Nieoczekiwana szansa dla zdrowia?

Bohaterowie Krzemowej Doliny nie zamierzają poprzestać na udostępnianiu ludziom możliwości dokonywania zakupów bez wychodzenia z domu, chcą też podnieść jakość ich życia w dziedzinie wydawałoby się nadzwyczaj odpornej na reformowanie - ochronie zdrowia.

Bohaterowie Krzemowej Doliny nie zamierzają poprzestać na udostępnianiu ludziom możliwości dokonywania zakupów bez wychodzenia z domu, chcą też podnieść jakość ich życia w dziedzinie wydawałoby się nadzwyczaj odpornej na reformowanie - ochronie zdrowia.

W ubiegłym tygodniu kolejna spółka internetowa pobiła rekord notowań na giełdzie amerykańskiej. Połączyła się z inną spółką o podobnych zainteresowaniach. Jej rynkowa kapitalizacja wyniosła 10 mld USD. Ogłosiła też, że zamierza połknąć dwóch swoich największych rywali i zostać potentatem na rynku. I stąd ten boom. W całym tym łańcuchu wydarzeń nie ma nic nowego dla biznesu internetowego, poza jednym. Otóż, opisywana spółka działa na polu ochrony zdrowia i zamierza ją zrewolucjonizować.

Kiedy to przeczytałam, pomyślałam sobie: "Tak, ale to w Ameryce, tam to jest możliwe". Już chciałam zaniechać dalszej lektury, bo po co czytać o Internecie w służbie zdrowia, gdy idąc do polskiego szpitala trzeba przynieść własną koszulą i strzykawki, a głównym problemem jest nie tyle leczenie - to bywa naprawdę na poziomie - co podanie i wyniesienie basenu. A już losy reformowania naszej służby zdrowia to temat na solidny podręcznik o nieprofesjonalnym prowadzeniu projektu. No i jeszcze te numerki, rejestratorki, prezenty... Ale czytałam dalej i okazało się, że było warto.

Otóż, tuż za giełdowymi rewelacjami pojawiły się zdania, jakby wzięte z polskich artykułów, opisujących sytuację w naszej służbie zdrowia. Czytam, że jest kosztowna, zbiurokratyzowana, powolna, niesprawna, niewygodna dla pacjentów, źle zorganizowana. Że standardy obowiązujące w służbie zdrowia (amerykańskiej!) doprowadziłyby do bankructwa każdy osiedlowy sklep, nie mówiąc już o większych biznesach. Biedniejsi ludzie mniej to odczuwają, ale dla bogatszych różnica w traktowaniu ich jako klientów w biznesie i pacjentów w ochronie zdrowia jest ogromna i bardzo stresująca. Zapewne dla obywateli USA określenia "zbiurokratyzowana", "niesprawna", "nieodpowiednia" mają inną zawartość niż dla nas. Być może dla nas jest to ochrona zdrowia na miarę marzeń, ale poczucie niezadowolenia jest takie samo po obu stronach oceanu.

I takie samo jest zatem główne pytanie: czy rozwój Internetu może mieć wpływ nie tylko na biznes, ale również na centralne zagadnienia społeczne czy raczej społeczno-ekonomiczne, ważne niemal dla wszystkich ludzi, na przykład na kształt i jakość służby zdrowia?

Odpowiedź może być najprostsza. Jeśli powstają spółki internetowe, które widzą w tej działalności interes, jeżeli są inwestorzy gotowi do wyłożenia miliardów dolarów na ten cel, to znaczy, że wcześniej czy później Internet obejmie swoim oddziaływaniem również sferę socjalną. Można sobie wyobrazić kilka pożytecznych rozwiązań z udziałem Internetu. Współpraca w sieci lekarzy, ubezpieczycieli, pacjentów i administratorów placówek medycznych na pewno usprawniłaby i obniżyła koszty zarządzania służbą zdrowia. Łatwy dostęp online do informacji medycznych z pewnoś-cią zwiększyłby wiedzę medyczną w społeczeństwie i ułatwił obywatelom kontrolę swojego zdrowia. Zdalne rozpoznanie choroby i monitorowanie jej przebiegu umożliwiłoby lepszą jakość obsługi lekarskiej na wsi czy na mało zurbanizowanych terenach, a także dało inne łatwe do wyobrażenia korzyści.

Ale na razie wykorzystanie możliwości Internetu w ochronie zdrowia jest niewielkie. W Ameryce! A co dopiero w Polsce, choć są chlubne wyjątki, jak Centrum Onkologii w Warszawie czy krakowski Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II.

Co na to firmy internetowe, a zwłaszcza opisana na początku spółka? Dla jej założycieli fakt, że tego wszystkiego, co mogłoby być, a jeszcze nie ma, jest ogromną szansą, a nie ograniczeniem czy barierą. Mówią: "To się świetnie składa, mamy ogromne pole do popisu". Czy są naiwni, czy szaleni? Nie są, dowodzi tego ich historia. Mówimy bowiem o firmie Heatheon, obecnie po połączeniu Heatheon/WebMD, której założycielem jest Jim Clark, twórca legendarnego Netscape, a jeszcze wcześniej Silicon Grahpics. Dzisiaj jego stawka jest wyższa niż kiedykolwiek przedtem i właśnie to może przesądzić, że znowu wygra.

Czy ta historia ma jakieś znaczenie dla nas? Tylko jako ostrzeżenie, że myślenie o ochronie zdrowia, o jakości naszego życia tylko w kategoriach dzisiejszej podłej rzeczywistości zabije w nas wyobraźnię, pomysłowość i chęć do pracy nad inną rzeczywistością.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200