Demokracja dla każdego - komputerowo wspomagana polityka

Problemy formalnego funkcjonowania współczesnych demokracji skłaniają do pytań o nowe ramy organizacyjne dla tych systemów. Czy jest w tym obszarze miejsce dla technologii informatycznych? Internet wkracza w kolejną fazę swojego rozwoju.

Problemy formalnego funkcjonowania współczesnych demokracji skłaniają do pytań o nowe ramy organizacyjne dla tych systemów. Czy jest w tym obszarze miejsce dla technologii informatycznych? Internet wkracza w kolejną fazę swojego rozwoju.

Myśląc stereotypami, trudno jest skojarzyć Brazylię z wyzwaniami teledemokracji. W uszach dźwięczy nam "mowa bębnów", a przed oczami stają obrazki półnagich Indian z książek Arkadego Fiedlera. A jednak to właśnie kraj wirtuozów samby i futbolu będzie zapewne wymieniany w przyszłych annałach historyków społeczeństwa informacyjnego. 3 października 1996 r. miliony Brazylijczyków udały się do elektronicznych urn wyborczych. Nowy system elektronicznego głosowania (electronic voting), autorstwa firmy Unisys, został z powodzeniem zastosowany w wyborach municypalnych.

Wyborcy wprowadzali do komputera kod swojego kandydata widzianego na ekranie. Dane z poszczególnych urn elektronicznych były przekazywane do lokalnych centrów wyborczych i dalej do centrali w stolicy. W ten sposób wyłoniono burmistrzów kilkudziesięciu największych miast kraju. Warto dodać, że naciśnięcie klawisza przez wyborcę generowało automatycznie odpowiedni wydruk pojawiający się w klasycznej urnie, co gwarantowało możliwość dodatkowej kontroli i czyniło zadość przepisom wymagającym papierowej dokumentacji wyborczej.

Jest rzeczą jasną, iż to, co było możliwe w elektronicznym lokalu wyborczym, da się wykonać bez wychodzenia z domu, pod warunkiem dostępu do terminalu internetowego. Techniczna efektywność takich systemów nie budzi wątpliwości, jest zatem kwestią niedalekiej przyszłości ich rozpowszechnienie się, jako alternatywa dla tych wyborców, którzy zechcą z niej skorzystać. W Polsce organizacyjnym warunkiem dla tych zmian byłoby wprowadzenie odpowiedniego ustawodawstwa - na razie jednak nie mamy w naszym kraju nawet możliwości głosowania za pomocą poczty tradycyjnej.

Próżniowy syndrom

Demokracja nie jest raz na zawsze zadanym systemem, istniejącym na zasadzie "sam z siebie". Demokracja to zbiór dynamicznych procesów nieustannie kreowanych przez demokratyczne zachowania obywateli. Brak takich zachowań prowadzi do syndromu próżni politycznej. Próżnia zaś, jak to próżnia, ma tendencję do wypełniania się przypadkowymi treściami. Tak właśnie dzieje się we współczesnym świecie polityki. Czy obecnie cierpimy na nadmiar aktywności w systemach demokratycznych? Z całą pewnością nie. Wręcz przeciwnie, wskaźniki uczestnictwa w wyborach utrzymują się na miernym poziomie. Nierzadko zdarza się, że mniej niż połowa uprawnionych idzie do urn wyborczych.

Spisywanie na straty "nieobecnych, którzy nie mają racji" nie rozwiązuje problemu - patrz zasada syndromu próżni politycznej. Może się bowiem zdarzyć (i zdarza się!), że ci "straceni", dotknięci chorobą melancholii demokratycznej, przemieniają się w "straceńców", stawiających krzyżyki przy partiach mających zgoła niedemokratyczne zapędy. Nieobecni mają swoje racje, tyle że są one nieprzetłumaczalne na język istniejących mechanizmów wyborczych, już to z przyczyn merytorycznych, już to z formalnych - te ostanie, w kontekście organizacyjno-technicznym, są na tych łamach szczególnie interesujące. Dodajmy: błędne koło polega tutaj na tym, że wbudowany w systemy demokratyczne mechanizm potencjalnej samodestrukcji można by w pełni zdezaktywować właśnie metodami niedemokratycznymi.

Wiemy, że ideałem demokracji jest demokracja liberalna. Im więcej wszakże liberalizmu w demokracji, tym większe niebezpieczeństwo jej samozniszczenia, przy założeniu wystąpienia fenomenu znużenia demokracją. Na szczęście, prawo to działa i w drugą stronę: demokracja liberalna staje się najbardziej efektywną formacją polityczną, jeśli zasilana jest autentyczną aktywnością obywateli. Co zatem robić, aby taka aktywność była czymś interesującym, a co najmniej "opłacała się"? Albo spytajmy inaczej: dlaczego ta aktywność utrzymuje się na niskim poziomie, a może nawet zamiera?

Polityczny totolotek

Przede wszystkim wynika to z przekonania wyborców o ich niewielkim wpływie na świat polityki. Współczesne demokracje są bowiem systemami demokracji pośredniej. Wyborca ma raz na 4 lata postawić krzyżyk na karcie głosowania i na tym jego udział w polityce w znacznej mierze się kończy. Stawianie krzyżyka jest zresztą często głosowaniem na partię, a nie "na człowieka". Popieramy zatem dużą grupę ludzi, którzy, posługując się wzniosłymi hasłami, dążą w gruncie rzeczy tylko do jednego celu: zdobycia władzy. Niejeden z wyborców czuje się w takiej sytuacji, mówiąc łagodnie, rozczarowany.

Oto bowiem wymarzona partia zawiązuje koalicję z niepożądanym partnerem. Oto bowiem z programu wyborczego zostają w praktyce strzępy. Co robić? Czekać następnych kilka lat na możliwość postawienia kolejnego krzyżyka w politycznym totolotku? Czy demokracja musi być tylko pośrednia? Znamy przecież praktycznie sprawdzone wzorce demokracji bezpośredniej. I nie chodzi tu tylko o historyczne przykłady ateńskiej demokracji antycznej. Każdego dnia bierzemy udział w demokratycznych głosowaniach czy partycypacyjnych procedurach o bezpośrednim charakterze. Warunek: procesy te dotyczą niewielkiej grupy ludzi.

Wynikałoby z tego, że demokracja pośrednia miałaby być jedynym rozwiązaniem dla wielomilionowych społeczeństw. Czy aby na pewno? Znamy także rozwiązania, w których miliony uczestników biorą aktywny udział w systemowych procedurach wyboru. Takim systemem jest Internet. Na czym miałaby zatem polegać taka internetowa demokracja? Na klikaniu myszką i wybieraniu odpowiednich opcji w cotygodniowym referendum komputerowym? A dlaczegóż by nie. Zanim jednak do tego dojdzie, należy stworzyć odpowiednie ramy prawne, będące podstawą dalszego unowocześniania procedur demokratycznych.

Do urny czy na ryby

W przypadku naszego kraju konieczne byłoby przede wszystkim wprowadzenie możliwości głosowania za pośrednictwem poczty (tej klasycznej "papierowej"). Polskie prawo wyborcze na razie nie przewiduje takiej opcji, znanej ze sprawdzonych praktycznie rozwiązań w wielu innych państwach. Naszkicujmy zatem krótko, jak taki system działa:

1.Wszyscy uprawnieni do głosowania otrzymują pocztą imienne zawiadomienia o wyborach z możliwością wyboru opcji głosowania korespondencyjnego.

2.Po wybraniu opcji głosowania listownego (odpowiedni krzyżyk na zawiadomieniu) wyborca odsyła zawiadomienie do komisji wyborczej.

3.Komisja przesyła wyborcy komplet dokumentów do głosowania (lista do głosowania).

4.Wyborca głosuje w domu, w odpowiednim dla niego czasie, wkłada dokumenty wyborcze do właściwej koperty wyborczej, zakleja ją, wkłada do drugiej koperty adresowej i wysyła na stosowny adres komisji wyborczej.

5.Komisja przechowuje głosy oddane drogą pocztową w zaklejonych kopertach do momentu zamknięcia głosowania, po czym głosy oddane drogą korespondencyjną podlegają tym samym procedurom, jak głosy oddane bezpośrednio do urny.

Nie trzeba dodawać, że kraje, które wprowadziły procedury głosowania pocztowego, zanotowały relatywny wzrost frekwencji wyborczej. Rozwiązania takie, stosowane za granicą, uwalniają wyborców od dylematów typu: spędzić weekend na rybach czy pozostać w pobliżu urny. Jest to oczywiste ułatwienie dla chorych i dla tych, którzy z różnych przyczyn nie mają ochoty na drogę do lokalu wyborczego w danym dniu. Dodatkowym efektem jest podniesienie poziomu frekwencji wyborczej, na którą zwykle się narzeka. Krótko mówiąc, idzie o optymalizację metod dotychczasowych, a doświadczenia zdobyte w wyniku umożliwienia głosowania drogą pocztową z pewnością procentowałyby podczas przechodzenia do elektronicznych systemów wyborczych.

Krytycy zdalnych głosowań wytoczą natychmiast argumenty bezpieczeństwa takich rozwiązań. Trzeba jednak pamiętać, że wszelkie technologie, z jakich składa się nasza cywilizacja, funkcjonują głównie dzięki naszemu przyzwoleniu, a nie wskutek przymusu. Nie sposób postawić policjanta przy każdym koszu na śmieci. To my umawiamy się, iż będziemy wrzucać doń odpadki, i dzięki temu nie toniemy w śmieciach. Nie sposób skontrolować, co zrobi listonosz z naszą przesyłką. Może zechce cały ich worek wrzucić do Wisły? A jednak poczta funkcjonuje i powierzamy jej ważne dokumenty czy czeki. Każdego dnia drogą elektroniczną na całym świecie dokonywane są wielomiliardowe transakcje finansowe, a stosowane przy tym standardy bezpieczeństwa sprawdzają się w praktyce i pozwalają na sprawne działanie całego systemu, mimo sporadycznych problemów, które bez wątpienia należy wyeliminować.

Z drugiej strony również klasyczne technologie nie dają stuprocentowej pewności. W rozważanym kontekście wystarczy wskazać zapomniane już problemy z elektronicznymi głosowaniami w Sejmie czy też z oddawaniem głosów na terenie jednostek wojskowych. Poza tym, w dotychczasowej historii przeróżnych wyborów, główne szkody, jakie występowały w związku z nimi, wynikały nie z użytej technologii, ale ze złej woli ludzi (np. fałszowanie wyników).

Szuflady bez adresów

Sceptyków wobec takiej opcji wyborczej (zawsze się tacy znajdą) można odesłać do doświadczeń innych krajów, co nie znaczy, że musimy bezkrytycznie kopiować zagraniczne wzorce. Nikt nie broni nam rzeczowo dyskutować i na ten temat. Pytania i wątpliwości dadzą się zawsze mnożyć. Pamiętajmy jednak, że to nie technologia jest zła, ale jej użytkownicy. Społeczeństwo to wielka zbiorowa umowa. Albo ją respektujemy, albo nie - w każdym razie jako zdecydowana większość społeczeństwa. Jednostki zachowujące się patologicznie zawsze da się kontrolować, w przypadku społeczeństwa rozumianego jako całość jest to niemożliwe.

Wprowadzenie w Polsce opcji głosowania listownego jest o tyle istotne, że z punktu widzenia prawnego różnica między pocztą konwencjonalną a elektroniczną jest już niewielka. Co więcej, systemy elektroniczne dają znakomite możliwości identyfikacji wyborcy w sieci komputerowej. Przykładem mogą tu być rozwiązania z zakresu bankowości domowej (home banking), oparte na hasłach PIN/TAN. No dobrze, spyta wątpiący, ale czy w sieci nie ma hakerów? Ależ są. Podobnie jak fałszerze dowodów osobistych w świecie rzeczywistym. Ale nawet znajomość cudzego hasła osobistego nie daje wielkich możliwości dalszego "kombinowania" z uwagi na jednorazowość haseł transakcyjnych.

Dodajmy, że sporadyczne przypadki nadużyć w tych systemach (nie należy ich mylić z bardziej wrażliwymi mechanizmami płatniczymi opartymi na kartach kredytowych) były spowodowane nierozważnymi zachowaniami użytkowników, którzy dla fałszywie pojętej wygody zapamiętywali swoje hasła na lokalnych dyskach (!). Reszty dokonywały konie trojańskie. Przed ich obecnością trudno jest się w 100% ochronić, ważne jednak, aby nie zostawiać na dysku łakomych kąsków dla wirusów. Na razie szuflady naszych biurek nie mają adresów internetowych, fizycznie więc pozostają niedostępne dla elektronicznego włamywacza.

Internetowe referenda

Załóżmy, że można głosować za pośrednictwem Internetu. Co mają jednak zrobić ci, którzy nie mają dostępu do tego medium? Przede wszystkim internetowa demokracja nie ma zastąpić czy unieważnić dotychczasowych procedur wyborczych, ale je uzupełnić, podobnie jak poczta elektroniczna stanowi alternatywę dla poczty tradycyjnej. Optymalne efekty w cyberdemokracji można będzie uzyskać wtedy, gdy w każdym domu znajdzie się interaktywny terminal. I nie jest to perspektywa odległa, zważywszy na możliwość łatwego rozszerzania funkcjonalności tych urządzeń elektronicznych, które już są powszechne w naszych domach (np. telewizor czy telefon).

Kreśląc perspektywy czasowe, mówimy tu o najbliższych latach - tak wielka jest dynamika zmian w dziedzinie technologii teleinformatycznych. Nie znaczy to, że w wyborach parlamentarnych roku 2005 wszyscy będziemy głosować już przez Internet, ale taka opcja technicznie byłaby możliwa dla milionów Polaków. Warto w tym kontekście wskazać też na najnowsze przepisy, dotyczące ram prawnych podpisów elektronicznych, wprowadzone przez Unię Europejską w początkach lutego tego roku. Z kolei perspektywę rozwoju urządzeń elektronicznych w kierunku uniwersalnych platform internetowych ilustrują projekty i prognozy forum UTMS (Universal Mobil Telecommunications System), planujące wprowadzenie standardu 3G na rok 2002.

Przyjmijmy więc realistycznie, że w przewidywalnym czasie obywatel będzie miał techniczną możliwość głosowania elektronicznego. Z kolei stworzenie odpowiednich ram prawnych jest kwestią wyłącznie organizacyjną i nie wiąże się z nakładami finansowymi - jest więc również wykonalne. Internetowe referenda można by przeprowadzać zdecydowanie częściej, na bieżąco, w zależności od potrzeb i w odniesieniu do aktualnych problemów. Czy oznaczałoby to spadek znaczenia partii politycznych i polityków?

Wręcz przeciwnie. Zyskaliby oni dodatkowe, i bardziej bezpośrednie właśnie, zaplecze wyborcze. Jednocześnie wzrosłyby wymagania w zakresie wiarygodności politycznej. To przecież media bronią nas przed zdarzającymi się manipulacjami politycznymi. Internet, jako medium z zasady demokratyczne i dialogowe, odgrywałby tu większą rolę niż obecnie np. telewizja.

Demokracja i demoskopia

Przeciwnicy bezpośredniej demokracji wspomaganej komputerowo (Direct Computer Aided Democracy - DCAD) obawiają się, że wzrost uprawnień wyborców oznaczałby rozwój tendencji populistycznych i nie przemyślane podejmowanie decyzji politycznych pod wpływem bieżącej sytuacji. Praktyka nie potwierdza takich obaw. Dotyczy to zarówno lokalnych doświadczeń z demokracją elektroniczną, jak i systemów demokracji bezpośredniej funkcjonujących wg technologii tradycyjnych. Takim przykładem może być kantonalna demokracja szwajcarska.

Nie jest prawdą, że np. po zabójstwie taksówkarza Szwajcarzy skłonni są bardziej do wprowadzenia kary śmierci, mimo że takie tendencje można wówczas zaobserwować w sondażowych badaniach opinii publicznej. Nie należy stawiać znaku równości między demoskopią a demokracją. W tym ostatnim przypadku decyzje wypracowywane są nie w drodze jednorazowego aktu odpowiedzi na zadane pytanie, ale w procesie dialogowym, bardziej rozłożonym w czasie. Właśnie Internet mógłby uczynić ów demokratyczny dialog bardziej bezpośredni i efektywny.

Wiadomo że demokracja opiera się na możliwościach uczestniczenia we wspólnocie politycznej, te zaś są ograniczone głównie do poziomu lokalnego. Dochodzimy tu do dysproporcji będącej jedną z przyczyn zjawisk kryzysowych we współczesnych demokracjach. Z jednej strony pierwsze doniesienia gazet, radia i telewizji informują nas o wydarzeniach z tzw. wielkiego świata polityki. Z drugiej zaś, nie mamy możliwości bieżącego wpływu na ten świat. Deklarowany głośno brak zainteresowania polityką jest postawą niespójną - wiemy przecież, że polityka i tak nie przestanie się nami interesować.

Zdajemy sobie sprawę z wagi wielkiego świata polityki, a jednocześnie czujemy się wobec niego bezradni, sprowadzeni do roli biernego widza toczących się wypadków. Demokracja musi być natomiast aktywna i to nie tylko na poziomie gminy czy powiatu, ale też na poziomie globalnym. Do takiego wymiaru demokracji można dojść tylko opierając się na równie globalnym medium, posiadającym atrybuty dialogowości i bezpośredniości. Internet spełnia te kryteria, a jednocześnie doskonale nadaje się do zastosowania klasycznej recepty, mającej usprawnić liberalną demokrację: decentralizacji.

Dyskretny urok polityki

Nowa demokracja będzie przejściem od współczesnego modelu typu "jeden do wielu" do wariantu "wielu do wielu". Odpowiada to dokładnie zmianom w świecie mediów, które również zyskują na "sieciowości": dzięki Internetowi każdy może mieć własną stację nadawczą i miliony potencjalnych odbiorców. W tym świecie nie ma granic geograficznych czy barier biurokratycznego koncesjonowania praw emisji. Trzeba wszakże pamiętać o zachowaniu właściwych proporcji między dyskusją o nowej demokracji i nowej technologii.

Jest rzeczą bezsporną, że rodzaj mediów determinował i zmieniał rodzaj politycznego myślenia. Tak było z telewizją, radiem czy wcześniej z gazetą - mechanizmy te dostrzegł i opisał już de Tocqueville. Przesadą byłoby jednak popadanie w techniczny determinizm. Nieporozumieniem jest także łączenie nowych technologii z groźbą powstania technologicznego totalitaryzmu. Owszem, "demokratyczna" technologia nie wyklucza jej użycia do zgoła niedemokratycznych celów, ale skierowanie takiego argumentu przeciwko samej technologii jest zaiste pokrętną logiką.

Wskazaliśmy wcześniej na dysproporcje między dużą rolą polityki w naszym życiu a małymi możliwościami w niej uczestnictwa, jako na przyczynę fenomenu znudzenia współczesną demokracją. Drugą ważną przyczyną demokratycznej melancholii są dysproporcje między paradygmatem gospodarczym a politycznym. Sfery te są współzależne i brak kompatybilności między nimi musi oddziaływać hamująco na jedną z nich. Historia nie zna przykładów długotrwałego i stabilnego rozwoju gospodarczego w systemach politycznych dyktatur.

Twierdzeniu temu można też nadać bardziej uniwersalne brzmienie: gwarancją długotrwałego i stabilnego rozwoju państwa jest podobny poziom mechanizmów demokratycznych w sferach gospodarczej i politycznej. Z kolei współczesność stawia znak zapytania nad tym podobieństwem z uwagi na wyższy poziom mechanizmów demokratycznych w gospodarce niż w sferze polityki. Rynek jest superkomputerem nieustannie przetwarzającym niezliczone ilości danych gospodarczych. Jego niewidzialne programy działają na bieżąco i cały czas. Każdy i w każdej chwili może "głosować" zawartością swojego portfela.

Świat gospodarki to świat transakcji i zmian o charakterze ciągłym, świat polityki napiętnowany jest cechą dyskretności tzn. skokowości. Nie mówimy tu bowiem o procesach pośrednich, zakulisowych rozgrywkach - te są oczywiście glebą (dość bagnistą), z której świat polityki wyrasta - ale o otwartych i bezpośrednich działaniach, właśnie demokratycznych. W gospodarce też są podobne procesy pośrednie, prognozy, blefy i koteryjne intrygi, lecz decydują zupełnie jednoznaczne transakcje gospodarcze: klient albo kupuje towar za określoną kwotę, albo nie. A te działania trwają nieprzerwanie, w polityce zaś demokratyczne wybory odbywają się tylko co pewien czas i z reguły są napiętnowane ułomnością "wybierania wybierających" - pośredniością.

Polityczna giełda

Kwintesencją gospodarki jest giełda. To współczesna agora, na której dyskutowane są różnego rodzaju pomysły rynkowe i modele biznesowe. To na tym forum decydują się losy firm, koncernów, a nawet branż. Cokolwiek by się działo, kursy walorów są zawsze bezpośrednim wyrazem woli inwestorów. Giełda nie obejmuje całości gospodarki, ale debaty na niej prowadzone posługują się ściśle zdefiniowanymi zdaniami, wyrażanymi językiem kupna i sprzedaży, obwarowanych limitami. Ów dyskurs jest bezpośredni i otwarty. Giełda nie kłamie. Giełda jest demokratyczna i to demokracją partycypacyjną.

Prawda, że są to głosowania z wagami, decyduje w końcu kapitał, a ten może podlegać znacznej koncentracji, ale czy wiele sprawdzonych rozwiązań giełdowych nie byłoby pożądanym mechanizmem politycznym? Polityczna giełda idei, programów, wyborów. Elektroniczne głosowania, które pozwoliłyby na autentyczne i bezpośrednie dotarcie polityki "pod strzechy", czyniąc z demokracji "dla ludu" demokrację "dla każdego". Czy dokona się to na masową skalę za pośrednictwem klasycznego Internetu czy za pomocą kompuwizorów, teleputerów bądź innych krzyżówek kuchenki mikrofalowej z telefonem (są i takie), jeszcze nie wiemy. Na wszelki wypadek chrońmy się zawczasu przed bezpodstawnymi obawami i przesadnymi nadziejami.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200