Kto pociąga za sznurki w Internecie

Rozwój technologii informacyjnych, od prasy drukarskiej do Internetu, doczekał się kontrowersyjnego wyjaśnienia: światem rządzą ludzie, ale nimi memy. I to one sprawiają, że wciąż szukamy nowych form komunikacji, pozwalających memom zarażać umysły ludzkie niczym wirus.

Rozwój technologii informacyjnych, od prasy drukarskiej do Internetu, doczekał się kontrowersyjnego wyjaśnienia: światem rządzą ludzie, ale nimi memy. I to one sprawiają, że wciąż szukamy nowych form komunikacji, pozwalających memom zarażać umysły ludzkie niczym wirus.

Toposem kultury jest wizja świata - teatru marionetek, którymi bawi się Bóg, Deus Ridens (Bóg śmiejący się). Cokolwiek zdarzy się na ziemi, jest efektem pociągania za sznurki z niebios. Nie ma miejsca na przypadek, determinizm panuje wszechwładnie, chyba że w tym teatrze niespodziewanie zdarzy się, że splączą się sznurki i Arlekin zamieni się miejscem z Pantalonem, swoim panem.

Pod tym względem nie ma sobie równych historia technologii informacyjnych. Wciąż okazuje się, że wymyślone przez człowieka media komunikacyjne znajdują inne zastosowania niż pierwotnie zakładano, na dodatek nowe deprecjonuje się na potęgę i patrzy się nań podejrzliwie.

Richard Brodie, Wirus umysłu, TeTa Publishing 1997. Seria: W poszukiwaniu rzeczywistości

Chińczycy wykorzystywali prasę drukarską zaledwie do wytwarzania prostych komunikatów. Gdy Gutenberg twórczo połączył prasę do tłoczenia wina z ruchomymi czcionkami, powstało wydajne narzędzie, które dokonało pierwszej rewolucji informacyjnej. Ci, którzy potrafili czytać, mogli samodzielnie studiować Biblię czy zapoznawać się z relacjami Krzysztofa Kolumba z Indii Zachodnich. W konsekwencji tezy Marcina Lutra szerzyły się lotem błyskawicy w porównaniu z czasami Jana Husa, który musiał polegać na pamięci słuchaczy. Kupcy i dwory europejskie zaś za sprawą druku uzyskiwały wiarygodny opis Nowego Świata, pobudzający wyobraźnię i żwawiej otwierający kiesę na następne ekspedycje do Eldorado.

Zdaniem Paula Levinsona, autora książki Miękkie ostrze o historii rewolucji informacyjnej, druk zawdzięcza swoją pozycję 24-literowemu alfabetowi. W Chinach dopiero upowszechnienie komputerowych edytorów tekstu pozwoliło przełamać barierę drukowania gazet lub książek, w których potencjalnie można wykorzystać ok. 30 tys. ideogramów. Czy Gutenberg podejrzewał, że jego wynalazek rozpoczyna nową erę? Wątpię.

Podobnie stało się w XIX wieku, gdy wynaleziono telegraf. Wiele lat trzeba było czekać, aby powszechnie zawierzono telegraficznym informacjom. Levinson opowiada o kłopotach agencji Reutersa. 26 kwietnia 1865 r. do brzegów Irlandii Północnej przybił statek z Ameryki, który przywiózł hiobową wieść o zamordowaniu 11 dni wcześniej Abrahama Lincolna. Placówka Reutersa przekazała ten komunikat telegrafem do Londynu. Tam przez kilka godzin nie chciano w informację uwierzyć, uznając ją na początku za plotkę puszczoną przez spekulantów z londyńskiej giełdy - tak podejrzanie traktowano kropki i kreski alfabetu Morse'a.

Paul Levinson, Miękkie ostrze, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 1999

Telefon, patefon, radio - następne wynalazki rewolucji informacyjnej - pierwotnie myślano, że zostaną wykorzystane do nieco innych celów niż ostatecznie się to stało. Przykładowo, radio - początkowo traktowane jako podstawowe medium rozpowszechniania informacji w domu - musiało zmienić swój status "salonowy" po wejściu na rynek telewizji, odtąd towarzyszy ludziom w różnych czynnoś-ciach, nie absorbując w takim stopniu zmysłów, jak oglądanie programów telewizyjnych.

W pierwszych opiniach o komputerach przewidywano, że na świecie znajdzie zastosowanie zaledwie kilkanaście wielkich maszyn. Teraz wiemy, że ten determinizm nie uwzględniał całkowicie potencjału umysłu ludzkiego, szukającego wciąż nowych zastosowań dla swoich wynalazków. Gdy 31 lat temu powstawał Arpanet - przodek dzisiejszego Internetu - niewiele osób podejrzewało, że narodziło się medium, które podważy potęgę telewizji, zintegruje wszelkie usługi komunikacyjne i będzie się rozwijać w kierunku niepodobnym do wszystkiego, co do tej pory widziała ludzkość.

Walka memów

To ostatnie zdanie kwestionują twórcy teorii memów. Jeśli im wierzyć, w tym Richardowi Brodiemu, który napisał Wirus umysłu - książkę przedstawiającą skutki ekspansji złych i dobrych memów, technologie informacyjne łączy wspólna cecha: służą do rozprzestrzeniania się memów i nie jest ważny stopień zaawansowania technicznego medium w komunikacji międzyludzkiej. Mogą to być nawet dwa puste pudełka po paście do butów, odpowiednio połączone szpagatem - podwórkowy model telefonu Bella. Gdy ktoś zacznie mówić do jednego pudełka, fala dźwiękowa przeniesie głos po sznurku do drugiego, umożliwiając zrozumienie nadanego komunikatu, a co za tym idzie - nastąpi przekazanie memu.

Co to za zwierzę ten mem?

W roku 1976 Richard Dawkins, znany amerykański socjobiolog w publikacji The Selfish Gene (Samolubny gen) wprowadził termin "mem", określając go jako "podstawową jednostkę transmisji kulturowej, czyli imitacji". Był to skromny początek memetyki, nauki łączącej biologię, psychologię i naukę o poznawaniu. Po dwudziestu latach, głównie dzięki boomowi informatycznemu, rozwinęła się ona jednak już na tyle, by - zdaniem Brodiego - zmienić nasze życie i nas samych.

W tym miejscu warto na chwilę przerwać opowieść, by przypomnieć, że Richard Brodie wiele lat pracował z Billem Gatesem i stworzył edytor Microsoft Word. Jego książka Wirus umysłu jest przesiąknięta duchem programisty, który świat traktuje jak komputer, działający według pewnego programu. "Geny to hardware, memy to software" - wyznaje czytelnikom.

Memy są więc replikatorami, czyli mają skłonności do samopowielania się. Informacje niesione przez memy mają znaczenia kulturowe, toteż powielają się one (zarażają?) dzięki przekazowi kulturowemu. Zarażenie memetyczne, czyli zakodowanie memu w pamięci nosiciela, może mieć charakter bierny, gdy nosiciel nie odczuwa potrzeby rozpowszechniania memu, lub czynny, gdy nosiciel dąży do zarażenia innych, w skrajnych przypadkach zamieniając się w memobota bądź memoida - osobnika, którego życie podporządkowane jest rozpowszechnianiu memów, ale nawet opętanego przez mem do tego stopnia, że jego własne życie przestaje mieć dla niego znaczenie (memobot - wyznawca Hare Kriszna, memoid - kamikaze). Definicję memu uściślił J. Bonner, określając go jako jednostkę bądź jednostki informacji, przekazywane między osobnikami za pomocą specyficznych zachowań.

Richard Brodie przedstawia mem jako odpowiednik w warstwie kulturowej ewolucji w procesie biologicznym. W obu przypadkach są podobne same mechanizmy. Tak jak podstawową cegiełką dla ewolucji pozostaje zmieniający się gen, tak w memetyce jego analogat stanowi mem, będący myślą, przekonaniem albo nastawieniem, szerzącym się od jednego umysłu do drugiego.

Na nic się już bowiem dziś zda tylko siła mięśni i urok osobisty, ważniejszy stał się dostęp do informacji i stosowanie strategii socjotechnicznych. Skuteczniejsze okazuje się również upowszechnianie za ich pomocą raczej swoich memów niż genów. "Z punktu widzenia memu przeznaczeniem ludzkiego umysłu jest kopiować memy" - głosi Brodie. Preferencyjne potraktowanie replikatorów umysłu, czyli memów, nawet kosztem własnego DNA, przynosi nie tylko szybkie i widoczne efekty, ale może stać się źródłem profitów (pieniądze, władza, sława). Ze strategii tej nagminnie korzystają producenci reklam, zdolni wmówić ludziom cokolwiek na dowolny temat, oraz politycy wyspecjalizowani w kreowaniu fikcyjnych obrazów rzeczywistości.

Wiara w możliwość programowania życia ludzkiego skłania Brodiego do uznania, że jeśli komputerowe replikatory (słowem sztuczna inteligencja) wezmą górę nad działającymi w umysłach memami i staną się głównymi magazynami i przenośnikami informacji, być może zaczną decydować o świecie, wypierając memy - podobnie jak memy wyparły DNA przy kształtowaniu środowiska ziemskiego.

Zdaniem Brodiego, nie ma nikogo, kto byłby odporny na memy, ponieważ te przedostają się do umysłów bez niczyjej zgody. Wchodzą w skład oprogramowania umysłu i wywierają wpływ na życie swojego gospodarza, który często nie zdaje sobie z tego sprawy, czyli są rezydentnym wirusem.

Relacje między biologią, komputerami a umysłem (patrz tabela), zwłaszcza w kontekście rozprzestrzenia się memów, pobudzają wyobraźnię, w jaki sposób potraktować Internet?

Inwazja memów

Właściwie dopiero Internet, utożsamiany z interaktywnością, hipertekstem, przełamywaniem barier czasu i przestrzeni, w konsekwencji zaś z szybkością przekazu, jest wyśnionym medium dla samolubnych memów, chcących zdobywać świat.

Książki, radio i telewizja rozsiewają memy jednokierunkowo. Internet pozwala każdemu na przekazywanie swoich cech kulturowych. Pogaduszki internetowe, poczta elektroniczna, grupy dyskusyjne, portale razem wzięte są jednym wielkim nośnikiem memów. To już jest inwazja, lecz taka, przed którą można się obronić swoimi memami. Spamerzy (autorzy niechcianych listów reklamowych) muszą się liczyć, że tą samą bronią - megajbatowymi przesyłkami pocztowymi - będą się bronić zdenerwowani internauci. W tej sytuacji netykieta staje się Kodeksem Boziewicza (kodeks honorowy, który do II wojny światowej regulował sprawy, kiedy drogą pojedynku można dochodzić zadośćuczynienia za ujmę na honorze) walki memów.

Teorią memów można byłoby wyjaśnić wszystkie ludzkie konflikty, socjotechniki i działania wynalazków. Jest jedno "ale". O ile technologie informacyjne istnieją naprawdę, to nikt jeszcze nie odnalazł w gąszczu zwojów ludzkiego mózgu neuronów, które tworzą memy. Neurobiolodzy wciąż szukają, wychodząc z założenia, że nawet zachowania kulturowe wymagają reakcji chemicznych zachodzących w mózgu. Filozofujący informatycy dumają zaś nad oprogramowaniem wszechświata, chociaż Arlekin znowuż zaplątał się w sznurki Pantalona, nie mając pojęcia o memach. I kto tutaj pociąga za sznurki?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200