Taki teraz trend

Czy w szkole rzeczywiście potrzebny jest Internet? Clifford Stoll w swojej najnowszej książce proponuje, żebyśmy jeszcze raz zadali sobie to pytanie.

Czy w szkole rzeczywiście potrzebny jest Internet? Clifford Stoll w swojej najnowszej książce proponuje, żebyśmy jeszcze raz zadali sobie to pytanie.

Gdyby Witold Gombrowicz dzisiaj pisał Ferdydurke, to w słynnym dialogu profesora Pimki z uczniem Gałkiewiczem o obowiązkowym zachwycie twórczością wieszcza śmiało mógłby zamiast Słowackiego pisać o Internecie w szkole: "Gałkiewicz, dlaczego pracownia internetowa w każdej szkole jest niezbędna? Ależ, Panie Profesorze, mi wcale ten Internet nie jest potrzebny. Gałkiewicz, stawiam ci pałkę. W XXI wieku w każdej szkole musi być pracownia internetowa"... Książka Clifforda Stolla High Tech Heretic: Why Computers don't Belong in the Classroom and Other Reflections by a Computer Contrarian to kubeł zimnej wody, wylanej na głowy entuzjastów wykorzystania komputerów przez wszelkie instytucje edukacyjne - od uniwersytetów, aż po przedszkola. Entuzjaści ci zyskali dzisiaj wyłączne prawo głosu. To, że szkoły muszą być podłączone do Internetu, jest traktowane jako prawda objawiona. Wszelkie próby dyskusji z tą wizją są natomiast uznawane za sprzeciw wobec rozwoju: przeciwko nowoczesności, Europie i słusznej sprawie. Przekonanie o potrzebie podłączania szkół do Internetu ma wiele wspólnego z żarliwą religijnością, bowiem opiera się na "głębokiej wierze", że...

Stoll stawia fundamentalne pytania, o których zdaje się już zdążyliśmy zapomnieć, gdyż brakuje rzeczowej dyskusji o potrzebie informatyzacji i internetyzacji szkół. Kto nie jest z nami, ten przeciw nam. Kto nie jest za, ten nie ma racji. To niebezpieczne przekonanie zdaje się ogarniać również polską edukację.

Tak krawiec kraje

Stoll patrząc na doświadczenia amerykańskich szkół, które w upowszechnianiu Internetu wyprzedzają nas o kilka lat, staje się coraz większym sceptykiem. Dlatego warto rozważyć jego argumenty. Twierdzi on, że przede wszystkim dobry nauczyciel nie potrzebuje Internetu, złemu zaś z całą pewnością Internet nie pomoże. No chyba jedynie do tego, aby robić dobre wrażenie. Tak więc Internet jest tylko pomocą, a nie celem. Nie zapominajmy o tym - apeluje Stoll.

Wciąż powtarza się wyświechtany schemat myślowy, że dzięki Internetowi dziecko stanie w centrum procesu edukacji, iż nauczyciel będzie tylko partnerem i przewodnikiem ucznia. Stoll twierdzi, że w amerykańskich szkołach, mimo kilkuletniej obecności Internetu, tak się nie stało.

Pula środków jest ograniczona. I czasu, i pieniędzy. Nie da się zrobić wszystkiego, trzeba coś wybrać. Mając do dyspozycji 100 mln zł, wydajemy je albo na stworzenie pracowni internetowej w każdym gimnazjum, albo na ich remonty czy dofinansowanie nauczycieli języków obcych, tak by ich w szkołach nie brakowało. Trzeba podjąć dramatyczną decyzję, czy inwestować w komputery, których wartość za pięć lat będzie zerowa i trzeba będzie je wyrzucić na śmietnik, bo za pięć lat nie kupi się już do nich żadnego oprogramowania, czy w salę gimnastyczną, która posłuży 30 następnych lat.

Czy dzieci powinny uczyć się informatyki albo posługiwania się Internetem? Czy naprawdę powinny? Stoll twierdzi, że nie. Dzieci powinny się uczyć przede wszystkim tego, czego - będąc dorosłym - nauczyć się bardzo trudno. Języków obcych, śpiewu, umiejętności wypowiadania się i wielu innych, które są względnie łatwym zadaniem jedynie wtedy, gdy ma się kilka lat. Gdy w centrum zainteresowania dziecka znajdą się komputery, informatyka i Internet, to na rozwijanie bardziej przydatnych umiejętności może nie wystarczyć już ani czasu, ani ochoty.

Czy średnio inteligentny dorosły nie nauczy się buszowania po stronach WWW? Albo szukania potrzebnych informacji w sieci? Ile zajmie mu to czasu: dwa, trzy dni, może tydzień? Dlaczego dzieci mają na to poświęcać całe lata?

Czy słuszne są argumenty, że absolwent szkoły pewne umiejętności powinien opanować, że komputery, Internet są tak potrzebne w nowoczesnym świecie, że żyć bez nich będzie trudno? "Musimy uczyć młodzież korzystania z komputerów i Internetu, bo tego wymaga rynek pracy" - mówią zwolennicy nowoczesnej edukacji. Pracodawcy potrzebują pracowników z innymi kwalifikacjami. Mamy samochody - wszechobecne, żyć bez nich trudno, zaś ktoś, kto nie ma prawa jazdy, jest w oczach pracodawcy zazwyczaj gorszym pracownikiem. Czy mamy szkolne pracownie samochodowe, czy zdobywanie prawa jazdy jest elementem programu nauczania w gimnazjum? Oczywiście nie, tylko czy to jest błąd w sztuce? Dlaczego uważamy, że dla komputerów trzeba uczynić wyjątek?

Deja vu

Stoll przypomina, że to, co obecnie dzieje się z Internetem, kiedyś dotyczyło telewizji. Gdy była ona jeszcze nowością, czymś na co nie każdy mógł sobie pozwolić, wiązano z nią ogromne nadzieje. Próbowano wstawić telewizor do każdej klasy. Bowiem to "otworzy świat", "ujednolici poziom i wyrówna szanse", "zrewolucjonizuje sposób nauczania i sprawi, że nauka będzie fascynującą rozrywką". Skąd my to znamy?

Obietnica uprzyjemnienia nauki szczególnie denerwuje C. Stolla. Dla niego to gigantyczny fałsz. Nauka nie jest i nie może być zabawą. Wymaga bowiem rzetelnego trudu, zaangażowania, skupienia, wytrwałości, cierpliwości zarówno od ucznia, jak i nauczyciela. To pierwsza poważna praca w życiu młodego człowieka. I nie zmienią tego żadne rozwiązania technologiczne, a więc także Internet. "Czytanie książki jest znacznie nudniejsze od gry na komputerze czy buszowania po stronach WWW" - pisze Stoll. Wybór ucznia jest więc w tej sytuacji oczywisty.

A jaki stawiamy cel przed procesem edukacji? Czy po szkole człowiek powinien być "komputerowo piśmienny", czy może w ogóle piśmienny? Pytanie bynajmniej nie jest demagogiczne, widać bowiem, jak każdego dnia przybywa młodych pasjonatów Internetu, którzy - znając na pamięć wszystkie skróty pomocne w "ircowaniu" - wykazują zdumiewające braki w wiedzy w zakresie tajników ortografii. Coraz więcej uczniów biegłych w HTML-u nie potrafi napisać wypracowania!

Komputery są używane do przygotowywania efektownych prezentacji, witryn i raportów, pełnych kolorowych wykresów i zeskanowanych zdjęć. Forma staje się celem, zaś degraduje się to, co wykonane ręczne, bo brzydsze. Niweczy to rzeczywistą inwencję twórczą dzieci, bo programy komputerowe podsuwają zazwyczaj gotowe schematy do wykorzystania.

Reklama w każdym gimnazjum

Argumentem, który często stawiają entuzjaści internetyzacji edukacji, jest uzyskana dzięki sieci łatwość dostępu do serwisów informacyjnych z całego świata. Mogą z nich korzystać uczniowie. Dla nich ma to być swoista superbiblioteka, w której można znaleźć wszystko.

Czy jednak brak dostępu do informacji jest najważniejszym problemem szkoły (dodajmy, zwłaszcza polskiej)? Czy uczeń, pozbawiony wystarczającej wiedzy, by dokonywać krytycznej selekcji informacji, będzie w stanie w wartościowy sposób skorzystać z Internetu jako ich źródła? Czy to poszukiwanie będzie w ogóle produktywne?

Zresztą różne informacje będą do ucznia docierać poprzez okno przeglądarki. Internet stwarza nowe możliwości. Strony WWW ze swoimi banerami to rzecz, o jakiej korporacje mogły jedynie marzyć. Mieć sposób na dotarcie z reklamami (batoników, samochodzików i coca-coli) wprost na ławkę małego konsumenta - nad tym próżno łamali sobie głowy specjaliści od promocji. A tu nagle mamy Internet w szkole. Naprawdę genialne! Tak oto powstaje nowy kanał marketingowy. I to za pieniądze podatnika.

Zbiorowe szaleństwo

Internetyzacja szkół jest oczywiście elementem większego procesu. Różne ważne i pożyteczne instytucje oraz organizacje, autorytety, a nawet rządy zgodnym chórem zachęcają nas, by się zalogować. By w konsekwencji porzucić świat rzeczywisty na rzecz wirtualnego. Czy ktoś zdaje sobie sprawę, jak na tym cierpi kapitał społeczny? C. Stoll przypomina, że do tej pory nie podjęto próby wykonania poważnego badania negatywnego wpływu Internetu na społeczeństwo.

Podstawą nauki w szkole jest interakcja z nauczycielem i innymi uczniami. Tymczasem w przypadku nauki z wykorzystaniem komputerów wchodzi się w relację nie z kimś, lecz z czymś. Nawet jeśli sieć jest tylko narzędziem kontaktu z innym człowiekiem, to jej natura sprawia, że kontakt ten jest zubożony. Internet w szkole kształtuje nową społeczność samotników. Zarazem niesie mefistofelowe obietnice - tylko się zaloguj, zanurz w Internet, a otworzy się przed tobą ogromne źródło informacji o wszystkim. Cóż za potęga w zasięgu palców. Internet, owszem daje nam wiele za darmo, lecz zabiera rzecz najcenniejszą. Nasz czas, który raz straciwszy, nigdy nie odzyskamy.

Entuzjaści twierdzą, że Internet pomaga prowadzić zajęcia z geografii, historii, biologii i wielu innych przedmiotów. Oczywiście, jeśli tylko nauczyciel będzie potrafił wykorzystać to nowe medium. Czasem, owszem pomaga - odpowiada Stoll - ale zazwyczaj obecność komputerów w klasie rozprasza uczniów. Przygotowanie komputerów do pracy wymaga czasu. Minuty lekcji, które upływają na ich uruchamianiu, resetowaniu, logowaniu, łączeniu z siecią, to czas kradziony i uczniom, i nauczycielom. Pojawiają się także dodatkowe wydatki, nawet jeśli sponsor czy państwo zafunduje sprzęt. Szkoła musi zatrudnić administratora pracowni, odpowiednio ją zabezpieczyć przed kradzieżą, płacić za połączenia itd.

Wielkie przedstawienie

C. Stoll posuwa się dalej. Wskazuje winnego: to firmy komputerowe, które nie dość, że zyskują poważny rynek zbytu, to od początku kształtują sobie nowego klienta. To wielka manipulacja światem szkoły, dokonywana przez firmy z branży IT.

Internet, jak każda nowa technologia, musi być ostrożnie wykorzystywany, bo może być szkodliwy w tych obszarach, z których nawet sobie nie zdajemy sprawy. Nie umiemy się jeszcze dobrze posługiwać Internetem. Stoll pyta, czy w tej sytuacji wprowadzanie go do szkół nie jest przedwczesne?

Dla C. Stolla Internet jest McDonaldsem świata informacji. Informacja dostępna szybko i tanio, ale byle jaka. No cóż, na całym świecie to właśnie dzieci lubią McDonaldsy. Może więc jednak szkole z Internetem jest do twarzy?

--------------------------------------------------------------------------------

Clifford Stoll, High Tech Heretic:

Why Computers don't Belong in the Classroom and Other Reflections by a Computer Contrarian, Doubleday

Clifford Stoll jest znaną postacią świata informatycznego. Z wykształcenia fizyk, sławę zdobył jako pogromca hakerów, penetrujących systemy komputerowe armii Stanów Zjednoczonych. Historię tę opisał w książce Kukułcze jajo (Coocko's Egg), opublikowanej w Polsce przez wydawnictwo Rebis. C. Stoll głos zabiera rzadko, za to każda jego wypowiedź staje się źródłem poważnych dyskusji. Swojemu rozczarowaniu kierunkiem, w jakim rozwija się Internet i nowe zastosowania technologii informatycznych, dał wyraz w książce Krzemowe remedium (Silicon Snake Oil). Jego ostatnia publikacja wpisuje się w to samo krytyczne spojrzenie - tym razem Stoll kwestionuje przydatność Sieci Globalnej w procesie edukacji. Na razie wydawnictwo Rebis nie ma planów dotyczących jej polskiej edycji.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200