Lepiej w kraju

Z Aleksandrem Hanslikiem, prezesem Hanslik Laboratorium Oprogramowania, rozmawia Sławomir Kosieliński.

Z Aleksandrem Hanslikiem, prezesem Hanslik Laboratorium Oprogramowania, rozmawia Sławomir Kosieliński.

Dlaczego zaprzestał Pan działalności na rynku niemieckim? Do roku 1998 Pana firma była całkowicie zorientowana na tamten rynek.

Nie da się ukryć, że dzięki zleceniom z Niemiec mogliśmy się tak intensywnie rozwijać. Jednak trzy lata temu zauważyliśmy wzrost zainteresowania w Polsce systemami GIS w zarządzaniu miastami i sieciami. Mieliśmy do wyboru: albo dalej utrzymywać się ze sprzedawania własnej wiedzy jako podwykonawcy, albo mieć realny wpływ na rozwój systemów informacji przestrzennej w kraju. Aby zaistnieć na rynku niemieckim, trzeba stosować intensywny dumping. Nie wystarczy oferować usługę o 15% taniej. Trzeba być dwa razy tańszym. W pewnym momencie przestaje się to opłacać i mimo iż mamy stale oferty współpracy, chcemy skupić się na rynku polskim. Niebawem rozpoczynamy ponowne działania na rynku europejskim, lecz tym razem wyłącznie z naszymi produktami.

Jakimi czynnikami - oprócz wiedzy i ceny - kieruje się niemiecki przedsiębiorca przy wyborze oferty?

Najważniejsza jest wiarygodność. Zdobyłem ją dzięki pracy naukowej na jednej z niemieckich uczelni. Gdy nawiązywałem pierwsze kontakty, status naukowca uwiarygodniał mnie. Jestem jednak przekonany, że zdecydowanie łatwiej rozpocząć działalność w USA niż w Niemczech.

Stworzone przez Pana firmę systemy informacji przestrzennej działają w Zielonej Górze, Katowicach, Chorzowie, Bielsku itd. Czym zajmowaliście się w Niemczech?

Mówiąc ogólnie, informatyką przemysłową i systemami GIS. Kilka lat pracowaliśmy dla wielkiego koncernu Ruhrkohle, który - wywodząc się z górnictwa - prowadzi działalność w różnych sektorach gospodarki: energetyce, chemii, informatyce. W roku 1994 zaproponowano nam wykonanie systemu zarządzania kanalizacją. Następnie przygotowaliśmy system wspomagania gospodarki magazynowej w 12 kopalniach za pomocą komputerów podręcznych, pracujących w środowisku MS-DOS, na których oparliśmy logistykę Ruhrkohle. Po kilku latach sprzedaliśmy im kody źródłowe i dokumentację.

Równolegle z systemem dla Ruhrkohle stworzyliśmy system GIS z berlińską firmą konsultingową WASY, zajmującą się gospodarką wodną. Potrzebowali środowiska GIS do zarządzania siecią wodociągową w południowej części Berlina. W rezultacie, po dwóch latach pracy, powstał system na podstawie baz geometrycznej i opisowej w ESRI i Oracle, pełniący funkcję zintegro- wanego systemu zarządzania wodociągami. Część algorytmiczną wykonali Niemcy, my aplikacje i model danych.

Czy aby eksportować oprogramowanie, programiści z przedsiębiorstwa zainteresowanego zagranicznymi rynkami muszą znać język danego kraju?

Obowiązkowo. Od początku pracowaliśmy, posługując się jęz. niemieckim. Wszystkie formatki, komunikaty były w nim pisane. W Niemczech nie wolno dostarczać pomieszanego językowo oprogramowania. Wszystko trzeba tłumaczyć.

W takim razie Pana pracownicy to potencjalni adresaci zaproszenia kanclerza Schroedera. Nie boi się Pan tego?

Gdyby propozycja Schroedera padła kilka lat temu, byłaby to istotna pokusa. Mimo wszystko sytuacja w Polsce znacznie się poprawiła i myślę, że przy sprzyjającym klimacie polityczno-gospodarczym powinniśmy pójść śladami Irlandii. Natomiast praca w Niemczech to nie tylko konkurencja z Niemcami, ale z informatykami z Rosji, Ukrainy czy też Indii.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200