Wieści z terenu

Hak

Hak

W moich poprzednich "Wieściach z terenu" o kryptonimie "Haczyk", przesłanych szyfrogramem ściśle tajnymi kanałami do redakcji, opisałem, jak Lokalny Informatyk próbował nauczyć Szefa korzystania z Internetu za pomocą przeglądarki. Wyszło, jak wyszło, czyli nici z całej akcji, chociaż Szefowi wydawało się, że wyszło szydło z worka, a Lokalnemu wręcz przeciwnie, wydawało się, że Szef swoim zwyczajem bawi się w poszukiwanie igły w stogu siana lub dziury w całym.

W każdym razie na szczęście dla siebie, Lokalny nic nie wspomniał Szefowi o możliwości dodania wybranych linków do zakładki ulubione, bo dopiero by się nasłuchał. W sumie niezbyt trafiona jest nazwa tego foldera, gdyż rzeczywiście nie zawsze umieszczamy w nim odnośniki, tylko dlatego że je lubimy, ale przeważnie dlatego że musimy często je odwiedzać. Powinien więc folder ów nazywać się musik. Nikt przecież nie potwierdzi, iż jego ulubioną stroną jest serwer ftp z aktualizacjami programu antywirusowego. Inne przeglądarki, zamiast posługiwać się zakładką ulubione, mają w tym miejscu po prostu bookmark. Niemniej tłumaczenie Szefowi, że dodajemy coś do zakładki bookmark ma taki sam sens logiczny, jak na przykład równa połowa, cofanie do tyłu i ser fromage. Cofać do przodu się nie da, fromage znaczy po prostu ser, ale nie po naszemu, podobnie jak bookmark oznacza zakładkę.

Ciekawe, że nikt nie czepia się tak niefortunnych, tym razem już pozainformatycznych określeń, jak na przykład deszczyk i nieboszczyk. Na dobrą sprawę powinno być dokładnie odwrotnie - nieboszczyka powinno nazywać się deszczykiem, bo na ogół trumny są drewniane, natomiast deszcz, który przecież z nieba zwykł padać, powinien być określany mianem nieboszczyka.

Z Zarządem czasami trudniej się porozumieć niż z gościem z innej planety. Niby Zarząd operuje tym samym językiem, ale chyba na innych częstotliwościach fal mózgowych, stąd Lokalny ma problemy z nastrojeniem swego odbiornika w zwojach szarych komórek. Gdyby przynajmniej rozmowy z Szefostwem dotyczyły jakichś normalnych życiowych tematów. Tak, jak tych dwóch gości z różnych regionów kraju, którzy zaczęli dysputę prowadzić i zeszło im na tematy kulinarne. Poznaniak oznajmiał: "Jak idziemy z wiarą na wycieczkę, każdy skibkę chleba z kiszką zabiera. Mój wuja lubi pyrki ze zsiadłym mlekiem, które wprost z kanki popija. Ja też lubię pyry i mógłbym je ze spokojem z wymborka zajadać. Drobiu nie lubię, a zwłaszcza girek z kurczaka". A Ślązak na to przedstawił swój punkt widzenia: "Wiesz synek, jo ino żymły z leberwusztem lubia. Zaś jako bajtel richtik kreple lubiłech i nieroz bez pysk żech od matki dostoł za obżarstwo". I chyba się dogadali, może nie we wszystkich szczegółach, ale na pewno istota sprawy była jasna dla obu stron.

Lokalny Informatyk uważa, że i tak ma niebywałe szczęście. Przecież Zarząd mógłby na przykład mówić po kaszubsku i co wtedy? Chociaż... czy ja wiem - może na jedno by wyszło. Jeśli chce się znaleźć haka na pracownika, to i tak się go znajdzie.

Piotr Schmidt

(agent zakładowy)

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200