Wieści z terenu

Jałowiec

Jałowiec

Lokalnemu Informatykowi zdarza się nieraz kociokwiku dostać z tymi użytkownikami. Ledwo weźmie się za jakąś robotę, to już mu następna wyskakuje, a w trakcie tej następnej następuje przerwanie wyższego priorytetu i tak w nieskończoność. Zaczynając dzień, musi się nieźle sprężać, aby co najmniej archiwizację baz wykonać, bo później za żadne skarby już tego nie zrobi. Jego szczęście tkwi w tym, że jako fachman co się zowie, wszystkie procedury potrafił maksymalnie zautomatyzować na tyle, że wykonują się same według zegarka. Ale wiadomo że w niektórych przypadkach musi zastosować ręczne sterowanie. Niestety, nie wszystkie sytuacje podlegają rutynowemu działaniu i planowaniu. Na przykład zadzwoni użytkownik, że mu się monitor nie świeci - i co, zastosujesz tu procedurę automatycznego załączania? Guzik! Idzie wtedy Lokalny na miejsce usterki i stwierdza, że wtyczka zasilająca lekko z tyłu się obluzowała, bo gościu kręcił monitorem, który nieszczęśliwie zbyt blisko ściany stoi, no i kłopot gotowy. Gdy mu się zwróci uwagę, aby nie kręcił, bo miejsca na to nie ma, gotów się obrazić. No, ale takie przypadki to małe miki w porównaniu z innymi priorytetowymi zadaniami, przerywanymi przez jeszcze bardziej priorytetowe, których także wykonać nie sposób, bo wpadają w międzyczasie sprawy pilnej natury - i jak pech, to pech - odkładane są na bok wobec powagi zadań nie cierpiących zwłoki. Aby nie było jałowo, trzeba by podać kilka przykładów koloryzujących nieco zmagania Lokalnego z żywiołem niesionym przez nieokiełzaną fantazję użytkowników i samego Zarządu.

"Lokalny, zrób nam poprawki w programie" - zażyczył sobie Zarząd. "Dobrze, proszę tylko powiedzieć, jakie i na kiedy" - Lokalny jak zwykle ochoczy był do działania. "Wkrótce dostaniesz wytyczne od kierownika działu" - Zarząd skwitował dyskusję. Oczywiście przez tygodnie całe żadnych wytycznych nie było, bo kierownictwo nie ma czasu opowiedzieć co chce, jeśli w ogóle wie czego chce. Najczęściej jednak wie tylko, że chce, natomiast nie bardzo wie co. Może i dobrze, bo w międzyczasie wpadały zadania bardziej realne i superpilne. "Lokalny, przyłącz nam drukarkę" - woła Użytkownik Pierwszy. Lokalny zabrał się do konfigurowania. Ledwie się zabrał, przybiega Użytkownik Drugi i mówi: "Lokalny w tobie jedyna nadzieja, coś mi w Wordzie nie wychodzi". Lokalny odkłada przyłączanie i idzie zobaczyć, co z tym Wordem. Nie dochodzi, bo przechwytuje go Użytkownik Trzeci, że program antywirusowy się buntuje. Lokalny idzie tamże. Także nie dochodzi, gdyż dopada go Asystent Zarządu i twierdzi... zresztą mniejsza o to co, bo przechwytuje go sam Zarząd i pyta: "Lokalny, zrobisz nam poprawki na stronie WWW". "Oczywiście zrobię" - odpowiada, bo jak odmówić Zarządowi. Jutro damy ci wytyczne. Oczywiście żadnych wytycznych przez tygodnie nie ujrzał. Później łapali go jeszcze użytkownicy od Czwartego do Osiemdziesiątego z jakimiś tam sprawami nie cierpiącymi zwłoki. Lokalny nic nie załatwił, niczego nie naprawił, nie zainstalował, tylko chodził, gadał i tak jeden, drugi i pięćdziesiąty dzień mu zleciał. Za to na naradzie dostał po uszach: "Co?! Strona WWW nie gotowa? Program nie poprawiony?! Dokumentacja nie uzupełniona?!"

Dzień za dniem uciekał, a Lokalny stawał się coraz bardziej umysłowo wyjałowiony. Narastało w nim przekonanie o niesprawiedliwości losu, który bardziej sprzyja zarządom i urzędnikom aniżeli informatykom. Chodził tak do tej roboty, chodził, wyjaławiał się jeszcze bardziej, aż w końcu zgłupiał do reszty.

Piotr Schmidt

(agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200