą kwalifikacje. Jeśli chodzi o informatyków, to w zasadzie się zgadzam, natomiast jeśli chodzi o podejście ich szefów - jest to, niestety, mit.

Nieznany wymiar rzeczywistości

Czytając artykuły o warunkach pracy, karierach zawodowych czy wynagrodzeniach, mam wrażenie, że chyba funkcjonuję w zupełnie innej rzeczywistości niż ich autorzy. Przypadek szefów działów informatyki łaskawym okiem patrzących na rozwój zawodowy podwładnych też należy do tej kategorii. Może mam pecha i pracowałem w nieodpowiednich firmach, może mam dużego pecha, że nie pracuję w Warszawie, może mój wielki pech polega na spotykaniu złych szefów, ale nigdy dotąd nie spotkałem się z przychylnym stosunkiem szefów do realizacji rozwoju zawodowego nas - szeregowych pracowników.

Życzliwość szefów wobec aspiracji intelektualnych podwładnych zdaje się być determinowana wyłącznie ich egoistycznym interesem. Stąd niemożliwe jest przekonanie dyrektora do konieczności szkoleń choć trochę wykraczających poza niezbędny dla firmy zakres, a bardziej zaawansowane formy nauki w rodzaju studiów podyplomowych czy MBA to właściwie czysta abstrakcja. Zdobycie zgody na wyjazd na konferencję, seminarium? Żarty!

Nieżyczliwa obojętność

Często niemożliwe staje się nawet uzyskanie postawy życzliwej obojętności, polegającej na nieprzeszkadzaniu w nauce pracownika. Nie, próba taka jest traktowana jak zagrożenie pozycji kierownika i możliwość wystąpienia w przyszłości zbyt ambitnego podwładnego z roszczeniami. Postępowanie szefów prowadzi czasami wręcz do patologii. Dochodzi do tego, że pracownicy poszerzają wiedzę właściwie wbrew przełożonym i oczywiście w tajemnicy przed nimi. Sygnałem, że nie tylko ja tak to widzę, jest list czytelnika zamieszczony w CW nr 40/99, zatytułowany Chcę się uczyć. Dotychczas nigdy nie spotkałem się z traktowaniem przez szefa działu informatyki szkolenia pracownika jako czegoś oczywistego i naturalnego. Zawsze była to sytuacja w jakiś sposób wyjątkowa i wymuszona okolicznościami zewnętrznymi, np. zmianą platformy systemowej czy pojawieniem się nowej, w znacznym stopniu zmienionej wersji oprogramowania narzędziowego używanego w firmie. Zakres szkoleń był tak wąski, jak tylko się dało, bo reszty przecież można się nauczyć w praktyce.

Takie podejście jeszcze można uznać za oświecone, pracowałem bowiem też w firmie (sporej wielkości i znaczącej na rynku), w której uczestnictwo w szkoleniach było traktowane jako rzadki i nie wszystkim, oczywiście, dany przywilej. Zasłużenie na ten zaszczyt wymagało - jeśli dobrze pamiętam - co najmniej rocznego stażu, przejścia czegoś w rodzaju postępowania kwalifikacyjnego i podpisania zobowiązania, zwanego potocznie "cyrografem", do przepracowania w firmie kolejnych kilku lat.

Odrobina szczęścia

Jakie są efekty takiej postawy kierowników? Jedyne, czego pracownik może oczekiwać od szefa, to wsparcia w szkoleniach dotyczących kluczowych systemów firmy i to tylko w zakresie ich podstawowych funkcji. Może mówić o szczęściu, jeśli nie skończy się tylko na poznawaniu najnowszych narzędzi czołowego producenta oprogramowania biurowego i zgłębianiu tajników "nierozwojowego" systemu operacyjnego przez przypadek używanego w firmie. Reszta wiedzy - w szczególności dotyczącej biznesowego kontekstu wykorzystania w firmie technologii informatycznych - powinna spłynąć na pracownika w formie objawienia. Jeśli szef przypisze pracownika do pewnego zawodowego profilu, nierzadko w nie chcianej przez niego wąskiej specjalności (w końcu obietnice przy przyjmowaniu do pracy - obietnicami, a życie - życiem), to mamy prawdziwe nieszczęście. Ze zmianą specjalności w ramach jednej firmy jeszcze się nie spotkałem, a ci, którzy próbowali to zrobić, zmieniając pracodawcę, wiedzą, że także wtedy nie jest to łatwe.

Nieoczywista zmiana

Jak w takim razie wygląda zmiana - nazwijmy to - technologicznej ścieżki rozwoju zawodowego informatyka na ścieżkę biznesową? Tego sobie nawet nie wyobrażam, ale może ktoś o tym słyszał? Poza Warszawą, oczywiście. Temat jest - moim zdaniem - na tyle istotny i na tyle zakłamany, że warto byłoby go pogłębić, opierając się nie tylko na wypowiedziach szefów komórek informatycznych w firmach, którzy mają oczywisty interes w kreowaniu na użytek mediów wyidealizowanego obrazu rzeczywistości w kierowanych przez siebie zespołach. Może warto byłoby poprosić czytelników - zwykłych pracowników - o przedstawienie swoich doświadczeń z własnymi kierownikami. Także z takimi, którzy nieba im przychylali, gdy dowiadywali się, jakich to ambitnych pracowników mają szczęście zatrudniać. Odrobina optymizmu przecież nie zawadzi.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200