Fikcja albo frustracja

W Raporcie Computerworld 'Najlepsze miejsca pracy' (październik 1999 r.) zamieszczono informację, która wpisuje się w bardzo pesymistyczny scenariusz rozwoju polskiej informatyki. Z każdym rokiem maleje liczba informatyków opuszczających uczelnie ze stopniem magistra, a coraz większą popularnością cieszą się studia skrócone, dające tytuł licencjata bądź inżyniera. Jeszcze mniej popularne są studia doktoranckie na informatyce czy - mówiąc szerzej - kariera naukowa w tej dziedzinie. Dlaczego tak się dzieje?

W Raporcie Computerworld 'Najlepsze miejsca pracy' (październik 1999 r.) zamieszczono informację, która wpisuje się w bardzo pesymistyczny scenariusz rozwoju polskiej informatyki. Z każdym rokiem maleje liczba informatyków opuszczających uczelnie ze stopniem magistra, a coraz większą popularnością cieszą się studia skrócone, dające tytuł licencjata bądź inżyniera. Jeszcze mniej popularne są studia doktoranckie na informatyce czy - mówiąc szerzej - kariera naukowa w tej dziedzinie. Dlaczego tak się dzieje?

Marka fińska

Powiązanie między liczebnością i jakością kadry naukowej w danym kraju a jego rozwojem jest - wbrew słowom niektórych - bardzo ścisłe. Państwem, które ma największy odsetek osób ze stopniem doktora w stosunku do liczebności całej populacji, jest Finlandia. Jednocześnie tak się składa, że jest ona potęgą w nowoczesnych technologiach. Kraj o niezbyt licznej ludności, nie mający istotnych zasobów naturalnych, znany jest głównie z przedsięwzięć i nazwisk powiązanych z informatyką. Finem jest Linus Torvalds, twórca systemu Linux, który uważany jest za jedynego mogącego stawić czoło monopolowi Microsoftu. Fińska firma Nokia jest głównym dostawcą rozwiązań telekomunikacyjnych, przede wszystkim związanych z telefonią komórkową. Niewątpliwie fakt wysokiej konkurencyjności Finlandii w dziedzinie nowoczesnych technologii jest spowodowany bardzo dużą wagą, jaki kraj ten przykłada do edukacji i infrastruktury informacyjnej.

W skórze absolwenta

Spróbujmy na chwilę wczuć się w sytuację magistra informatyki kończącego polską uczelnię. Zwykle pracował już gdzieś - jako administrator, programista, wdrożeniowiec - słowem, wykonywał prace, które student z racji posiadanych ograniczeń czasowych mógł wykonywać. Ma więc trochę praktyki w pracy w firmie, zetknął się z technologiami, które dla jego uczelni bywają niedostępne. Zna też smak pieniędzy, może nie przesadnie dużych, ale często niemałych, porównywalnych z dochodami jego rodziców. Świat biznesu to dla niego wysiłek, ale i rekompensata w postaci kariery i pieniędzy. Świat nauki postrzega jako nudne wykłady (na które od pewnego czasu i tak chodzi w kratkę), nieciekawi profesorowie, zastój i abstrakcyjne problemy. A przede wszystkim problemy finansowe.

Magister Bieda

Pensja asystenta wynosi 1085-1885 zł (według rozporządzenia Ministra Edukacji z dnia 22.05.99 r.), w praktyce częściej spotyka się dolną granicę. Nieco niższe jest stypendium doktoranckie, ale jest ono nie opodatkowane. Przeciętna pensja na stanowisku programisty np. w Poznaniu wynosi 3900 zł, administratora baz danych w Warszawie - 4000 zł. Proste porównanie tych liczb najlepiej ilustruje siłę dylematu, przed jakim stają osoby, których ambicje naukowe sięgają wyżej niż tytuł magistra.

Należy podkreślić, że nigdzie na świecie ośrodki naukowe nie oferują tak atrakcyjnych warunków płacowych jak przedsiębiorstwa. Ale pobory młodego naukowca nigdzie nie pozostają w tak rażącej dysproporcji z podstawowymi potrzebami bytowymi. Człowiek, który ma rodzinę, musi opłacić czynsz, telefon, nakarmić i odziać dzieci, a czasami wyjechać na wakacje - po prostu nie może sobie pozwolić na luksus utrzymania się wyłącznie ze stypendium doktoranckiego czy asystenckiej pensji. Ktoś, kto nie ma dobrze zarabiającego małżonka ani innych źródeł utrzymania, nie ma dużego wyboru.

Dylemat, czy realizować swoje ambicje, czy zarabiać pieniądze, ma sens w sytuacji, gdy realizacja własnych ambicji nie zagraża bytowi. Gdyby doktorant miał dylemat: "Zarobić dwa tysiące na uczelni czy trzy w przedsiębiorstwie", miałby wybór. W sytuacji takiej jak dziś, wyboru nie ma żadnego.

Kariera

Młodzi ludzie odczuwają istotną presję na karierę i prestiż. Wystarczy spojrzeć na reklamy obecne w mediach i na ulicach, aby spostrzec, że pożądanym wzorcem jest osoba zadbana, uśmiechnięta, elokwentna, z obowiązkowym telefonem komórkowym i kartą kredytową.

W krajach z ustabilizowaną gospodarką zrobienie kariery w przedsiębiorstwie jest trudne, wymaga wielu wyrzeczeń oraz często wprzęgnięcia się w morderczy i nieetyczny "wyścig szczurów". Tymczasem tamtejsze środowiska naukowe są otwarte na nowe idee, starają się promować młodych i oferują im atrakcyjne perspektywy. Wykładowca wyższej uczelni jest kimś, kto cieszy się autorytetem i prestiżem, wynikającym nie z marki samochodu, którym się porusza, a z zajmowanej pozycji i aury "wiedzącego".

Tymczasem część polskich środowisk naukowych nie oferuje młodym adeptom nauki nawet tego. Wyjazdy na konferencje, możliwość nieograniczonego korzystania ze służbowego sprzętu komputerowego, nawet atrakcyjniejsze przedmioty i godziny wykładów są zarezerwowane dla pracowników starszych stopniem i stażem. Doktoranci i młodzi doktorzy traktowani są jak wyrobnicy, którym zleca się najmniej interesujące prace. I tak też odbiera ich społeczeństwo - pan albo pani w grubych okularach, wytartym płaszczu, poruszający się piechotą, autobusem albo zdezelowanym maluchem nie są atrakcyjni w oczach osób pragnących zrobić karierę.

W placówkach naukowych często też pokutuje ścisłe powiązanie między wiekiem a stopniem naukowym. O ile doktorem można zostać w młodym wieku, o tyle dalsze stopnie kariery zawodowej mogą być osiągane mozolnie, a proces ten musi być rozłożony na wiele lat, często niezależnie od rzeczywistych osiągnięć naukowca. Po monarchii austro-węgierskiej odziedziczyliśmy instytucję habilitacji. W istniejącym systemie habilitacja jest warunkiem koniecznym do samodzielności w pracy naukowej i osiągnięcia przyzwoitego poziomu materialnego. Stanowisko menedżerskie - odpowiednik profesury w przedsiębiorstwie - można osiągnąć w wieku 30 lat. Tymczasem profesorem trudno zostać przed pięćdziesiątym rokiem życia.

Mała obecność młodych ludzi w instytutach informatyki polskich uczelni ma niekorzystne konsekwencje. Pierwsza z nich to przerwanie tzw. ciągłości pokoleniowej, co w nauce jest szczególnie ważne. Druga, to konkretne problemy związane z organizacją pracy przy zmniejszającej się liczbie prowadzących i zwiększającej się liczbie studentów. Prof. Zygmunt Mazur, dyrektor Centrum Informatyki Politechniki Wrocławskiej, podkreśla: "Uczelnie są zmuszane do odchudzania siatek dydaktycznych, zamiany seminariów i ćwiczeń na wykłady dla dużej liczby studentów." W oczywisty sposób pogarsza to jakość nauki. Ponadto starsi wykładowcy znacznie chętniej nauczają tego, czego sami się nauczyli, gdy byli młodzi. W dziedzinie, takiej jak informatyka, jest to wręcz zabójcze. Studenci odbierają taki wykład jak wizytę w muzeum, nawet jeżeli nie jest to prawda. Na przykład, choć wielozadaniowość systemu VMS nie jest gorsza (a zapewne jest lepsza) od wielozadaniowości Linuxa, to student chętniej wysłucha i łatwiej zapamięta wiedzę zilustrowaną systemem operacyjnym, który ma zainstalowany na komputerze w akademiku.

Mimo wszystko

Jest jednak grupa osób, które mimo wszystko zostają na uczelniach, aby od strony naukowej i dydaktycznej zajmować się informatyką. Co ciekawe, chętnie narzekają na swoją pracę, a przyciśnięci do muru pytaniem o powody pozostawania na uczelni, mówią niechętnie i mętnie. Część z nich traktuje doktorat jako "dochody odłożone", a więc wierzą, że ze stopniem naukowym będzie im łatwiej znaleźć lepszą pracę w przyszłości. Jest to prawda pod warunkiem, że zdecydują się na pracę za granicą.

Wielu podejmuje dodatkową pracę poza uczelnią ("na mieście" - jak mówią), a ich macierzyste placówki tolerują to, zdając sobie sprawę, że tylko w ten sposób mogą zatrzymać pracowników. W niektórych uczelniach zrozumiano, że tylko przez zaoferowanie dodatkowych dochodów można dać ludziom szansę na podjęcie pracy naukowej. Uczelnie zlecają więc dodatkowe prace, lub oferują zatrudnienie w przedsięwzięciach tworzonych przy uczelni (szkoła prywatna, firma, gospodarstwo pomocnicze). Warto dodać, że wiele uczelni uzależnia przyznanie stypendium doktoranckiego od podpisania tzw. lojalki, zakazującej pracy zawodowej w okresie studiów (pod rygorem konieczności zwrotu stypendium).

Jest wreszcie grupa osób, które - nie zniechęcone do tego przez sytuację osobistą - wybrały naukę jako jedyny sposób na życie. Ludzie ci cechują się ogromną motywacją i niską wrażliwością na pokusy materialne. Poświęcają się pracy z pasją i podkreślają pomoc uczelni w zorganizowaniu im spraw bytowych (miejsce w hotelu asystenta, pożyczka mieszkaniowa). W szczerej rozmowie skarżą się głównie na frustrację związaną z administracyjnymi uciążliwościami osiągania kolejnych stopni kariery. Narzekają też na zjawisko "fali", czyli wykorzystywanie ich pracy i osiągnięć przez osoby, które nie wniosły do niej niczego istotnego, ale w instytutowej hierarchii znajdują się wyżej.

Prof. Z. Mazur docenia wysoki poziom młodych pracowników nauki: "Wymagania stawiane rozprawom doktorskim czy publikacjom naukowym ciągle rosną. Nadal powstaje wiele prac nawet na światowym poziomie. Ale z drugiej strony wielu zdolnych absolwentów uczelni staje przed wyborem dalszej drogi życiowej - praca na uczelni czy praca w firmie. Niestety, większość młodych ludzi wybiera pracę w firmie z pensją kilkakrotnie wyższą niż na uczelni".

Zdobyć i utrzymać młodego

Jeżeli dzisiejsza sytuacja się nie poprawi, nie mówiąc już o jej pogorszeniu, to za dwadzieścia lat na polskich uczelniach niemal zaniknie kadra informatyków na przyzwoitym poziomie. Wtedy krajowe elity zaczną wysyłać swoje dzieci na studia za granicę, a studiujący w kraju otrzymają wykształcenie nie pozwalające im konkurować w warunkach gospodarki globalnej. Do każdego bardziej skomplikowanego zadania będziemy sprowadzać specjalistów z krajów, gdzie w porę zainwestowano w edukację (np. z Czech czy Słowenii) i płacić za ich usługi ogromne pieniądze. Nakłady, które trzeba by dziś ponieść na utrzymanie "tkanki naukowej" w polskich uczelniach, są bardzo małe w porównaniu z wysokością kary za zaniechanie, którą przyjdzie nam zapłacić w nieodległej przyszłości.

Trzeba jasno powiedzieć, że nie można dłużej stosować "urawniłowki" w wynagradzaniu pracowników uczelni. Doktor informatyki nie może zarabiać tyle samo, co doktor skandynawistyki, archeologii czy kulturoznawstwa (z całym szacunkiem dla tych dziedzin), nawet jeżeli obaj są takimi samymi adiunktami. W przeciwnym razie nieuchronne konsekwencje prawa Kopernika-Greshama sprawią, że już niedługo polskie uczelnie zaczną zajmować się wyłącznie dziedzinami "nierynkowymi", a to na pewno korzyści nam nie przyniesie. Konkludując: pensje pracowników naukowych w dziedzinie informatyki muszą radykalnie wzrosnąć.

Podwyżka pensji to jednak nie wszystko. Młodzi naukowcy bardzo narzekają na bariery administracyjno-mentalne, które nie pozwalają im korzystać z wyników swojej pracy. Musi zmienić się nastawienie części środowisk naukowych do ludzi rozpoczynających pracę. Większość profesorów stara się dać podopiecznym pracę zajmującą i umożliwić korzystanie z własnych osiągnięć, przyjmując rolę mistrza, a nie zwierzchnika. Niestety, ciągle są na uczelniach tacy, którzy traktują młodych pracowników instrumentalnie i zlecają im zajęcia niewdzięczne, jednocześnie wykorzystują ich dorobek do czerpania własnych korzyści. To zniechęca często bardziej niż żałośnie niskie pobory.

Wśród informatyków pracujących w przedsiębiorstwach panuje wielki głód wiedzy. Jednocześnie na uczelniach istnieje potrzeba pracy nad rzeczywistymi problemami, na "żywych", rynkowych przykładach. Lepszy przepływ wiedzy między tymi środowiskami - nauki i biznesu - przyniósłby korzyść wszystkim. Polskie Towarzystwo Informatyczne może być, a częściowo już jest, doskonałą platformą do takich spotkań. Dziś taki przepływ odbywa się przy okazji dorabiania sobie do pensji w przedsiębiorstwach przez pracowników naukowych. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby uczelnie i firmy postarały się znaleźć formy bardziej oficjalne.

Dzisiejszym młodym naukowcom uczelnie oferują w zasadzie dwa rozwiązania. Pierwsze, to praca naukowa i dydaktyczna "na pół gwizdka", połączona ze zdobywaniem środków na utrzymanie poza uczelnią. W nauce, w dziedzinie takiej jak informatyka, oznacza to, w większym lub mniejszym stopniu, fikcyjność pracy naukowej. Drugie to całkowite poświęcenie się uczelni, ale za cenę frustracji spowodowanej zniechęcającym środowiskiem pracy, na które składają się nędza materialna i mozolne, wieloletnie budowanie własnej kariery.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200