Wieści z terenu

Opiekując się oprogramowaniem autorskim, musimy posiadać pełną kontrolę nad wersjami. Tym większą, im więcej mamy spraw na głowie i im bardziej jesteśmy roztargnieni. Lokalny Informatyk jest jakby wyjątkiem wśród całej rzeszy informatyków zakładowych, których działania sprowadzają się jedynie do administrowania systemami.

Wzorzec

Opiekując się oprogramowaniem autorskim, musimy posiadać pełną kontrolę nad wersjami. Tym większą, im więcej mamy spraw na głowie i im bardziej jesteśmy roztargnieni. Lokalny Informatyk jest jakby wyjątkiem wśród całej rzeszy informatyków zakładowych, których działania sprowadzają się jedynie do administrowania systemami. Lokalny, oprócz całego dobrodziejstwa inwentarza komputerowego, ma na głowie także wytwórstwo programów. Takie drobne rzemiosło, na którym bazuje połowa firmy zatrudniającej Lokalnego. Nic też dziwnego, że od czasu do czasu trzeba w programie wprowadzić pewne zmiany. Zatrudnia wówczas Lokalny swój rozum, mający go wspomóc w odszukaniu najświeższej wersji źródłowej, odpowiadającej wersji aktualnie używanej. Bierze więc i przeszukuje: komputer w pracy i w domu, dyskietki w małym pojemniku i dużym, foldery z napisem "kopia" oraz foldery zatytułowane "kopia zapasowa", znajdujące się w folderze "kopia". Po kilku godzinach już wie, które pliki mają najświeższą datę modyfikacji, a więc odpowiadają stanowi aktualnemu.

Pewnego też razu miał wprowadzić zmiany w raportach emitowanych przez jego oprogramowanie. Najświeższą wersję znalazł na swym komputerze w pracy i rozpoczął proces wprowadzania poprawek. Następnie wersję wynikową rozprowadził wśród użytkowników. Po dwóch godzinach rozdzwoniły się telefony: "Lokalny, czyś ty się blekotu najadł? Ten program przypomina swego dziadka, a nie to, na czym pracowaliśmy ostatnio". Zaczął więc Lokalny sprawdzać i rzeczywiście użytkownicy mieli absolutną rację. Zaraz zadzwonił także sam Zarząd, albowiem wszelkie niepowodzenia na froncie informatyki od razu jakimś cudem obijały mu się o uszy. Ciekawe, że taka sama relacja nie zachodziła w przypadku powodzeń, których, bądź co bądź, było przecież znacznie więcej. "Lokalny, ty się pilnuj! Zaraz masz to wszystko poprawić i zameldować o przyczynach" - Zarząd wyraźnie nie był skłonny do kompromisu. Dumał więc Informatyk nad przyczynami, aż w końcu doszedł prawdy.

Kiedyś Serwisowy dłubał coś w sprzęcie i jak zwykle poprzestawiał daty - tym razem o rok do przodu. Zanim się Lokalny zorientował, kilka dni pracował na takich ustawieniach i musiał wówczas akurat modyfikować plik źródła programu. Tym sposobem jakiś staroć sprzed ponad roku pretendował do miana nowości. "To wszystko nic, tylko jak wytłumaczyć sprawę Zarządowi?" - kombinował Lokalny. Raz dwa wprowadził poprawki ponownie, tym razem już w odpowiedniej wersji. Po wywiązaniu się z obowiązku, meldował Zarządowi: "Zgubił mi się wzorzec z programem, stąd więc to nieporozumienie". "To na przyszłość dobrze go przechowuj, aby więcej nie było takich sytuacji" - pouczał po ojcowsku Zarząd, który zawsze ma rację.

Lokalny obawia się, że gdy Zarząd dowie się kiedyś, w bliżej nie określonej przyszłości, że istnieje coś takiego jak bit, na którym cała informatyka się opiera, gotowy wydać polecenie: "Na wszelki wypadek przechowuj dokładnie wzorzec bitu". Zarząd co prawda na informatyce się nie zna, co sam nieraz podkreśla, ale dyspozycje zawsze wydaje słuszne. Bo Zarząd zdolny jest i wystarczy tylko hasło, a on już wie, co z tym fantem począć. W końcu Zarząd to śmietanka intelektualna, a taki łachmyta jak Lokalny może im... no mniejsza ze szczegółami - i tak wszyscy wiemy, co.

No właśnie. A gdzie jest przechowywany wzorzec bitu? Bo wiadomo że kilogram - w Sřvres. Przecież bit teraz ważniejszy niż jakieś kilogramy. Czy ktoś pomyślał, jak go zabezpieczyć?

Piotr Schmidt

(agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200