Drugie dno

Z okresu wczesnego dzieciństwa najbardziej utkwiły mi w pamięci miesiące letnie, na które czekałem rokrocznie, aby wreszcie znaleźć się na wakacjach w rodzinnych stronach. Spędzanie czasu w otoczeniu bliskich mi osób i na dodatek w uroczym wówczas zakątku nad poznańskim Jeziorem Kierskim warte było tęsknot.

Z okresu wczesnego dzieciństwa najbardziej utkwiły mi w pamięci miesiące letnie, na które czekałem rokrocznie, aby wreszcie znaleźć się na wakacjach w rodzinnych stronach. Spędzanie czasu w otoczeniu bliskich mi osób i na dodatek w uroczym wówczas zakątku nad poznańskim Jeziorem Kierskim warte było tęsknot. Szczególnym dla mnie urozmaiceniem były rodzinne podwieczorki w altance letniego domku, gdy dorośli zasiadali do popołudniowej kawy, która to kawa nie miała dla mnie najmniejszego znaczenia, natomiast uwielbiałem przysłuchiwać się prowadzonym rozmowom.

Stawałem w pobliżu oparty o framugę, chłonąc treść opowiastek, dyskusji, dowcipów, plotek lub ostrzejszej wymiany zdań pomiędzy wujkami, ciotkami i gośćmi. Trudno było mnie - kilkuletniego brzdąca - odciągnąć do innych zajęć, nawet jeśli miałaby to być jazda na rowerze lub wdrapywanie się na dorodną czereśnię z kruchymi, wyśmienicie słodkimi owocami. Wolałem zbierać rozumki. Praktyczny użytek ze sztuki czytania zrobiłem dosyć późno, chyba w czwartej klasie dopiero. Wtedy bowiem natrafiłem wreszcie na książkę, która warta była dla mnie więcej niż kopanie piłki i potrafiła zaangażować na tyle, że zapomniałem o reszcie świata. Od tego momentu wiedzę pozyskiwałem świadomie z różnego autoramentu źródeł drukowanych.

Za dawnych czasów lubiłem dla urozmaicenia przejrzeć kroniki kryminalne w prasie codziennej, które to podłe przyzwyczajenie w miarę mego rozwoju intelektualnego wyparte zostało poza margines zainteresowań, ustępując miejsca innym gatunkom niosącym namiastkę dreszczyku sensacji. Dlatego czytując Computerworld, zwracam baczną uwagę na przegląd wydarzeń, obserwując, co wyprawia w wymiarze krajowym biznes informatyczny - kto z kim się łączy i kto kogo komputeryzuje. Zwłaszcza drugi wątek, dla mnie jako klienta niektórych komputeryzowanych firm, bywa interesujący. Jeśli dowiaduję się na przykład, że kontrakt z moim ubezpieczycielem podpisała firma informatyczna, której nie wyszło wcześniej, to tu, to tam, wówczas zmieniam firmę ubezpieczającą. Nie życzę sobie być królikiem doświadczalnym w eksperymentach informatycznych firm komputerowych, serwujących kolejną edycję iteracyjnej metody dochodzenia do stanu dojrzałości po grzbietach klientów.

Założenia stosowanej przeze mnie metody selekcji negatywnej wyglądają na poprawne, lecz nie zdają egzaminu w przypadku obligatoryjnej przynależności do organizacji, do których czuję się przyszpilony wbrew mojej woli, jak motyl w gablocie. W odróżnieniu od motyla zdaję sobie sprawę ze swego niefortunnego położenia. Dla odmiany motyl nie musi za usidlenie płacić. W określonym celu, bynajmniej nie poszukując sensacji, przeglądałem "Informator IT 2000" wydawnictwa IDG. Przypadkowo odkryłem zapisany ślad współudziału pewnej firmy informatycznej w dużym niewypale projektowym, czego w powszechnym mniemaniu nikt nie podejrzewa.

Słuchając dowiadujemy się ciekawych rzeczy, aczkolwiek powierzchownie. Czytając, zgłębiamy wiedzę. Analizując informacje i kojarząc fakty, zaczynamy rozumieć.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200