Maszynowe informacje

Mówiąc "społeczeństwo informacyjne", myślimy również "społeczeństwo informatyczne". To prawda, że trudno sobie wyobrazić współczesny świat bez komputerów. Czy możliwe byłoby jednak istnienie społeczeństwa informacyjnego bez informatyki?

Mówiąc "społeczeństwo informacyjne", myślimy również "społeczeństwo informatyczne". To prawda, że trudno sobie wyobrazić współczesny świat bez komputerów. Czy możliwe byłoby jednak istnienie społeczeństwa informacyjnego bez informatyki?

Wybieg Świętego Augustyna

W dyskusji na temat społeczeństwa informacyjnego nie sposób pominąć jego definicji. Choć kompleksowość materii usprawiedliwiałaby zastosowanie metody Św. Augustyna, który zapytany o definicję pojęcia "czas" trafnie odpowiedział: "Wiem, kiedy nie pytasz". Każda definicja jest modelem rzeczywistości, służącym do jej lepszego zrozumienia. I jak każdy model, jest pewnym uproszczeniem. Przykładowo, koncentrując się na ważnym aspekcie finansowym trudno jednocześnie uwzględnić inne wymiary społeczeństwa, choć akurat badanie proporcji w wytwarzanym produkcie krajowym należy do bardzo trafnych metod identyfikacji społeczeństw informacyjnych.

Spróbujmy wszakże poszukać jeszcze innych cech charakteryzujących społeczeństwo informacyjne, może bardziej uniwersalnych i bez nadmiernego sugerowania się aktualnym rozwojem techniki. Takie podejście pozwoli nam zobaczyć rozwój społeczeństwa informacyjnego w przekroju epok, prowadząc do pełniejszych odpowiedzi na pytanie "skąd przychodzimy". Jednocześnie chcielibyśmy wyspecyfikować te cechy społeczeństwa informacyjnego, które zachowają swoje znaczenie także w przyszłości - ważne dla prognozowania.

Przyjmijmy zatem, że społeczeństwo informacyjne tworzy metaindywidualne i maszynowe struktury danych. Aby nie być posądzonym o definiowanie zjawisk metodą opisowej wyliczanki typu: koń ma cztery kopyta, dwoje uszu itp., powtórzmy poprzednie zdanie w bardziej precyzyjnej stylistyce: społeczeństwo informacyjne to takie społeczeństwo, które tworzy metaindywidualne i maszynowe struktury danych.

Makrosoft i Mikrohard

Na wstępie skomentujmy krótko fakt, że mówimy o społeczeństwie w liczbie pojedynczej. W kontekście historycznym uprawnione byłoby rozróżnianie wielości różnych społeczeństw. Niemniej widać wyraźnie, że informacyjność społeczeństw przyczynia się do likwidowania barier między nimi, a to oznacza, że jako ludzkość jesteśmy na drodze ku jednemu społeczeństwu planetarnemu. "Jednemu", oczywiście, jeszcze długo nie musi oznaczać "jednolitemu". Aczkolwiek w globalnej społeczności należy oczekiwać ugruntowywania się i wykształcania standardów komunikacyjnych, rzutujących także na inne sfery naszego życia. Powiedzmy otwarcie: taka unifikacja będzie oznaczała postępującą amerykanizację czy westernizację, zwłaszcza dla społeczeństw Trzeciego Świata.

Powiększ

Zresztą zwrotnice historii w tym względzie zostały już ustawione. Jeśli się z tym nie zgadzamy, możemy próbować ją na chwilę zatrzymać - zmienić jej biegu niepodobna. Dotyczy to także Chin czy państw islamskich - ostatnich dwóch, ważnych i wielkich obszarów planety, które pozostają głównie w kręgu własnych tradycji. I tam będzie coraz więcej komputerów i tele- informatyki, a w związku z tym coraz więcej rozwiązań lansowanych przez firmy, które mogą nazywać się Monopol, Makrosoft czy powiedzmy Mikrohard, ale będą miały co najmniej swoje korzenie w Krzemowej Dolinie. A w ślad za standardami komputerowymi, i w związku z nimi, rozpowszechniać się będą standardy przemysłowe czy rozrywkowe, coca-cola i macdonaldy, dżinsy i filmy typu Egzekutor czy Preliminator.

Takie są fakty i mają one również wiele dobrych stron. Czy mamy ubolewać nad tym, że mamy w polskich domach brytyjskie gniazdka elektryczne? Jednakowy w nich rozstaw dziurek umożliwia i nam, i Anglikom korzystanie z tych samych japońskich telewizorów. Zresztą i telewizor może być angielski w Polsce bądź polski w Anglii, o ile w dobie ponadpaństwowego kapitału ma w ogóle sens poszukiwanie jednoznacznych związków między produktami określonych marek a poszczególnymi krajami. Natomiast co do kultury, tu już sami musimy wybierać, jakie wzorce nam odpowiadają.

Standardy w technice są dobrodziejstwem, bez którego pozostawałaby ona na zawsze w laboratoriach, na poziomie "pomysłu" nigdy nie dochodząc do "przemysłu". Tyle że granica między standaryzacją a monopolizacją bywa tak subtelna, jak przejście od systemu operacyjnego do programu, który się pod jego nadzorem wykonuje. Natomiast to, co zechcemy w telewizji obejrzeć, to już wyłącznie nasza sprawa. Nikt nam również nie zabroni raczyć się flaczkami i bigosem zamiast hamburgerami. Także ostatnie udane ekranizacje naszych narodowych standardów literackich (dalsze w drodze) dowodzą, iż nie grozi nam kulturowa standaryzacja. A czy jest jej za dużo w technice?

No cóż, kończąc ów polsko-brytyjski wtręt, dodajmy, że uruchomienie polskiej grzałki w angielskim hotelu (po co to robić, skoro w hotelowej restauracji możemy zamówić herbatę gorszą niż ulubiona, ale za to znacznie droższą) bywa utrudnione. Ale i w tym względzie informatyka przyjdzie nam z pomocą - wystarczy poprosić hotelową obsługę o stosowny adapter, aby podłączyć "kontynentalny" notebook, pokazując końcówkę naszego krajowego kabelka.

Na mamuta

Tak więc globalne standardy technologiczne współtworzą również globalną świadomość, będącą wyróżnikiem społeczeństwa informacyjnego. Użycie w definicji takiego społeczeństwa niedokonanego czasownika "tworzyć" wskazuje na ciągłość historyczną omawianego procesu powstawania społecznej świadomości. Zasięg owej świadomości może być różny, ale zawsze musi mieć charakter ponadjednostkowy. Czyżby wynikało z tego, że nawet najbardziej pierwotna grupa ludzi była społeczeństwem informacyjnym? Niezupełnie, choć można wówczas mówić o bardzo skromnych zalążkach definiowanego społeczeństwa.

Oto bowiem wielkim wynalazkiem w rozważanym kontekście była mowa. I wataha wilków, zasadzając się na swą ofiarę, porozumiewa się między sobą. Ale młody wilk, jak każde zwierzę, uczy się przede wszystkim na własnych doświadczeniach swojego życia, jakże krótkiego w porównaniu z historią gatunku. Rodzice zwierzęcia przekazują mu, nieświadomie, jedynie kod genetyczny. Ważny to język i ważne informacje, lecz takie właściwości ma też człowiek. Mówiąc o języku, jako narzędziu, można by porównać dane genetyczne z językiem kart dziurkowanych, sterujących ongiś warsztatami tkackimi. I choć zestaw takich kart mógł być bardzo skomplikowany, to o ileż większe możliwości dają języki wyższego poziomu - a takim jest mowa ludzka

Tak więc przygotowując się do polowania na mamuty, ludzie mogli w jaskini szczegółowo omówić jego strategię. Werbalność połączeń między nimi dawała tej grupie przewagę nad każdym zwierzęciem. W kategoriach kanałów informatycznych możemy mówić o potędze szerokości pasma przenoszenia tworzonego przez mowę. Gdyby dinozaury dotrwały ludzkich czasów, może mogłyby konkurować z człowiekiem myślącym, ale nigdy z mówiącym. Mowa dała naszemu gatunkowi pozagenetyczną pamięć i ponadjednostkową świadomość.

Owa pamięć miała jednak jeszcze tylko operacyjny charakter (podobnie jak komputerowy RAM). Mowa była praktyczna w użytku chwilowym, ale nie jako przekaz o cechach permanentności. Informacje w "ludzkiej pamięci operacyjnej" znikały z chwilą "wyłączenia" człowieka. Ten zatem musiał zdążyć przed swoją śmiercią przekazać je następcom. Dziś jest inaczej. Możemy czerpać z myśli Słowackiego w okrągłe półtora wieku od śmierci wieszcza. Jak to możliwe? Bardzo prosto - bierzemy do ręki książkę i czytamy Kordiana lub Balladynę. I to wszystko? Tak, a zarazem wiele.

Maszynowy dialog

Jaskiniowcy byli zalążkiem społeczeństwa informacyjnego o tyle, o ile tworzyli metaindywidualne struktury danych. Nie miały one jednak charakteru maszynowego. Co innego pismo. I tu dochodzimy do kolejnego, fundamentalnego wynalazku ludzkości. Bo skoro pismo, to i nośnik danych. Kamienna czy gliniana tablica, sznurek, na którym pojawią się węzełki, i wreszcie papier. Ten zresztą przetrwał w swej klasycznej postaci do dnia dzisiejszego, również w świecie informatyki, choć dni, czy raczej lata, tego medium, przynajmniej w dotychczasowej formie, są już policzone. Znajdujemy się w przededniu natarcia elektronicznego papieru i atramentu (electronic ink). Ale to już temat na inną dyskusję.

Oczywiście, ręcznie zapisywany papier nie jest jeszcze typowo maszynowym nośnikiem danych. Niemniej rozwój tego medium wymusza przejście od wydawniczej manufaktury - średniowiecznego skryptorium - do prasy drukarskiej. To już renesans, wiek XV. Tak, to społeczeństwo na pewno tworzy już metaindywidualne i maszynowe struktury danych. Za "chwilę" świat ujrzy, obok książek, prasę. To kolejne medium masowe, a więc potencjalnie globalne, mogące służyć do powstawania globalnej świadomości. Lecz już w tym momencie widać wyraźnie, że u zarania społeczeństwa informacyjnego, w dialogu człowieka z człowiekiem, pojawia się pośrednik: maszyna.

Maszyna może zapamiętywać dane i je powielać. W wielkich ilościach. To istotne funkcje niezbędne do rozwoju społeczeństwa informacyjnego. Maszyną, jak się rzekło, jest prasa drukarska; medium jest papier. I wielki problem: szybkość. Szybkość przekazywania informacji na odległość. Nawet teoretycznie nie większa niż 60 km/godz. Tyle bowiem osiąga koń w wyścigowym galopie. Zresztą podobne prędkości znamionują gołębie pocztowe. Co robić? Chwileczkę, a może wyjść poza europocentryczny krąg i przyjrzeć się Afrykanom czy Indianom. Ci znają "mowę bębnów". To już lepiej. 330 metrów na sekundę, niemal 1200 kilometrów na godzinę. A sygnały dymne? Jeszcze prędzej, od akustyki od razu przechodzimy do największej szybkości w przyrodzie: światła.

Tropami hrabiego Monte Christo

Ten ostatni wariant wydaje się zatem bardzo obiecujący i, nomen omen, światło dzienne ogląda telegraf optyczny. To koniec wieku XVIII. Nie, nie. Nie mówimy o laserach, ale każdy, kto zna historię hrabiego Monte Christo, wie o co chodzi. Zresztą Claude i jego brat Ignace, Chappe, też byli Francuzami. Też, jak Dumas (Alexandre, ojciec). A pierwsza linia telegrafii semaforowej uruchomiona w pamiętnym dla nas z zupełnie innych powodów roku 1794 (Paryż-Lille) potrafiła przekazać wiadomość na odległość niemal 300 km w czasie niespełna pół godziny.

Uśmiechamy się przy tych parametrach? No cóż, nie od razu Internet zbudowano. W każdym razie nie dałoby się tego zrobić, nawet gdyby do semaforowych ramion podłączać maszyny parowe. Z tego też powodu - ograniczeń świata węgla i stali - genialny konstruktor angielski, Charles Babbage, nie mógł zrealizować swej idei maszyny kalkulacyjnej (calculating engine). Płomień kolejnej fazy ludzkiego postępu musiał być wzniecony przez nową iskrę - elektryczną.

Telegraf i telefon. Radio i telewizja. Szybko toczą się dzieje. Wymieńmy jeszcze dla porządku kino i mamy obraz technologii medialnych (informacyjnych) w pierwszej połowie XX wieku. Widać wyraźnie w tym przekroju kolejne znaczenie maszynowości dialogu społeczeństwa informacyjnego. Prędkość maszyny przekazującej informacje między ludźmi nie podlega naturalnym ograniczeniom końskich kopyt czy gołębich skrzydeł. Prędkość maszyny niemal dowolnie można zwiększać. To znacznie prostsze niż mutowanie coraz szybszych wersji wierzchowców czy ptaków. I znacznie szybciej dochodzimy do obecnego stadium informacyjności społeczeństwa.

Informacyjność informatyczna

Informacyjności informatycznej, a więc komputerowej. Komputer potrafi coś więcej niż tylko zapamiętywać i powielać informacje. Może je przetwarzać. Oczywiście, przetwarzać można i obrazy pokazywane w kinie czy telewizji. Można przetwarzać dialogi, z których potem powstanie radiowa audycja, czy zdjęcia prasowe, tworząc z nich najdziwaczniejsze kolaże. Ale bez komputera będzie to przetwarzanie ręczne. Mozolny montaż, a nie wykonywanie się maszynowego programu. A bez maszynowości nie ma informacyjności społeczeństwa. Maszynowość to nie tylko maszynowość informacji, ale także maszynowość informacji o informacjach.

Skomentujmy krótko tę ostatnią konstrukcję. Czujemy, że kryje się za tym wyższy poziom abstrakcji rozwoju społeczeństwa informacyjnego. Ale czy nie wystarczy mówienie o samych informacjach? W końcu "informacja o informacji" jest też tylko informacją. Ba. Zróbmy jednak wcześniej ukłon w stronę terminologicznych purystów i przyznajmy, iż istnieje różnica między danymi a informacjami. Te pierwsze mają charakter bardziej pierwotny. Na użytek prowadzonych rozważań i zgodnie z aktualnym stanem techniki przyjmijmy, że dane to wyspecyfikowane reprezentacje rzeczywistości, w postaci umożliwiającej ich maszynowe przetwarzanie. Pomińmy sposoby owej specyfikacji, znowu ważniejsza jest cecha maszynowości danych.

Czym zatem jest informacja? Najogólniej rzecz biorąc, daną zinterpretowaną. Informatycznie powiedzielibyśmy: przetworzoną. Informacje to dane kontekstowe i z określonym dla nas znaczeniem. Systemy informacji to wiedza stanowiąca jeszcze wyższy poziom agregacji danych. Systemy bądź mówiąc ostrożniej: struktury - wiedzy, informacji, danych. To ostatnie pojęcie jest najostrożniejsze (najsłabsze). I z uwagi na ciągłość historyczną naszego rozwoju takie właśnie wybrano w proponowanej wcześniej definicji społeczeństwa informacyjnego.

Biblijna wyszukiwarka

Na setki lat przed Internetem światło dzienne ujrzała pierwsza wyszukiwarka danych. Jej twórcą było kilkuset mnichów, którzy w połowie XIII wieku zrealizowali ideę opata Saint Cher. Rzecz polegała na opracowaniu indeksu słów Pisma Świętego. Dziś podobne skorowidze są wręcz obligatoryjną praktyką poważnych wydawnictw. I tak, pozostając w kręgu religijnym, polskie wydanie Katechizmu Kościoła katolickiego, obok klasycznego spisu treści i wykazu skrótów, zawiera indeks cytatów oraz indeks tematyczny - razem 92 strony na 738, co stanowi ok. 12% całości. Niektóre książki są wręcz indeksami samych siebie, a to oznacza, że informacji o informacjach może być więcej niż informacji właściwych. Dotyczy to np. słowników.

Słownik Wyrazów Bliskoznacznych (Wiedza Powszechna, pod redakcją Stanisława Skorupki) w jednej trzeciej składa się z indeksu. Ale już Słownik Synonimów (MCR, ze słowem wstępnym prof. Jana Miodka) ma dokładnie odwrotne proporcje - 2/3 jego treści to indeks. Polska Biblia Tysiąclecia to ok. 1500 stron, po ok. 5000 znaków na każdej z nich. W kategoriach informatycznych mówimy tu zatem o niespełna 10 MB danych, których indeksowanie oznaczało tytaniczną pracę średniowiecznych dominikanów. Porównajmy tę wielkość ze współczesnymi zasobami WWW.

Opierając się na studium czasopisma Nature (Steve Lawrence/Lee Giles) można oszacować, że liczba stron systemu WWW przekroczyła już miliard (800 mln w 1999 r.). Liczba danych w sieci wzrasta o 15% miesięcznie. Mamy więc obecnie do czynienia z zasobami rzędu 20 TB (1 TB = 1000 GB), przy czym "mniejsza" połowa tych danych to dane właściwe (ok. 8 TB). Warto dodać, że same indeksy najpopularniejszych wyszukiwarek, takich jak AltaVista, Excite, Infoseek czy Lycos, idą w setki gigabajtów. Ale jak wspomniano, informacyjność naszego społeczeństwa jest inna niż XIII-wiecznego nie tylko ze względów ilościowych. Maszynowość danych pozwoliła nam na stworzenie nowego rodzaju mediów: hipermediów. Wszystko zaczęło się od tekstu. To w końcu fundament języka i społecznej komunikacji - od hieroglifów, przez druk, do współczesnych edytorów.

Hipermedia

Hipertekst jest rodzajem bazy danych, w której informacja, oparta na tekście, ma organizację niesekwencyjną, opartą na węzłach i połączeniach między nimi.

W gruncie rzeczy hipertekst nie ma ani początku, ani końca. Nie istnieje też z góry ustalony porządek czytania - od lewej do prawej i od pierwszej strony do ostatniej. Czytelnik sam decyduje, jak długo i jakimi drogami porusza się po hipertekstowym labiryncie. Oczywiście, w wersji multimedialnej elementami hipertekstu mogą być również filmy, grafika czy dźwięk.

Sam zaś TEKST może być czymś innym niż tylko zbiorem słów. Plan miasta może być hiperplanem, a rozkład jazdy pociągów hiperrozkładem. Kiedy informacja staje się hiperinformacją, medium przeistacza się w hipermedium. W dialogu z hipermedium to my sami tworzymy jego nowy kontekst - czytając hipertekst poniekąd sami go też piszemy. Takim hipermedium w skali makro jest Internet. Każdy z nas współtworzy to medium, napełniając je własną aktywnością, co nie musi oznaczać tworzenia własnych stron.

Hipermedialność można uznać za cechę charakteryzującą kolejny, wyższy poziom informacyjności społeczeństwa - właśnie na niego wchodzimy. Posłużmy się przykładem ze świata... muzyki. Oprogramowanie zarządzające posiadaną kolekcją muzyczną otwiera przed użytkownikiem nowe możliwości i być może te nowe formy opisu muzyki będą w przyszłości wpływać nie tylko na sam sposób słuchania muzyki, ale i jej komponowania. Oto bowiem również muzyce nadano wymiar informacyjny (informatyczny) - stała się ona informacją (danymi), rzecz to znana. Ale teraz także informacja o muzyce, czyli informacja o informacji, uzyskała podobny odpowiednik w maszynowym formacie danych. A to są przecież właściwości hipertekstowe, hipermedialne!

Wystarczy przyjrzeć się pozaakustycznym możliwościom, jakie stworzyła płyta CD w porównaniu do mediów wcześniejszych. Oto magnetofonową kasetą czy szpulą mogliśmy zarządzać w sposób sekwencyjny i tylko w ramach jednego nośnika muzyki. Słaba to nawigacja, nawet więc nie nazywaliśmy tego w ten sposób. Nieco większe możliwości dawała, choć starsza, płyta gramofonowa. Tu mieliśmy bezpośredni dostęp do każdego utworu. A zmieniacze z magazynkiem 10 płyt można było programować. Ale była to technologia analogowa, nie mogło więc być mowy o wejściu na ów wyższy poziom informacyjnej złożoności, kiedy do wspólnego mianownika daje się sprowadzić informację i informację o informacji.

Teraz CD. Choć nie idzie tu o odtwarzacze, do których można załadować 3 czy 5 laserokrążków, ale możliwość połączenia z komputerem. Ta uczyniła muzyczną nawigację ciekawszą, tyle że znowu w ograniczonych ramach pojedynczych płyt. Co innego, gdy CAŁA muzyka znajdzie się na komputerze. Teraz możemy swobodnie zarządzać całą kolekcją, tworząc zupełnie indywidualne zestawy do słuchania (generatory losowe?) i to nie tylko z pełnych utworów, ale nawet z ich fragmentów. Czy warto? W każdym razie można, na pewno więc znajdzie się wielu chętnych.

Cyfrowy system nerwowy

Podsumowanie rozważań nad informacyjnością społeczeństwa zawarte jest w tabeli. Pokazuje ona przekrojowo rozwój naszej cywilizacji od społeczeństwa przedinformacyjnego do informatyczno-informacyjnego. Warto jedynie dodać, że maszynowość danych, do czasów komputerowych, była bardzo ograniczona. Owszem, informacyjność oparta na druku czy elektryczności pozwalała na zapamiętywanie danych, powielanie ich czy przesyłanie na odległość, ale brakowało niezwykle istotnej funkcji: przetwarzania danych.

I wreszcie pytanie o kierunek tego rozwoju. Co będzie wynikać z coraz większej liczby maszynowych połączeń, łączących w całość coraz większe ilości maszynowych danych, maszynowych informacji, maszynowej wiedzy? Czy w ten sposób urzeczywistni się mit Gai-Matki-Ziemi, żyjącej istoty, która dzięki komputerom zyskałaby rodzaj planetarnej świadomości? Niewykluczone, zwłaszcza jeśli zgodzimy się z następującą definicją: świadomość na gruncie informatycznym jest progową funkcją dynamicznej gęstości danych. W takim wypadku pozostaje nam tylko czekać na przekraczanie kolejnych progów rozwojowych, prowadzących do wyłonienia się nowego rodzaju sztucznie kreowanej świadomości globalnej.

--------------------------------------------------------------------------------

Jarosław Badurek jest pracownikiem koncernu Unilever, naukowo współpracuje z Politechniką Gdańską.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200